The Dark Tower: The Gunslinger Born #7

Gunslinger Born 07Opis

Jest to ostatni rozdział pierwszej mini-serii tego świetnie sprzedającego się tytułu za którym stoi Stephen King. Roland i jego ka-tet podejmują długo oczekiwaną, ostateczną rozgrywkę z Eldredem Jonasem i Wielkimi Łowcami Trumny. Od wyników tej brzemiennej w skutki konfrontacji zależy los całego Świata Pośredniego! Dodatkowo – tragiczne rozwiązanie romansu Rolanda Deschain z Susan Delgado, oraz dużo, dużo więcej.

Informacje

  • okładka: Jae Lee, Richard Isanove
  • Ilustracje: Jae Lee, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 48
  • data wydania: 2 sierpnia 2007

Dodatki

  • Robin Furth – 'Charyou Tree part 2: Come Reap!’
  • Sketchbook

 

Plansze

Recenzja

Pierwsza mini-seria projektu 'Stephen King’s The Dark Tower’ dobiegła końca. Wraz z komiksowymi bohaterami spędziliśmy 6 miesięcy (znacznie dłużej licząc czas oczekiwań i materiałów promocyjnych) i śmiało możemy tę przygodę określić mianem wspaniała. Analizą całej serii zajmiemy się jednak w listopadzie, kiedy to na półki księgarskie trafi wydanie zbiorcze 'The Gunslinger Born – Omnibus’. Dzisiaj w świetle reflektorów stoi zeszyt #7, który przyniósł nam niesamowity finał pierwszej przygody rewolwerowców.

Już samo otwarcie zeszytu jest bardzo mocne. Pierwsza scena tradycyjnie została udostępniona wcześniej w internecie, jednak w komiksie właściwym robi znacznie lepsze wrażenie. Poturbowana, krwawiąca Susan została przedstawiona świetnie. Zresztą cała scena maltretowania dziewczyny potrafi wywołać spore emocje u czytelnika. Dodatkowo już na początku zeszytu na scenę wkracza jedna z ulubienic publiczności – Rhea z Coos – i w tym zeszycie dane jej będzie odegrać wyjątkowo długą rolę. Następnie przenosimy się na polane, na której o bladym świcie ka-tet Rolanda przygotowuje się do walki. Walki, która zdominowała w zasadzie cały ostatni zeszyt. Kolejne potyczki z ludźmi Farsona, Łowcami Wielkiej Trumny oraz Latigo ciągną się już prawie do końca finałowej odsłony. W międzyczasie robimy małe skoki do miasteczka by śledzić poczynania Rhei oraz ciotki Cordelii Delgado, która wreszcie zagościła na komiksowych kartkach.

Zeszyt #7 obfituje w wielkie dwustronicowe kadry. Jak do tej pory chyba tylko otwierający komiks dorównywał mu ilością tak ogromnych ilustracji, jednak tak jak wtedy mi to troszkę przeszkadzało, tak teraz wygląda po prostu świetnie. Głównie dlatego, że mimo mniejszej ilości kadrów, zeszyt #7 obfituje w znacznie więcej tekstu niż #1. Wiele wątków zostaje zamkniętych i znacznie więcej dzieje się niż na kartkach prologu. Walka z ludźmi Farsona, na tak wielkich kadrach, wygląda po prostu kapitalnie. Moment gdy rewolwerowcy ruszają do ataku niesieni okrzykiem Rolanda elektryzował w książce i trzeba przyznać, że jego komiksowy odpowiednik działa dokładnie tak samo na czytelnika. Końcowe potyczki z Łowcami Wielkiej Trumny zostały ukazane perfekcyjnie. W zasadzie mam tylko dwa małe zarzuty do tego zeszytu. Scena pod Błoną powinna być jednak nieco bardziej brutalna (aczkolwiek taka interpretacja też mi odpowiada) no i końcowa wizja Rolanda… jakoś ten przedostatni kadr (obrazujący jedną z najsmutniejszych scen w całej karierze Stephena Kinga) kompletnie mi się nie podobał. Samo zakończenie komiksu jest niemal idealne. Zarówno tekst usłyszany w kuli jak i ostatni kadr (wraz z ostatnimi słowami) są rewelacyjne, jednak ta jedna ilustracja troszkę burzy mi całą scenę. Osobiście też spodziewałem się wizji samej Wieży w końcówce zeszytu, ale było to tylko moje widzi misie, będące jednym z wyobrażeń na temat finału.

Początkowo planowałem napisać, że tym razem otrzymujemy przeciętnej jakości dodatki. W porę jednak zorientowałem się, że ta część komiksu prawie niczym nie różni się od swoich poprzedników. Po prostu tym razem opowieść właściwa całkowicie przyćmiła wszystko to co nastąpiło po niej. Ponownie otrzymujemy świetne opowiadanie Robin (opatrzone wspaniałymi ilustracjami Isanove), ponownie dostajemy dwie strony Sketchbooka (w tym jedna, to ten nieszczęsny kadr, który nawet w kolorze mi się nie podobał), ponownie otrzymujemy też zapowiedź tego co przyniesie nam przyszłość (tym razem niestety bardziej odległa) i z czystym sumieniem można powiedzieć, że ponownie wszystko to jest na bardzo wysokim poziomie. Niestety tym razem owacja na stojąco należy się finałowej odsłonie przygód Rolanda, a reszta tymczasem pozostaje w cieniu. Zapewne niedługo będę się cieszył także dodatkami. W końcu czasu na ponowne czytanie będziemy mieli teraz dosyć sporo.

Miesiąc temu zapowiedziałem w ciemno, że finałowy zeszyt dostanie ode mnie maksymalną ocenę. Myślę, że z czystym sumieniem mogę dotrzymać słowa. Mam małe obiekcje odnoście jednej tylko ilustracji, które bledną w porównaniu z zachwytami na punkcie całości. Ostatni zeszyt jest idealnie dopracowany zarówno w warstwie tekstowej jak i wizualnej. Rysunki są kapitalne, a zróżnicowanie kolorystyczne powala na kolana. W zasadzie pod każdym względem jest to najlepszy zeszyt tej serii. Tym bardziej boli fakt, że na kolejną odsłonę przyjdzie nam czekać jeszcze pół roku. Jednak tak jak przed rokiem, jakość przyszłego komiksu była jeszcze niewiadomą, tak teraz wiem, że kolejne zeszyty będą warte tak długich oczekiwań.

 

 Autor: Mando
Data: 01.08.2007

 

Inne okładki

wariant limitowany 1:25
Olivier Coipel
wariant limitowany 1:50
Jea Lee