Mroczna Wieża: Upadek Gilead
|
||
OpisSteven Deschain z przerażeniem odkrywa, że widząca śmierć kula zwana Grejpfrutem Maerlyna została skradziona z jego komnat! Co gorsze, gdy wchodzi on do pokoju swojej żony by ją aresztować za kradzież, jego syn Roland stoi nad jej ciałem z pistoletem przyłożonym do swojej głowy. Najmłodszy rewolwerowiec popełnił najprawdopodobniej najokropniejszą z możliwych zbrodni! |
||
Zeszyty w albumie |
||
Recenzje |
||
Przed rozpoczęciem pisania poniższego tekstu zajrzałem do mojej recenzji dotyczącej poprzedniego tomu serii i chyba nie pozostaje mi nic innego, jak tylko skarcić siebie za pochwalenie zeszłorocznej decyzji wydawnictwa Albatros dotyczącej przesunięcia o parę miesięcy daty premiery „Upadku Gilead”. Teraz to już nie ma większego znaczenia, tym bardziej w samej ocenie albumu, ale rok oczekiwania na kolejny tom komiksu, to jednak zbyt długi okres czasu. Niestety przerwa pomiędzy czwartym a piątym tomem będzie najprawdopodobniej zbliżona.
Fani komiksowej „Mrocznej Wieży”, biorąc do ręki czwarty tom, zostają niemile zaskoczeni brakiem głównego rysownika serii, czyli Jae’a Lee. Na tym stanowisku zastąpił go Richard Isanove, który dotychczas był odpowiedzialny jedynie za nakładanie kolorów. W tym tomie pełni on obie te funkcje. I niestety jest to ogromny minus tego komiksu, który może nawet przesłonić wszystkie jego plusy. Praca obu panów przy poprzednich seriach niejako zdefiniowała dla mnie wygląd Świata Pośredniego. Była to piękna, magiczna kraina z niesamowitym klimatem. Co prawda Isanove stara się naśladować styl swojego kolegi, ale nie wychodzi mu to najlepiej. Najbardziej jest to widoczne przy rysowaniu twarzy bohaterów. Wprowadzoną w poprzednim tomie i zdobiącą jego okładkę postać Aileen na niektórych kadrach można tutaj niestety pomylić nawet z Shemmiem. Przy wielu kadrach również brak szczegółów tła a jego kolorystyka, czyli elementy które dotychczas w dużym stopniu tworzyły klimat opowieści, tutaj wydają się przeszkadzać w odbiorze warstwy graficznej. Nie wiemy jakie były powody tych zmian personalnych. Jeżeli Lee nie wyrabiał się z rysowaniem kolejnych zeszytów na wyznaczony termin, to redaktorzy serii powinni byli tytuł zawiesić na parę miesięcy i dać spokojnie pracować artyście. Czwarty tom składa się z aż siedmiu zeszytów. Otwiera go prolog, który poświęcony jest czarnoksiężnikowi Martenowi i przedstawia on niektóre wydarzenia dziejące się w poprzednim tomie z jego perspektywy. Podczas czytania miałem wrażenie, że historia ta kuleje pod względem dialogów i przedstawienia akcji. Po chwili przypomniałem sobie, że przy tym zeszycie nie współpracował Peter David, a jego samodzielną scenarzystką była Robin Furth, odpowiedzialna dotychczas jedynie za planowanie fabuły. Szkoda, że w albumie nigdzie nie została odnotowana ta informacja, ale podobnie było pewnie w wydaniu oryginalnym. W każdym bądź razie widać braki warsztatowe Furth. Na szczęście później fabularnie wracamy na właściwy tor i śledzimy już główną historię, która rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach zamykających zarówno poprzedni tom jak i opowieść, którą podzielił się Roland w IV tomie sagi Kinga, a kończy tytułowym upadkiem miasta Gilead. Większość rozwiązań fabularnych powinna podobać się fanom Mrocznej Wieży. Wielu kontrowersji nie ma, a całość należy uznać za udane rozwinięcie losów Rolanda i rewolwerowców. Nie obeszło się bez