Rozmowa ze Stephenem Kingiem

Magazyn Entertainment Weekly w rozmowie ze Stephenem Kingiem o książce i filmach „Smętarz dla zwierzaków”.

Tłumaczenie: nocny

Entertainment Weekly: O powieści „Cmętarz zwieżąt”  krążą plotki, że była zbyt straszna by ją opublikować. To tylko taki szum medialny czy coś w tym jest?

Stephen King: [śmieje się] To prawda. W zeszłym roku przesłuchałem sobie audiobooka podczas pobytu na Florydzie, spacerując z psem po plaży. Michael C. Hall zrobił tu znakomitą robotę. Byłem ciekaw tej opowieści, wiesz, nie miałem z nią kontaktu jakieś 20, 25 lat. Więc przesłuchałem ją i przyszła mi taka myśl: „Mój Boże, jest straszna. Jest tak mroczna jak tylko się da.”

To samo czułeś podczas jej tworzenia?

Podczas pisania znakomicie się bawiłem, aż do momentu jej ukończenia. Potem ją przeczytałem i pomyślałem: „Jest straszna. Kur…wsko okropna.” Nie, że była źle napisana, chodziło o to, że opowiadała o śmierci dzieci. Była mi bliska bo moje dzieci mieszkały wtedy przy tej drodze.

Co jeszcze z prywatnego życia włączyłeś do książki? Błędnie napisany „cmętarz zwieżąt” istniał naprawdę?

Przeprowadziliśmy się do małego miasteczka Orrington bo dostałem pracę na Uniwersytecie Maine. Wynajęliśmy ładny dom nad rzeką za którym znajdował się cmentarz dla zwierząt. Prowadziła do niego ścieżka, którą wydeptały dzieciaki. Oczywiście nie nosiły tych śmiesznych masek [śmieje się]. Ale faktycznie cmentarz tam był i było to ładne miejsce.

Podobno twój syn Owen napędził Ci kiedyś stracha przechadzając się zbyt blisko ruchliwej drogi. I naprawdę twoja rodzina straciła na tej drodze zwierzaka, tak?

Zginął kot mojej córki. Pochowaliśmy go na cmentarzu dla zwierząt. Miał na imię Smucky. Córka zrobiła mały krzyż, na którym napisała „Smucky – był posłuszny”. To kot, nie był ku…a posłuszny! [śmieje się]. Ale go kochała.

Smucky pojawił się zarówno w książce jak i w obu ekranizacjach, chodzi o ten napis na grobie. Twoja córka miała wtedy 9 – 10 lat. Jak zniosła tę stratę? 

Tej nocy gdy go pochowaliśmy, usłyszeliśmy ją w garażu. Podskakiwała na folii bąbelkowej, takiej, w którą zawija się delikatne przedmioty. Wykrzykiwała „Bóg nie może zabrać mojego kota, to mój kot! Niech sobie znajdzie swojego.” Wszystko to umieściłem w książce, i tak, mieliśmy takie podwórko przy ruchliwej drodze. Wszystko w książce do momentu gdy zaczynają się nadprzyrodzone rzeczy jest prawdziwe.

Kiedy wpadłeś na to, że można z tego zrobić powieść?

Gdy usłyszałem krzyczącą Naomi. A kiedy wpada ci pomysł myślisz sobie: „To najwspanialsza rzecz, czyż to nie będzie super?” A potem pomyślałem: „A co jeśli pochowasz coś na cmentarzu dla zwierząt a to wróci?”

Ale wymyśliłeś jeszcze jedno miejsce pochówku, starożytne, głęboko w lesie, gdzie rzeczy wracają do życia. Zawsze się zastanawiałem dlaczego je oddzieliłeś, dlaczego po prostu zmartwychwstanie nie odbywało się na cmentarzu zwierząt.  

Pomyślałem: „Nie możesz tak zrobić bo wtedy zmartwychwstaną wszystkie zwierzęta. Ale co jeśli dalej będzie drugi cmentarz?” Przeczytałem pewną książkę o Wendigo [o złym duchu algońskich Indian, który opętuje ludzi i doprowadza ich do kanibalizmu] i tego się chwyciłem.

