The Dark Tower: Fall of Gilead #1

The Dark Tower Fall of Gilead 01Opis

Steven Deschain z przerażeniem odkrywa, że widząca śmierć kula zwana Grejpfrutem Maerlyna została skradziona z jego komnat! Co gorsze, gdy wchodzi on do pokoju swojej żony by ją aresztować za kradzież, jego syn Roland stoi nad jej ciałem z pistoletem przyłożonym do swojej głowy. Najmłodszy rewolwerowiec popełnił najprawdopodobniej najokropniejszą z możliwych zbrodni!
Kontynuacja epickiej sagi opartej na bestsellerowej 'Mrocznej Wieży’ Stephena Kinga. Jest to pierwszy rozdział najbardziej niesamowitej z dotychczasowych serii.

Informacje

  • okładka: Jae Lee, Richard Isanove
  • Ilustracje: Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 48
  • data wydania: maj 2009

Dodatki

  • Poisoned Pen, Poisoned Book: The Fall of Cortland Andrus – Robin Furth
  • Matricide – Robin Furth
  • Sketchbook
  • Plan stron z notatkami
  • Okładka wariantu 1:25

 

Plansze

Recenzja

Jakość przedostatniej serii komiksu 'The Dark Tower’ już od pierwszych zapowiedzi stała pod wielkim znakiem zapytania. Z ekipy odpowiedzialnej za projekt wypadł jeden z najważniejszych twórców – rysownik Jae Lee. Niestety zgodnie z obawami, zaowocowało to drobnym spadkiem pod względem wizualnym. Richard Isanove zachował klimat 'The Dark Tower’, który na przełomie kilku ostatnich lat wypracowali wspólnie z Lee, ale gołym okiem widać, że jest on rysownikiem słabszym. Najgorsza w tym wszystkim jest jednak niespójność, którą najmocniej będzie widać jeżeli Marvel zdecyduje się wydać Omnibusa po zakończeniu całego projektu.Pierwszy zeszyt nowej serii wita nas najlepszą jak do tej pory okładką, której autorem jest jeszcze Jae Lee. Ciarki przechodzą patrząc na stojącego na wzniesieniu Johna Farsona, który wraz ze swą armią u stóp, szykuje się do oblężenia Gilead. Co się tyczy wnętrza komiksu to pod względem treści seria zapowiada się bardzo dobrze. Już w pierwszym zeszycie dostajemy dość mocny cios poznając losy jednego z ważniejszych bohaterów. Najbliższe zeszyty będą obfitować w śmierci głównych postaci i zalążek upadku tego świata dostajemy już w zeszycie otwierającym. 'Fall of Gilead #1′ rozgrywa się bezpośrednio po zakończeniu 'Treachery’ i częściowo równolegle z wydarzeniami opisanymi w 'The Sorcerer’, dzięki czemu cały czas śledzimy historię na różnych płaszczyznach. Na pierwszy plan wysuwają się wreszcie nauczyciele rewolwerowców. Seria 'Treachery’ wprowadziła na scenę, po macoszemu potraktowanego w książkach Vannaya, zaś w 'Fall of Gilead #1′ jest to jedna z głównych postaci.

Pod względem wizualnym, jak wspomniałem we wstępie, jest słabiej… ale nie jest to znowu jakiś drastyczny spadek. Braki w warsztacie Isanove widać przy kreacjach postaci, ale trzeba mu przyznać, że kilka rysunków wyszło mu świetnie. Choćby scena ukazanej od góry kostnicy. Takiego kadrowania wcześniej nie było, a trzeba przyznać, że cała strona prezentuje się bardzo ładnie. Osobiście uważam, że zeszyt i tak jest lepszy wizualnie od wcześniejszego 'Sorcerera’, który zaczął się kapitalnie, ale im dalej tym gorzej było. Takie postacie jak Bert i Alain (czyli w zasadzie główni bohaterowie) wyglądają lepiej niż we wcześniejszym one-shocie. W zasadzie najbardziej szkoda mi postaci Aileen, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Wersja Isanove jest raczej nijaka w porównaniu ze świetnym pierwowzorem. Na plus należy zaliczyć coś na co czekam od początku tej serii – pierwsze komiksowe nawiązanie do twórczości Kinga. Sieć powiązań to coś co zawsze charakteryzowało jego książki, a 'Mroczna Wieża’ wiodła na tym polu prym. Komiksy dają jeszcze większe pole do popisu i od początku liczyłem, że drugi i trzeci plan będzie często zawierał lekkie, niewidoczne dla laika, nawiązania. Isanove wreszcie coś takiego wprowadził i chwała mu za to.

Od strony dodatków zeszyt prezentuje się bardzo dobrze. Poza opowiadaniem Robin jest też jej tekst na temat tego jak wygląda pisanie tych ostatnich rozdziałów serii, gdzie musi rozstać się z bohaterami i w niektórych przypadkach wymyślić w jaki sposób ich uśmiercić. Tekst opatrzony jest komiksową wersją Robin siedzącą przy laptopie z kilkoma ciekawostkami wkoło. Bardzo miły dodatek. Zresztą oba teksty Robin ozdobione są ilustracjami Dannisa Calero. Lubię jak w tym uniwersum sprawdzają się inni rysownicy, a teraz gdy cały ciężar komiksu wziął na swoje barki Isanove, zapewne dodatkami zajmą się inni. Jest też szkicownik (w którym mamy zarówno Isanove jak i pracę Lee) oraz wstępny rozkład kadrów na stronach.

Sam nie wiem jak ocenić ten zeszyt. Z jednej strony od początku bardzo zawiedziony byłem odejściem Lee, ale z drugiej klimat został zachowany, a 'Fall of Gilead #1′ stoi pod każdym względem na wysokim poziomie. Drugą połowę zeszytu czytałem autentycznie z bijącym sercem, coraz szybciej przewracając strony. Naprawdę nie spodziewałem się tak szybkiego obrotu spraw. Za nami 19 zeszytów głównej serii i myślę, że pozostała jedenastka dostarczy nam jeszcze sporo znacznie większych wrażeń. Tak czy inaczej ja jestem bardzo zadowolony i daję na razie 'Fall of Gilead’ kredyt zaufania.

Autor: Mando
Data: 16.05.2009

Inne okładki

wariant limitowany 1:25
Adi Granov
wariant limitowany 1:75
Richard Isanove