The Dark Tower: The Gunslinger Born #5

Gunslinger Born 05Opis

Na przedmieściu Hambry, Roland dokonuje ogromnego odkrycia: zły Farson i jego Łowcy Trumny ukradli niezwykłą broń Starszych, a teraz mają ropę by jej użyć i przypuścić atak przeciwko Afiljacji – grupie, do której należy między innymi ojciec Rolanda, Stephen Deschain! Do tego, w zupełnie nieodpowiednim momencie, ka-tet młodego rewolwerowca może się rozpaść, kiedy Cuthbert oskarża Rolanda o tchórzostwo i odłącza się od grupy. Nastały ciężkie czasy w Świecie Pośrednim, sai.

Informacje

  • okładka: Jae Lee, Richard Isanove
  • Ilustracje: Jae Lee, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 48
  • data wydania: 6 czerwca 2007

Dodatki

  • Robin Furth – 'The Laughing Mirror part 2: The Seduction of Rhea’
  • Robin Furth – 'The Laughing Mirror part 3: The Corruption of Jonas’
  • Sketchbook
  • NYCC Stephen King Panel part 3

 

Plansze

Recenzje

Jeżeli poprzedni zeszyt zdawał się zwiastować jakąś małą rewolucję w skromnym wykonaniu tej serii, to wraz z piątą odsłoną powracamy do prostego rozmieszczenia kadrów znanego z pierwszych części. Podstawowa zawartość zeszytu #5 jest jak zawsze świetna, ale też niczym konkretnym nie powala na ziemię. Sama historia zaczyna powoli zbliżać się do finału. Nie uświadczymy tutaj wiele akcji, ale nie można również mówić o nudzie. Teoretycznie jest to przegadany zeszyt, który bardzo dobrze wprowadza nas w nadchodzący finał. Mimo wszystko zabrakło mi tutaj jakiejś sceny, z którą automatycznie kojarzyłbym #5 zeszyt. W #3 dostaliśmy świetne kadry Farsona, #4 pokazał nam w całej okazałości oblicze Waltera, a #5 niestety nic takiego nie serwuje. Owszem dostajemy, krótką scenkę z Martenem, ale oglądanie czarodzieja przechodzącego przez namalowane drzwi to już nie jest żadna nowość. Rhea w zasadzie miga nam tylko na jednej stronie, zaś wielki, dwustronnicowy rysunek tajnej broni Farsona to też nieco za mało jak na mój gust.

Całość zaczyna się od sceny, która w książce Kinga zrobiła na mnie kolosalne wrażenie – pierwszego zbliżenia Susan i Rolanda. Tradycyjnie już pierwsza scena z komiksu pojawiła się wcześniej w internecie jako zapowiedź kolejnego zeszytu. Co za tym idzie nie zrobiła ona już takiego wrażenia jakie powinna. Poza tym, mimo że przedstawiona jest ona naprawdę kapitalnie (to w zasadzie jedna z najładniejszych scen z tego zeszytu), to jednak dość mocno rozminęła się z moim własnym wyobrażeniem. Aczkolwiek, co by było wszystko jasne, za tę scenę i tak daję ogromnego plusa. Następnie przenosimy się do chatki Rhei. Większość fanów narzekała na wizerunek czarownicy zaserwowany nam przez twórców komiksu. Jednak wbrew temu co widzimy na okładce, Rhea z zeszytu #5, a jej odpowiedniczka sprzed trzech miesięcy, to już całkowicie inne postacie. Czarownica mocno zaniedbała się przez ten czas. Szkoda tylko, że w najnowszym zeszycie pokazuje się zaledwie na dwóch kadrach, a i tam ciężko jest cokolwiek zauważyć. Nawet kot Musty otrzymał tutaj większą rolę. Kolejne sceny to w zasadzie sporo gadania, które powoli wprowadza nas w finał serii. Najpierw obserwujemy wizytę trójki chłopców oraz Susan na polu Citgo. Następnie śledzimy rozmowę Łowców Wielkiej Trumny, którzy wiedzą już z kim mają do czynienia, zaś ich przywódca postanawia złożyć wizytę w barakach chłopców. To z kolei prowadzi do ostatecznej kłótni między Rolandem, a Cuthbertem i rozpadu ka-tet. Marten pojawia się na chwilę by wydać rozkazy swym ludziom, a Jonas odnajduje kolejny ślad pozostawiony przez chłopców.