Ale wstrzymałeś publikację tej książki z powodu tej prawdziwej części fabuły, co Cię tak niepokoiło?

Dzieci były często w domu. Wystarczyło przejść się na cmentarz zwierząt i zobaczyć do czego doprowadziła ta ruchliwa droga. Wiesz, nie trzeba było wiele.

Czy istniał jakiś prawdziwy Jud Crandall, staruszek, z którym się zaprzyjaźniłeś?

Po drugiej stronie drogi mieszkał pewien gość, i to właśnie on. Akurat dzieciaków nie było w pobliżu i facet podszedł do mnie i powiedział: „Masz problem z kotem córki.” Podeszliśmy do drogi a tam na poboczu leżał Smucky. Nie był rozbryzgany czy coś, wyglądał normalnie. Tylko był… martwy.

I co zrobiłeś?

Pamiętam, że z żoną przeprowadziliśmy rozmowę o tym co powiedzieć Naomi. Ta dyskusja też jest w książce. Czy powiedzieć, że kot gdzieś sobie poszedł, gdzieś się szwenda? Czy dać dziecku pierwszą lekcję na temat śmierci? Zdecydowaliśmy się powiedzieć prawdę i nadal myślę, że podjęliśmy słuszną decyzję. Nie cierpię filmów czy seriali gdzie dziecko mówi do dorosłego „Wszystko będzie dobrze?” A dorosły odpowiada „Tak, wszystko się ułoży, zobaczysz”. Nie podoba mi się to. Prawda jest inna. Nie powinno się dzieci okłamywać.

Czasem trzeba stawić czoło najgorszym rzeczom. Myślę, że tym jest horror. Sprowadza cię do piwnicy i pyta „Co tam jest, co kryje się w ciemności? Zmierz się z tym czego się boisz.”

Tak. Ale pamiętaj, że ostatecznie Louis nie mógł zmierzyć się z tym co najgorsze. Miał wybór i podjął niewłaściwą decyzję. Każdy wie, że nie można pochować dziecka i spodziewać się, że wróci jak nowe.

Myślę, że „Cmętarz zwieżąt” ma pewną wymowę. Poza byciem straszną historią zgłębia też temat utraty drugiej osoby, zwłaszcza gdy rodzic traci kogoś tak młodego. 

Ma wymowę. Znaczy ten wers „czasami śmierć jest lepsza” nie mówi o samobójstwie czy czymś takim.

Nie… 

Chodzi o każdego, kto kiedykolwiek musiał borykać się z długotrwałą chorobą czy z kimś bliskim, z kim nie chciał się rozstać. Czasami pragnienie by ktoś żył jest po prostu czymś biologicznym a lepiej by to się skończyło. Każdy musi się z tym zmierzyć. Chodzi o rodziców czy dziadków, w pewnym momencie musisz po prostu pozwolić im odejść.

I jest też to pragnienie powrotu. Kiedy kogoś tracisz masz poczucie, że „przed chwilą tu byli. Byli tu jeszcze wczoraj, w zeszłym tygodniu.” Czujesz to pragnienie: czy nie mogliby po prostu wrócić?

To kolejny aspekt „Cmętarza zwieżąt”. Kiedy ją przeczytałem pomyślałem: „W tej książce jest tak wiele smutku.” To okropne.

Czy prawdą jest, że jedynym powodem, dla którego ostatecznie zdecydowałeś się na wydanie tej książki było wypełnienie kontraktu?

Tak było. Właśnie z tego powodu. W innym wypadku ta książka nadal leżałaby gdzieś w szufladzie.

Jak to było?

Podpisaliśmy gównianą umowę z wydawnictwem Doubleday. Z Doubledayem z dawnych czasów. Nazywało się to Planem Inwestycyjnym Autora. Pomysł był taki: „Zapłacimy ci 50 tysięcy dolarów rocznie, i to jedyna twoja opodatkowana kwota.” Dla dwójki dzieciaków jakimi byliśmy, którzy nigdy nie mieli pieniędzy 50 tysięcy to było mnóstwo forsy.

