Amerykański Wampir
|
||||||||||||||||
Opis„Amerykański wampir” to komiks, który tworzą wspólnie pisarz opowiadań Scott Snyder oraz Stephen King, a za stronę wizualną odpowiada Rafael Albuquerque. Pierwsza seria składająca się z 5 zeszytów opowie nam dwie historie, jedną tworzy King, drugą Snyder. Opowieść Scotta traktuje o dekadencji, oszustwach i wspaniałościach Epoki Jazzu. Poznamy Pearl, która jest modną, ambitną kobietą z pragnieniem zostania gwiazdą. Odwiedza nielegalne bary i sale balowe czekając na swój moment a odnajduje coś bardzo złowieszczego. Stephen opowie nam o pierwszym amerykańskim wampirze – Skinnerze Sweet, kowboju, który mordował i napadał na banki w latach ’80 XIX wieku. Skinner jest silniejszy i szybszy od innych wampirów, posiada kły grzechotnika a siłę czerpie ze… słońca? W kolejnych zeszytach następnej serii Snyder i Albuquerque będą szukać śladów krwi Skinnera w ciągu kilku dekad amerykańskiej historii. |
||||||||||||||||
Zeszyty w albumie |
||||||||||||||||
Recenzje |
||||||||||||||||
Zapowiedź kolejnego komiksu z nazwiskiem Stephena Kinga uradowało mnie niezmiernie. Szczególnie dlatego, że jego wkład miał być zupełnie inny niż w przypadku 'Mrocznej Wieży’, 'Bastionu’, 'N’ i 'Talizmanu’. Tym razem nie miała to być adaptacja jego powieści czy opowiadania, ale zupełnie nowa historia. Co więcej, King napisał scenariusz, czego nigdy wcześniej jeszcze nie robił. Jest to więc kolejne nowum w bogatej twórczości pisarza, kolejna gałąź rozrywki, w której mógł zaistnieć, sprawdzić się, zaprezentować swoje zdolności. Zapowiedź ta uradowała mnie także z powodu samej opowieści, a raczej jej historycznego tła. Obserwować mieliśmy bowiem wampiry na tle amerykańskiej historii, począwszy od Dzikiego Zachodu, poprzez przełom XIX i XX wieku, lata ’20 i rozkiwt przemysłu filmowego, potem lata ’40, II Wojna i tak dalej i tak dalej. Tak się akurat złożyło, że historia USA była moim ulubionym przedmiotem przez te kilkanaście lat edukacji więc klimat komiksu mógł trafić w moje gusta perfekcyjnie. Oczywiście trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę Stephen King jest w tym projekcie niejako gościem na zaproszenie pomysłodawcy 'Amerykańskiego Wampira’, Scotta Snydera. Chociaż będąc dokładnym napiszę, że właściwie to King zaprosił się sam, Snyder poprosił go jedynie by napisał malutką reklamę przyszłego komiksu ale pomysł na tę historię spodobał się Kingowi tak bardzo, że zaoferował siebie jako współscenarzystę. I tym sposobem pierwszy rozdział został podzielony jakby na dwie osobne historie, jedną Kinga i drugą Snydera, które zostały bardzo ciekawie ze sobą splecione.Historia Stephena Kinga przedstawia pierwszego przedstawiciela nowego wampirzego gatunku – wampira amerykańskiego, Skinnera Sweeta. Różni się on od europejskich na przykład tym, że słońce nie robi mu krzywdy co czyni go bardziej niebezpiecznym i potężniejszym. Obserwujemy jak doszło do jego powstania oraz walkę z nim grupki wampirów z Europy osiadłych w Nowym Świecie. Opowieść Scotta Snydera natomiast ukazuje młodą dziewczynę marzącą o karierze filmowej, która pada ofiarą wampirów a za sprawą Sweeta staje się drugim przedstawicielem nowego gatunku tych istot. Pearl Jones szuka zemsty… Tak w maksymalnie skróconej wersji przedstawia się fabuła. Z tych kilku zdań nie wyłania się pewnie nic oszałamiającego czy szczególnie interesującego. Jednak fabuła 'Amerykańskiego Wampira’ jest naprawdę fantastyczna! Zaciekawia właściwie od razu i z każdą kolejną stroną wciąga bardziej i bardziej. To nawet dobrze, że polski odbiorca otrzymuje cały album, nie poprzedzony zeszytami wydawanymi co miesiąc. Ja nie mogłem się oderwać od lektury i pochłonąłem całość na dwóch posiedzeniach. Powiem od razu wprost, jest to zdecydowanie najlepszy komiks z nazwiskiem Kinga na okładce. Świetne prowadzenie opowieści, znakomite postacie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowe, dużo akcji, napięcia, często naprawdę fajne dialogi, momentami jest też zaskakująco mocno i brutalnie. Bardzo ciekawym i sprawdzającym się pomysłem było podzielenie tej historii na dwie, rozgrywające się w dwóch liniach czasowych. To daje podwójną