Mroczna Wieża: Narodziny Rewolwerowca

Opis

Pierwszy z serii komiksów opartych na epickiej sadze Stephena Kinga „Mroczna Wieża”. „Narodziny Rewolwerowca” zagłębiają się w początki dziejów Rolanda i są doskonałym wprowadzeniem w niepowtarzalne uniwersum największego z dzieł pisarza. Doskonałe ilustracja autorstwa Jae Lee i Richarda Isanove w pełni oddają świat wykreowany przez Kinga, a scenariusz pióra Petera Davida odkrywa przed czytelnikiem wątki ledwie wzmiankowane w powieści. Lektura obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli Rolanda!
Scenariusz napisał Peter David, a przepiękne ilustracje są dziełem Jae Lee i Richarda Isanove.

Informacje

  • okładka: Jae Lee, Richard Isanove
  • Ilustracje: Jae Lee, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 240
  • daty wydania zeszytów: luty – sierpień 2007
  • data wydania zbiorczego (US): listopad 2007
  • data wydania zbiorczego (PL): wrzesień 2010
  • wydawca oryginalny: Marvel Comics
  • wydawca polski: Albatros

Dodatki

  • Ralph Macchio – 'O świecie pośrednim i Marvelu’
  • List otwarty Stephena Kinga
  • mapka Nowego Canaan i Baronii Mejis
  • galeria wszystkich okładek do każdego zeszytu
  • projekty postaci
  • Sketchbook
  • galeria obrazująca nakładanie kolorów na rysunek

 

Zeszyty w albumie

Zeszytowe dodatki

Recenzje

 Trzy lata po premierze polscy czytelnicy w końcu mają okazję zapoznać się dziełem, które wprowadziło fanów Kinga w zupełnie nowe medium. Wraz z ukazaniem się pierwszych komiksowych zeszytów opierających się na sadze „Mroczna Wieża”, uświadomiono sobie, że opowieści stworzone przez Kinga nadają się nie tylko do przenoszenia na ekran, ale również świetnie mogą się sprawdzić w formie graficznej. Od tego czasu w każdym miesiącu ukazuje się co najmniej jeden kingowy zeszyt, z których zdecydowana większość prezentuje sobą bardzo wysoki poziom.

Zarówno MARVEL jak i polskie realia wydawnicze zawiesiły bardzo wysoko poprzeczkę Albatrosowi. Ten pierwszy bardzo dba o to, by wydania albumowe stały na najwyższym poziomie. Świetna oprawa wizualna, papier bardzo dobrej jakości, do tego wiele stron materiałów dodatkowych. Tak więc zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie amerykańskie wydania zbiorcze prezentują się znakomicie. To co opłaca się zrobić w Ameryce niestety niekoniecznie przekłada się na inne kraje. W szczególności na takie, gdzie komiksy wciąż odbierane są w kategorii słabo wydanych zeszycików dla dzieci, których 'przeglądanie’ w wieku dorosłym odbierane jest negatywnie. W takim przypadku nawet nazwisko 'STEPHEN KING’ na okładce niekoniecznie może pomóc w sprzedaniu tylu egzemplarzy aby było to opłacalne. Wydawnictwo Albatros postanowiło jednak zaryzykować i wydać tę serię na światowym poziomie z bardzo przystępną ceną. Przede wszystkim nie zrezygnowało z żadnego elementu, które posiada wydanie amerykańskie (oprócz obwoluty, ale to może i lepiej, zważając jak czasami ludzie traktują je w księgarniach). Dostajemy więc komiks w oryginalnych rozmiarach, w twardej okładce, na bardzo dobrym, grubym papierze, z odpowiednio wykonanym logiem serii i z dokładnie tą samą zawartością co wydanie amerykańskie. A wszystko to, biorąc pod uwagę jakość wykonania i objętość, w bardzo atrakcyjnej cenie, która zaskoczyła nie jednego fana komiksu, a czołowemu polskiemu ich wydawcy powinna dać trochę do myślenia. Podsumowując: Albatros, jeżeli chodzi o produkty związane ze Stephenem Kingiem, spisał się jak nigdy dotąd!