To były późne lata siedemdziesiąte, tak?

Taa, połowa lat ’70, po wydaniu „Carrie” i „Miasteczka Salem”. I krótko mówiąc Doubleday chciało przetrzymywać te pieniądze. Nawet któregoś razu zapytałem: „Co się dzieje z odsetkami od tej kwoty?” Nastąpiła długa, długa chwila ciszy, po czym mój wydawca Bill Thomspon powiedział: „No cóż, zgarnia je Doubleday, to oni zajmują się księgowością.” To była duża sumka.

Nie chodziło tylko o tantiemy za „Carrie” i „Miasteczko Salem” ale też za „Lśnienie”, „Nocną zmianę” i „Bastion”. To dużo bestsellerów.

Krótko mówiąc przeszedłem do wydawnictwa Viking i tam wydałem „Martwą strefę, „Cujo”, „Podpalaczkę” i „Cztery pory roku”. Któregoś razu agent i prawnik Arthur B. Green przyszedł do mnie i powiedział: „Ty masz jeszcze tę umowę z Doubledayem.” A wtedy już zarabiałem dużo pieniędzy. I pomyślałem: „Wiesz co, Doubleday może się piep…yć.” Nawet nie chciało mi się do nich iść. Potraktowali mnie bardzo źle.

No tak.

Arthur powiedział mi: „W przypadku twojej śmierci urząd podatkowy doprowadzi twoją rodzinę do ruiny. Powiedzą, że wszystkie pieniądze z funduszu inwestycyjnego są twoje. I rodzina będzie musiała zapłacić podatek od pieniędzy, których nie otrzymałeś.” A że zebrało się ich już dużo to zapytałem: „Co możemy z tym zrobić?” On na to: „Musisz dać im jeszcze jedną książkę i zgodzić się by wydali ją na tych gównianych warunkach. Ale będą musieli zlikwidować fundusz inwestycyjny.”

I tak „Cmętarz zwieżąt” trafił do sprzedaży. Czy to nie dziwne dla Ciebie, że książka, która jest dla Ciebie wstrętna dla twoich czytelników jest jedną z ulubionych? 

Śmieję się z tego. P.T. Barnum powiedział kiedyś: „Nikt nigdy nie splajtował nie doceniając gustu Amerykanów.” Uważam, że śmierć to coś naprawdę tajemniczego a ludzie w pewien sposób zdejmują z niej welon… Pogrzeb, wydatki, płatność MasterCard i cała ta reszta.

Zawsze to do mnie przemawiało. Ruiny w lesie, stare, niszczejące groby, odkrywanie historii, która była przez długi czas ukryta i której mogłeś nigdy nie poznać. A wszystko to zainicjowane przez stratę zwierzęcia a potem dziecka. Myślę, że nie trzeba być rodzicem by to poczuć. To naprawdę wspaniała książka Steve. Niestety muszę się z tobą nie zgodzić.  

Ale nie, nie, ja to akceptuję. Wiesz, ostatnią osobą, która powinna krytykować książkę jest pisarz, bo jest z nią zbyt mocno związany. Ale sądzę, że ludziom się podoba bo wabi ich to co zakazane. Jest tutaj pomysł, która jest naprawdę, naprawdę straszny. I chcesz zobaczyć czy dasz mu radę, wiesz, wsiadając do największej kolejki górskiej w parku rozrywki.

Dużo jest w książce o Louisie i Judzie, jak to nie miał ojca i znalazł go w tym starym człowieku z drugiej strony drogi. Nie jestem pewien czy Jud to dobry materiał na ojca. Jego opieka doprowadziła do horroru… 

Juda i Louisa łączy więź. Czy to więź ojcowsko – synowska czy przyjacielska na pewno coś ich łączy. Razem piją, przesiadują na werandzie, rozmawiają. Mężczyzna potrzebuje mężczyzny. Po prostu. A kobiety potrzebują kobiet. Znajdujesz kogoś, czujesz do tej osoby sympatię a Jud w pewien sposób zakochuje się w tej rodzinie. I oczywiście tak na ciebie działa ta zła część cmentarza zwierząt. Jak mówi John Coffey w „Zielonej Mili”: „Zabił ich swoją miłością.” To co robi Jud, robi z miłości.