dawkę wszystkiego co wypisałem powyżej! Opisuję tutaj komiks więc osobny akapit trzeba poświęcić stronie graficznej. Przyznać muszę, że po pierwszych zachwytach jakie wyrażałem po ogłoszeniu tego projektu, moje oczekiwanie nieco zmalało gdy zobaczyłem pierwsze rysunki. Nie było to coś na co liczyłem. Lubię w komiksach inną kreskę, zachwyciła mnie ostatnio seria 'Siostrzyczki z Elurii’ komiksu 'Mroczna Wieża’, bardzo lubię też 'Bastion’ żeby pozostać tylko na podwórku kingowym. Muszę jednak przyznać, że w trakcie lektury doceniałem prace Rafaela Albuquerque coraz bardziej. Jest tutaj mnóstwo bardzo dobrych kadrów a nałożone kolory nadają fantastycznego klimatu całości. Tutaj muszę wyrazić swoje zdziwienie, niezrozumienie i chyba żal chociaż nie wiem nawet do kogo je adresować. Zupełnie nie wiem dlaczego kolorysta Dave McCaig nie pojawia się na okładkach obok nazwisk scenarzystów i rysownika. Przecież kolorysta w komiksie to cholernie ważna postać! To on odpowiedzialny jest za ogromne pokłady tego gęstego klimatu jaki aż wylewa się z tego komiksu. Tandemowi Albuquerque i McCaig należą się olbrzymie brawa za to co udało im się wspólnie stworzyć. Już po przeczytaniu ostatniej strony 'Wampira’ kilkukrotnie do niego wracałem by po prostu pooglądać sobie poszczególne strony czy pojedyńcze kadry. Chociaż myślę, że inny rodzaj kreski, takiej, którą lubię najbardziej o czym pisałem wcześniej sprawiłby mi jeszcze więcej przyjemności. Bardzo podoba mi się też spora różnorodność kadrowania. W przeciwieństwie do poprzednich komiksów kingowych, gdzie no nie ma co się oszukiwać akurat ta sfera jest, że tak to określę „na podstawowym poziomie”, tutaj jest bogato, każda jedna strona jest inna od poprzedniej. Zróżnicowany układ kadrów to kolejny olbrzymi plus komiksu. I jeszcze kilka słów o polskim wydaniu komiksu. Właściwie nie różni się od wydania amerykańskiego poza okładką, która u nas jest dużo lepsza! Nie ma obwoluty ale za to materiał jest dużo lepszy jakościowo, przyjemniejszy w dotyku a tytuł jest nabłyszczany. Wielkie podziękowania dla wydawnictwa Egmont. Całość jest wydana po prostu pięknie, cała oprawa graficzna pierwszych stron, z tytułem, stopką i przedmową Kinga oraz na końcu z posłowiem Snydera zasługuje na duże uznanie. Dodatki mamy również te same co w oryginale, nie jest ich przesadnie dużo ale są bardzo ciekawe. Opisywał ich już nie będę, gdyż zrobił to Mando w recenzji wydania amerykańskiego. ’Amerykański Wampir’ to w mojej ocenie bardzo, bardzo ważna pozycja w bibliografii Stephena Kinga. Straszne żałuję, że kolejne rozdziały są kontynuowane już bez niego, bo jak powiedział Scott Snyder, King wniósł w ten projekt bardzo wiele dobrego i chciałbym w kolejnych tomach zobaczyć co jeszcze mógłby on wymyśleć. Mimo to, na kolejne tomy tego komiksu czekam bardziej niż na resztę komiksów, w których palce macza King, bo to fantastyczna przygoda, której chcę więcej i więcej. Jestem po prostu zachwycony! Autor: nocny
|
||||||||||||||||
Po pierwszych informacjach na temat 'American Vampire’ cieszyłem się, ale nie tak jak moi redakcyjni koledzy. Cieszyłem się, że powstaje kolejny komiks Kinga, bo lubię Kinga i lubię komiksy, ale sama tematyka umiarkowanie do mnie przemawiała. Lata 20-te nie są moim ulubionym okresem w historii Ameryki. Dziki Zachód to co innego, ale i tak na pierwszy plan wysuwała się tematyka, a nie ramy czasowe. I jakie powody by nie kierowały Kingiem, aby wracać do tego gatunku, dla mnie był to po prostu kiepski pomysł. Zgadzam się, że to co dzieje się z wampiryzmem w ostatnich latach jest bardzo złe, ale po stokroć, ten temat został już tak wyeksploatowany, że należy go zwyczajnie zostawić w spokoju. Wampiry przeszły już tyle transformacji, udziwnień, że bez względu na to czy kolejne przeobrażenia będą złe, bardzo złe, głupie czy… nawet dla odmiany ciekawe, nie są w stanie wywołać u mnie pozytywnych reakcji. A przynajmniej nie w fazie wstępnej, bo jak pokazuje przykład 'American Vampire’ ostatecznie potrafię się jeszcze dobrze bawić śledząc losy kolejnych krwiopijców.Już na etapie pierwszych materiałów promocyjnych zafascynowały mnie rysunki i cała oprawa komiksu. Po prostu