„Narodziny rewolwerowca” od strony fabularnej już na starcie stoją na wygranej pozycji. Z jednej strony po album mogą sięgnąć ci, którzy chcą przeczytać jedynie komiksową adaptację tekstów Kinga, bez żadnych scen rozbudowujących uniwersum Mrocznej Wieży. Z drugiej strony, aby cieszyć się tą powieścią graficzną nie trzeba nawet znać pierwowzoru. Nie licząc krótkiego prologu, który jest mrugnięciem oka do Wiernego Czytelnika, cała reszta tego i pozostałych tomów dzieje się w przeszłości w stosunku do tego co jest główną fabułą książek Kinga. „Narodziny rewolwerowca” można więc z czystym sumieniem traktować jako wierną adaptację jednego fragmentu z pierwszego tomu sagi i retrospekcji z tomu czwartego. Dopiero w przyszłych tomach odpowiedzialna za planowanie fabuły Robin Furth próbuje wypełnić dziury, które King pozostawił pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami. W przypadku pierwszego tomu jej funkcja sprowadziła się wyłącznie do jak najlepszego przekonwertowania tekstu Kinga tak aby pasował on do formy powieści graficznej. Z tego zadania wywiązała się bez zarzutów. Podczas czytania wszystko jest ze sobą spójne i nie ma się wrażenia jakby czegoś brakowało. Duet scenarzystów dopełnia jeszcze Peter David, który dzięki wieloletniemu doświadczeniu rozłożył poszczególne sceny odpowiednio na strony i kadry. Do tego dodał bardzo specyficzny tryb narracji, który ułatwia czytelnikowi wsiąknąć w świat Mrocznej Wieży.

A samo przedstawienie owego świata stoi na mistrzowskim poziomie. Wystarczy wspomnieć, że album ten dostał nominację do najważniejszej nagrody w branży zarówno dla najlepszego rysownika, jak i dla najlepszego kolorysty. Jae Lee i Richard Isanove wspólnymi siłami stworzyli niesamowity, bardzo charakterystyczny klimat. W komiksie mamy do czynienia z prawie samymi panoramicznymi grafikami ułożonymi na stronie jedna pod drugą, co nadaje nieco filmowy sposób narracji, oraz z obrazami na całe strony, przy których warto się zatrzymać na dłużej. Doskonała paleta barw w wykonaniu Richarda Isanove’a jest wspaniała i to ona nadaje odpowiednią atmosferę danej sceny. Wygląd postaci również niewiele może odbiegać od tego, co starał się opisać King. A tacy bohaterowie jak Karmazynowy Król, czy Rhea z Cos potrafią przyprawić człowieka o gęsią skórkę.

Jak już wcześniej wspomniałem polskiemu wydaniu niczego nie brakuje, tak więc po części właściwej dostajemy wiele stron dodatków, które rozpoczyna list od samego Kinga. Następnie mamy dwie mapki, oczywiście spolszczone, obrazujące terytoria na których dzieje się akcja powieści oraz galerię ze wszystkich okładek zeszytów, z których składa się ten tom. Niestety można tu zauważyć brak doświadczenia Albatrosa w tej branży, gdyż są one źle opisane. Nie mamy tu do czynienie z żadnymi projektami okładek, jak jest to podane, a z grafikami, które zdobiły wydania limitowane zeszytów. Ale jest to wpadka, którą można wybaczyć i która nie wpływa na samą przyjemność z oglądania tych dzieł, które swoją drogą też były nominowane do nagrody Eisnera. Następnie można jeszcze pooglądać trochę szkiców postaci, oraz stron w wykonaniu Jae’a Lee. Zarówno tych wykorzystanych w komiksie jak i tych, które w ostateczności do niego nie trafiły. Na sam koniec możemy natomiast przyjrzeć się w jaki sposób Richard Isanove tworzy tak wspaniałe kolory do grafik Lee.

Można by się przyczepić do paru błędów jakie popełnił Albatros przy wydaniu tego albumu. Mamy źle opisane okładki, w paru miejscach źle nałożono dymki, które lekko zasłaniają postaci. Fani książkowej „Mrocznej Wieży” zauważą również pewne rozbieżności w nazwach własnych w stosunku do polskiego tłumaczenia powieści. Ale są to szczegóły, które nie wpływają na całościową ocenę. Jeżeli Albatrosowi uda się wypuścić w ten sposób wszystkie 5 tomów serii będę w stanie zapomnieć o obietnicach na temat limitowanego wydania „Mrocznej Wieży”, które pojawiły się przy okazji wydania piątego tomu sagi sześć lat temu. Powieść graficzna „Narodziny rewolwerowca” jest pozycją, której nie może zabraknąć w kolekcji fana Stephena Kinga. Warto odmówić sobie paru rzeczy, uzbierać odpowiednią kwotę i zakupić to wydanie. Trudno być w tym przypadku niezadowolonym.