paru wydarzeń, które nie do końca mi odpowiadają, ale nie jest to miejsce na dyskusję o nich. Tom czwarty prezentuje się równie dobrze co poprzednie albumy. Twarda oprawa i dobry papier to stałe, mocne elementy polskich wydań. Niestety w tym miejscu należy wspomnieć o słabych stronach polskiego tłumaczenia. Na początek drobnostka dotycząca galerii okładek znajdującej się pod koniec albumu. Kolejny raz wydawca wprowadza błąd czytelników przy nazewnictwie okładek do zeszytów limitowanych. W poprzednich tomach były to 'projekty okładek’. Teraz otrzymujemy 'szkice okładek’. Już sama lektura albumu powinna uzmysłowić redakcji, że nie są to ani szkice, ani projekty okładek. Nie wspominając już, że tłumacz powinien wykonać lepiej swoją pracę, ale o nim jeszcze parę zdań za chwilę napiszę. Kolejnym, poważniejszym już błędem jest nieumiejętne stosowanie liternictwa. W komiksach często wyróżnia się w dymkach niektóre słowa by podkreślić ton wypowiedzi, odpowiednio rozłożyć akcent w zdaniu. Robi się to zazwyczaj poprzez pogrubienie odpowiednich wyrazów. I nie inaczej jest w oryginalnej wersji „Mrocznej Wieży”. Polski redaktor niestety musiał uznać, że nie jest to istotne dla czytelnika i zabieg ten pomija stosując od początku do końca jeden krój i wielkość czcionki. W międzyczasie można znaleźć inne 'komiksowe zabiegi’, z którymi sobie nie poradzono, a o których nie będę już pisał. Wspomniałem już zarówno o tłumaczu jak i redaktorze polskiego wydania i nadszedł czas by wymienić ich z nazwiska. Są to odpowiednio Zbigniew A. Królicki i Barbara Nowak. A dzięki ich pracy ponownie naszły mnie wątpliwości o sens kupowania polskich wydań książek/komiksów skoro znam język oryginału na przyzwoitym poziomie. Wiem, że nie da się uniknąć wszystkich błędów, wiem że literówki zdarzają się wszędzie, ale w momencie gdy to co czytam odbiega od tego co widzę na obrazku, albo gdy kwestie wypowiadane przez bohaterów brzmią po prostu głupio, to coś jest nie tak. W pewnym momencie wziąłem do ręki jeden z oryginalnych zeszytów i zacząłem przez chwilę porównywać obie wersje. Zastanowiła mnie między innymi w jednym dialogu nie pasująca do reszty wypowiedzi litera 'I’. Okazało się, że powinno być to słowo 'Ja’, tłumacz pozostawił po prostu tę literę tak jak było w oryginale, nie przekładając jej na nasz język. Innym kuriozalnym przypadkiem jest czytanie o tym jak rewolwerowcy przygotowują się do pościgu w pewnej chatce, podczas gdy w owym budyneczku znajdują się zupełnie inni bohaterowie. Oczywiście, błąd nie leży po stronie twórców komiksu. Takie wpadki sprawiają, że zaczynam myśleć, że skoro już wychwyciłem te błędy, to na pewno jest sporo takich, na które nie zwróciłem uwagi, albo których nie mogłem zauważyć bez bezpośredniego porównywania z oryginałem. Nawet jeżeli by ich nie było, to pozostaje wrażenie niechlujnego wykonania. „Upadek Gilead” to niestety najgorszy z dotychczasowych tomów serii „Mroczna Wieża”. Na tę ocenę, tak jak już wcześniej pisałem, wpływa głównie warstwa graficzna. Jednak skoro mamy już do czynienia z czwartym tomem, to oczywiste jest, że nie będzie to czynnik decydujący o kupnie komiksu. Fani „Mrocznej Wieży” i Stephena Kinga album nabędą i sądzę, że będą czerpać przyjemność z lektury. Teraz pozostaje nam czekać na finałowy tom pierwszej serii „Mrocznej Wieży”, do którego na szczęście powraca Jae Lee. Oby tylko redakcja się lepiej przy nim postarała. Autor: ingo
|