Główna część zeszytu na pewno w najmniejszym stopniu nie odbiega od tego do czego się już przyzwyczailiśmy (myślę, że to raczej moje oczekiwania zaczynają rosnąć nieproporcjonalnie :-), jednak tym razem to dodatki były dla mnie głównym punktem programu. Już pierwsza strona drugiej części opowiadania 'The Laughing Mirror’ robi kolosalne wrażenie. Autorem ilustracji do obu opowiadań jest ponownie Richard Isanove, jednak tak jak miesiąc temu jego rysunki były słabe, tak tym razem są po prostu rewelacyjne. Jak na razie więcej czasu spędziłem na oglądaniu tych właśnie prac niż nad główną częścią komiksu. Same opowiadania to natomiast chyba najlepsze jak do tej pory teksty Robin o świecie Mrocznej Wieży. Tym razem przenosimy się w nieco bliższą przeszłość, gdzie poznajemy losy dwójki czarnych charakterów – Rhei Dubativo i Eldreda Jonasa. Oba teksty rozdzielone są dwoma stronami Sketchbooka, który po jednorazowej nieobecności powrócił do dodatków (tym razem nie dostajemy niestety żadnego niewykorzystanego w komiksie szkicu). Ponownie otrzymujemy fragment konwentu komiksowego (cały tekst opatrzony został ilustracjami z limitowanych wariantów komiksów oraz dodruków). Na sam koniec mamy jeszcze zapowiedź zeszytu #6, która niestety ponownie ogranicza się tylko do pokazania nam ilustracji zdobiącej okładkę (a ta jak wiemy już kilka miesięcy temu została udostępniona w internecie).

Zeszyt #5 jak dla mnie jest doskonałym przykładem dlaczego warto inwestować w pojedyncze komiksy. Wydanie zbiorcze, które ukaże się w listopadzie, będzie nie małym rarytasem, ale pod wieloma względami nigdy nie dorówna zwykłym zeszytom, które może i nie będą mogły konkurować z nim pod względem wyglądu i jakości wydania, ale wielokrotnie przewyższać będą go pod względem zawartości. Każdy pojedynczy zeszyt dostarcza nam rozrywki na wiele różnych sposobów. Nawet jeżeli główna część komiksu nie sprosta naszym oczekiwaniom, to dla takich perełek jak opowiadania Robin, warto jest wydać te kilka złotych miesięcznie. Szczególnie, że wszystkie te dodatki już więcej nie ujrzą światła dziennego.

 

 Autor: Mando
Data: 06.06.2007


 

 Po niewielkim spadku formy czwartego numeru twórcy już przy okazji następnego zeszytu wracają do swojego stałego poziomu. Ponownie dostajemy świetne, starannie wykonane ilustracje do rewelacyjnego scenariusza, jaki niewątpliwie posiada seria „The Gunslinger Born”. A następnie jak zwykle wspaniałe dodatki, z którymi powinien się zapoznać każdy kto ośmiela nazywać siebie fanem „Mrocznej Wieży”.Pomimo początkowych scen ukazujących jak rozwija się związek pomiędzy Rolandem a Susan komiks w dalszej części staje się mroczniejszy, następuje zagęszczenie akcji. Już na dobre rozpoczyna się gra pomiędzy ka-tet Rolanda, a Łowcami Wielkiej Trumny. Obie drużyny wiedzą czego chcą i kim są ci drudzy i powoli przygotowują się do ostatecznej rozgrywki. Na dodatek wtrąca się jeszcze ktoś inny, a mianowicie Rhea, która odegra tutaj jeszcze znaczącą rolę.