 Autor: ingo
Data: 01.10.2010


 

 Długo nam przyszło czekać na komiksową wersje Mrocznej Wieży, a raczej na komiksowy życiorys Rolanda. Gdy ujrzałem komiks na półce sklepowej i jak go wziąłem do ręki od razu się zafascynowałem… szczerze nie spodziewałem się, że to będzie tak ładnie wyglądało. Brak czasu ostatnim miesiącem nie pozwolił mi na wyczekiwanie na to wydawnictwo, a co za tym idzie nie czułem się z nim zżyty zanim jeszcze został wydany, jak to często miało miejsce, gdy czas pozwalał na śledzenie wszystkich anegdotek i nowinek dotyczących nowego wydawnictwa. Miło było poczuć ten ciężar komiksu we własnej dłoni. Wrażenie nasiliło się po szybkim przekartkowaniu pozycji. Świetne ilustracje, świetna kompozycja, świetne kolory… i zapach świeżej farby… w książce tego tak nie czuć… ale w komiksie zapach kolorowych stron nadaje jakiejś magii… I to wydawnictwo tą magie posiada. Zafascynowany usiadłem i zacząłem delektować się kolejnymi stronami, ilustracjami itd. itp. Nie wiedząc kiedy, przebrnąłem przez kilkanaście stron wręcz w amoku. Podsumowując formę i jakość wydawnictwa daje 10. Jak dla mnie przyczepić się nie można. Wydawnictwo stanęło na wysokości zadania.

Treść… no właśnie treść… oryginalny nie będę przyznając się, że cykl o Mrocznej Wieży to moje ulubione pozycje w dorobku Stephena Kinga. Jestem z tych czytelników, którzy wszelkiego rodzaju adaptacje powieści, opowiadań obarcza porównaniem do oryginału. Niestety lub stety chciałbym aby jak najwięcej oryginału było w adaptacji. Wiem, że się tak nie da ale nie umiem tego przezwyciężyć… Co do komiksu… odnosiłem wrażenie, ze za szybko, że brak czasami klimatu, że pewne sytuacje zostały podane za szybko bez jakiegoś przygotowania. To moje odczucie… choć trzeba przestawić się, że to komiks i nie da się wszystkiego tam wcisnąć. Całość oddaje wiernie opowieść Rolanda i jest wciągająca. Mi brakowało pewnych szczegółów ale jak pisze to przeszkadzało mnie, ale wpływu na jakość i wartkość komiksowej adaptacji nie ma. Minus mam dla narracji… niektóre narracyjne dymki są dość tendencyjne. Odczuwałem jakby była na siłę tworzona atmosfera przerażenia, strachu, niechęci… czasem czułem się jak w komiksie dla dzieci. Kolejny szczegół, choć ten troszkę dający na minus ocenę.

Nie zmienia to faktu, że każdy fan pisarza powinien mieć na półce to wydawnictwo. Nadaje się ono dla zagorzałych fanów przygód Rolanda i jego ka-tet, jak i dla tych, którzy nie zetknęli się do tej pory z jego przygodami.

Gorąco polecam.

 Autor: peyo
Data: 07.10.2010


 

 Gdy tylko usłyszałem o pomyśle na komiks 'The Dark Tower’ od razu zakochałem się w tym projekcie. Z każdą kolejną odsłoną byłem coraz bardziej zachwycony. Sam komiks miał kilka wad (od początku troszkę nie podobało mi się straszne uproszczenie kadrów i brak szczegółów w plenerach) jednak były to drobiazgi w porównaniu z plusami serii. Poszczególne zeszyty były wydane bardzo solidnie w porównaniu z innymi marvelowskimi seriami, posiadały grubszą okładkę, lepszy papier i bonusowe kilkanaście stron zapełnione wspaniałymi dodatkami. Prawdziwy rarytas dla fanów Wieży i Kinga. Marvel zatroszczył się aby zeszyty wchodzące w skład serii uczynić na tyle atrakcyjnymi, że będąc prawdziwym fanem nie wypadało czekać na wydanie zbiorcze i trzeba było kupować co miesiąc. Nie ukrywam, że sprawiało mi to ogromną przyjemność. Zawsze bardzo lubiłem Kingowe seriale, które dostarczały mi przyjemności na dłuższy czas. Po wydaniu 7 tomu sagi 'Mroczna Wieża’ skończyło się wieloletnie oczekiwanie na dalsze części jedynego cyklu odcinkowego Kinga (choć tu można by jeszcze wspomnieć o sześciomiesięcznym czytaniu 'Zielonej mili’ w częściach, w latach 90.) i dopiero komiks znów rozpoczął wspaniały okres dłuższej przygody z jedną opowieścią.