uwielbiam okładki zdobiące poszczególne zeszyty. Dzielenie ich na dwie części odpowiadające podziałom samych komiksów jest świetnym zagraniem, a do tego dochodzi prosta kolorystyka wyróżniająca zarówno pojedynczy zeszyt jak i całą serię. Szczerze i pozytywnie zaskoczył mnie też brak nachalnego eksponowania na okładce nazwiska Kinga. Steve dołączył do ekipy gościnnie i choć stworzył całą spójną historię, która daje podwaliny do pozostałych serii, nie można nazwać go głównym autorem. Cieszy fakt, że wydawca też tak uważał. Czas jednak przejść do części właściwej i wziąć na warsztat konkretne wydanie komiksu. Album już na pierwszy rzut oka różni się od swych odpowiedników z Marvela czy Del Rey. Po raz pierwszy obwoluta nie jest nawet częściowo nabłyszczana, a wręcz przeciwnie, okładkę zdobi bardzo szorstki w dotyku papier. Jest to też pierwszy album z jasnym grzbietem, przez co dość mocno wyróżnia się na półce. Choć akurat grzbiet jest sporym plusem wydania, gdy oceniamy pod kątem pierwszego wrażenia. Sama okładka też jest nieco inna niż to bywało do tej pory. Zarówno front jak i grzbiet jest tłoczony, ale nie pozłacany, a całość jest tekturowa, a nie skórzana jak w Marvelu. Właściwa zawartość komiksu prezentuje się wyśmienicie. Niesamowita oprawa graficzna, świetne strony początkowe, bardzo dobre karty otwierające każdy rozdział (tutaj wykorzystano grafiki okładkowe oszczędzając w ten sposób miejsca w dodatkach) no i genialne rysunki… Rafael Albuqerque wywiązał się ze swojego zadania w stu procentach, ale spory wkład w tę opowieść miał kolorysta. Pierwsza seria AV podzielona jest na dwie oddzielne historie rozgrywające się w całkowicie różnych okresach i to właśnie kolory odgrywają szalenie ważną rolę w kreacji tych światów. Bardzo dobrze udało się twórcom wizualnie rozgraniczyć te dwie opowieści. Z jednej strony jest to ten sam styl, ale subtelne różnice robią swoje. I muszę przyznać, że mi bardziej do gustu przypadła interpretacja historii Snydera. Co ciekawe, a nie jest to wcale takie oczywiste po pierwszych próbkach rysunków, AV to szalenie brutalny komiks. Panowie chcieli powrócić do najlepszych chwil tego gatunku i w pełni im się to udało. Co takiego jest w samej opowieści, że jednak do mnie trafiła? Na pewno nie kolejne nowe spojrzenie na gatunek wampira. Choć trzeba przyznać, że te są całkiem ciekawe, a sama konfrontacja klasycznych krwiopijców z ich amerykańską wersją też wypada bardzo dobrze. Największy plus pierwszej serii to jej konstrukcja. Naprzemiennie śledzimy dwie historie, z których jedna podąża linią prostą przedstawiając nam losy Pearl, a druga często przeskakuje w czasie, aby w finale obie linie mogły się połączyć. Tak zaserwowana opowieść nie nudzi, jest różnorodna i ciekawa, a także, jakkolwiek źle by to nie zabrzmiało, lekka i przyjemna, a jednocześnie bardzo krwawa i brutalna. W połączeniu ze świetną oprawą graficzną sprawia to, że komiks czyta się sam. Dla fanów Kinga jest tu też kilka rewelacyjnych smaczków, w postaci oczywistych choć wcale nie tak rzucających się w oczy nawiązań, które także pojawiają się w scenariuszu Snydera. Co ciekawe, tak jak wizualnie, tak też i tu bardziej podobała mi się właśnie historia jego autorstwa. Dla stałych czytelników zeszytowych wydań pozytywnym zaskoczeniem będzie garść dodatków. Album otwiera list Stephena Kinga z maja 2010 r., a zamyka posłowie Scotta Snydera. Dalej mamy galerię okładek wydań limitowanych (a trzeba zaznaczyć, że to także niesamowite prace!), scenariusz 4 stron wraz z ich czarno-białą dużą wersją, dwa wstępne projekty okładek do dwóch pierwszych zeszytów oraz 6 stron przedstawiających szkice postaci (a w tym zarówno wersje końcowe zaprezentowane także w Internecie jak i ich bardzo wstępne etapy). Za część bonusową album dostaje ode mnie naprawdę solidny kciuk w górę. Na koniec krótko – polecam każdemu kto lubi dobre i nieprzekombinowane horrory obfitujące w sporo krwawych scen. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony ale skusiłem się i ostatecznie tak mnie wciągnęło, że pozostałem z tytułem mimo późniejszego braku Kinga. Autor: Mando |
||||||||||||||||
Kolejne tomy bez udziału Stephena Kinga
|