Kolejny raz można by wspomnieć o wspaniałej kolorystyce, która towarzyszy poszczególnym scenom. Pierwsze strony są pełne tajemniczości i romantyzmu by po chwili nadać kadrom niepewności spowitej mrokiem. Świetną pracę wykonał Richard Isanove przy stronie, na której pojawia się Marten. Znajdują się na niej 3 kadry pozornie składające się w jedną całość. Jednak każdy kolejny jest coraz bardziej rozjaśniony za sprawą pojawiającego się portalu Martena.

Po trzymającej w napięciu ostatniej stronie komiksu zaczyna się oczywiście sekcja z dodatkami. Tradycyjnie możemy obejrzeć szkice Jae’a Lee, które udowadniają nam jak ciężką pracę ma do wykonania Isanove. Panowie uzupełniają się idealnie. Innym jej elementem jest trzeci, ostatni już, zapis panelu dyskusyjnego z twórcami komiksu. Artyści opowiadają między innymi o tym, który moment podczas pracy nad projektem był dla nich najwspanialszy. King opowiada również np. o tym jak wypadek z 1999 roku wpłynął na jego późniejsze prace i czym dla niego jest MARVEL. Całość zdobią ilustracje okładek – różne warianty różnych numerów. Pomysł jak najbardziej trzeba zaliczyć do tych pozytywnych

Na koniec dostajemy to, co tygryski lubią najbardziej, czyli rewelacyjne opowiadanie Robin Furth, które w omawianym numerze podzielone jest na dwie części. Opatrzone są one wspaniałymi ilustracjami Richarda Isanove’a. Jak się okazuje, tekst z poprzedniego numeru był tylko wprowadzeniem do tego co autorka zaserwowała nam tym razem. Gdyby nie pierwsza część, to nie bylibyśmy w stanie zrozumieć kolejnych elementów „Śmiejącego się Lustra”. A uwierzcie mi, byłaby to wielka strata.

King w swoich powieściach nie był w stanie przedstawić wszystkich drugoplanowych postaci tak jak sobie one na to zasłużyły. Ich wcześniejsze losy są dla czytelnika nieznane, albo mało sprecyzowane. Furth w swoich opowiadaniach próbuje przybliżyć nam niektóre z nich. Przedstawić nam wydarzenia, które doprowadziły do tego jakimi stały się one osobami.

Obie historie, zarówno Rhei jak i Jonasa, są niezwykle ciekawe. W tej pierwszej dowiadujemy się, że Rhea od samego początku była inna od swoich rówieśników, ale tak naprawdę to dopiero inne wydarzenie sprawiło, że stała się czarownicą. Co więcej, na długo zanim Roland i Susan się urodzili, przykazano jej by nie dopuściła do tego by tych dwoje wydało na świat dziecko. Z kolei Jonas zostaje ukazany jako postać tragiczna. To nie z jego winy stał się wyrzutkiem i przeszedł na złą stronę. Oba opowiadania pozwalają nam spojrzeć na późniejsze wydarzenia pod zupełnie innym kątem. A biorąc pod uwagę fakt, że Robin Furth ma pełne błogosławieństwo od Stephena Kinga, nie mam żadnych wątpliwości, że owe teksty spokojnie można brać za oficjalne uzupełnienie treści książek.

Numer piąty jest prawie idealny. Parę drobiazgów może nie jest dopracowanych w 100% (znowu się przyczepię do okularów Raya Depape – Jae Lee się pomylił i niestety zapomniał narysować na nich pęknięć), ale całość wywiera bardzo pozytywne wrażenie. Naprawdę warto zainwestować w ten projekt.

 

Autor: ingo
Data: 20.06.2007

 

Inne okładki

wariant limitowany 1:25
Greg Land
wariant limitowany 1:50
Jea Lee