Zdaję sobie jednak sprawę, że są fani, którzy nie przepadają za tego typu rozciągnięciem w czasie i wolą poczekać nieco dłużej aby otrzymać wszystko na raz. Właśnie dla takich ludzi, prawie rok od premiery zeszytu #1, ukazało się zbiorcze wydanie albumowe zatytułowane 'Gunslinger Born Omnibus’. Mało jest fanatyków, którzy kupili zarówno zeszyty jak i album, ale mimo wszystko tacy maniacy istnieją. Do tej grupy należy między innymi niżej podpisany, który dzięki temu może porównać oba wydania i polecić niezdecydowanym w stronę, którego z nich powinni skierować swoje portfele. Plusy zeszytów wymieniłem już w pierwszym akapicie oraz w recenzjach poszczególnych numerów. Ich największym minusem natomiast (o czym jeszcze nie wspominałem) były okładki. Sam pomysł może i fajny (każdy zeszyt zdobiła sylwetka jednego z bohaterów), ale wykonanie raczej przeciętne. Drugi dodruk wyglądał bardziej jak wydanie kolekcjonerskie i tak naprawdę dopiero trzeci dodruk zdobiły świetne okładki pasujące do serii (niestety w tej szacie wyszły tylko dwa zeszyty). Wydanie albumowe zdobi okładka pierwszego zeszytu co jest chyba najlepszym rozwiązaniem (choć wolałbym by była to jakaś nowa grafika). Pozostałe okładki poszły precz, zastąpione ciekawymi szarymi grafikami otwierającymi każdy z siedmiu rozdziałów opowieści co prezentuje się naprawdę miło dla oka.

Czekając na wydanie albumowe liczyłem na sporo, ale prawdę mówiąc efekt końcowy przekroczył nawet moje oczekiwania. Nie spodziewałem się, że to zostanie wydane aż tak dobrze. Pierwsze co zaskakuje to miejscami nabłyszczana obwoluta ze świetnie dobranymi grafikami zarówno na okładkach jak i na skrzydełkach). To co znajduje się pod nią też prezentuje się bardzo ładnie. Jest to skórzana twarda oprawa z tłoczonym i pozłacanym logo „Stephen King’s The Dark Tower” (podobnie jest z grzbietem). Wewnątrz również czekają nas wspaniałe zmiany. Papier jest lepszej jakości (choć już ten w zeszytach był bardzo dobry), jest grubszy, a dzięki temu kolory są jeszcze bardziej żywe. Czytany w ten sposób komiks naprawdę robi ogromne wrażenie. Wydanie to ma tylko jeden minus. Są to dodatki. Choć taka prawda, że początkowo miało ich w ogóle nie być, ale skoro już się ukazały to liczyłem na coś nowego. To co dostajemy, w porównaniu z tym co oferowały poszczególne zeszyty, jest natomiast średniej jakości. Wielka szkoda, że zabrakło choć jednego opowiadania Robin Furth. Teksty te były naprawdę bardzo mocną stroną zeszytów. Gdyby w Omnibusie wydano jakieś nowe opowiadanie, byłby to mocny argument do kupienia obu wersji komiksu. Wszystkie dodatki, jakie dostajemy były już rozsiane po wcześniejszych wydaniach. Są to: dwa listy otwarte Ralpha Macchio i Stephena Kinga, dwie mapki, galeria wszystkich ilustracji zdobiących okładki normalnych wydań, dodruków i wersji limitowanych (fajnie obejrzeć wszystko zebrane w jednym miejscu, mimo to dla mnie jest to jednak strata miejsca, szczególnie, że bez nałożonych napisów te grafiki prezentują się w większości słabo), projekty postaci dostępne wcześniej w Sketchbooku, szkice rysunków z różnych zeszytów oraz galeria obrazująca nakładanie kolorów na rysunek. Dla kogoś kto nie czytał wcześniej zeszytów to całkiem sporo, ale dla znających serię to jednak stanowczo za mało. Choć z drugiej strony, pamiętać należy, że album przeznaczony jest jednak głównie dla tych, którzy nie poznali jeszcze serii zeszytowej.

Wydanie zbiorcze dostaje ode mnie najwyższą ocenę. Kręciłem nosem przy dodatkach, ale sam przyznaję, że to już takie czepialstwo fanatyka. Album wydany jest naprawdę świetnie. Zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz prezentuje się kapitalnie. Tak czy inaczej nie umiem odpowiedzieć na pytanie czy warto dla niego zrezygnować z zeszytów. Album kusi wspaniałym wyglądem, ale czy sam wygląd może zastąpić kapitalną zawartość wcześniejszych odsłon serii? Ja na pewno nie zrezygnuję z comiesięcznego kupowania poszczególnych rozdziałów. Opowiadania Robin i reszta dodatków są zbyt cennym kąskiem dla fana Kinga by z nich rezygnować dla obwoluty i sztywnej oprawy.

 Autor: Mando
Data: 24.09.2010