Skoro masz takie a nie inne uczucia względem tej książki, dlaczego napisałeś scenariusz do ekranizacji z roku 1989? Wydawać by się mogło, że chcesz tę książkę trzymać na dystans.

Czasami mówisz sobie: „Może wezmę to i nieco poprawię, a może stanę twarzą w twarz z tym czego najbardziej się boję.” Więc napisałem ten scenariusz. Im więcej nad czymś pracujesz tym bardziej odporny się na to stajesz.

To miał być następny film George’a Romero po „Creepshow”, reżysera filmu „Noc żywych trupów”, dzięki któremu stał się mistrzem  w temacie powracania z martwych.

Na początku miał reżyserować George. Napisałem scenariusz ale akurat wtedy George nie mógł zająć się reżyserką i pojawiła się Mary Lambert. Naprawdę mi się podobała. Uważałem, że jest fajna i ma dobre pomysły na ten film. Byłem też zwolennikiem Mary bo znałem producenta Richarda Rubinsteina [obaj pracowali razem przy „Creepshow” a potem przy „Bastionie” i „Langolierach”]. Uwielbiałem go, nadal uwielbiam. To wspaniały facet ale mocno oszczędny. Musi taki być. Więc chciałem wykonać robotę jak najlepiej. Rubinstein jest też najgorszym kierowcą na świecie.

[śmiech]

Wjeżdżał w skrzynki na listy i inne rzeczy. To jedna z tych osób, która podczas jazdy samochodem musi utrzymywać kontakt wzrokowy z pasażerem. W filmach do szaleństwa doprowadza mnie gdy chcą zrobić zbliżenie na faceta za kierownicą więc on obraca głowę w stronę kamery. Mówię wtedy: „Patrz gdzie jedziesz człowieku!”.

Jakie masz wspomnienia z planu zdjęciowego, oczywiście poza gościnnym występem w roli kaznodziei? 

Wciąż mam przed oczami Mary, jest taka drobna, pamiętam ją w deszczu ubraną w żółty płaszcz przeciwdeszczowy i czerwone buty, wyglądała jak dzieciak gotowy rozpocząć naukę w pierwszej klasie. Lubiłem ludzi, z którymi wtedy pracowałem no i stary, chciałem też być w napisach końcowych. I byłem. Uważałem, że jeśli ktoś to spieprzy, to będę to ja.

Według mnie jedną z wyróżniających się osób w filmie jest Fred Gwynne. Znakomicie wcielił się w Juda. Podobało Ci się jak go zagrał? Sądzę, że pod wieloma względami skradł ten film. On i Miko Hughes, chłopiec, który zagrał Gage’a. Miałeś z nim jakiś kontakt?  

Trochę czasu ze sobą spędziliśmy. Uważam, że odtworzył akcent Maine jak tylko można najlepiej. Miał też właściwy wygląd. Wygląd człowieka z Nowej Anglii. Myślałem wtedy: „Jest całkiem dobry, ma tę powagę.” To starszy facet, który zna się na rzeczy. Tak więc tak, podobał mi się. Sam film także mi się podobał. Uważałem, że zrobili dobrą robotę. Bardzo podobał mi się Dale Midkiff i Denise Crosby [w rolach Louisa i Rachel Creed]. Na planie dali z siebie wszystko.

Reżyserzy nowej ekranizacji, Kevin Kölsch i Dennis Widmyer dokonali dość poważnych zmian w twojej historii ale jednocześnie byli bardzo wierni książce. Co sądzisz o nowym filmie?

Jest cholernie dobry! To naprawdę dobry film. Jest dojrzały, to rodzaj dorosłego filmu. Nie w stylu roznegliżowanych nastolatków kolejno zabijanych na letnim obozie. Ostatnio w tym gatunku było kilka udanych filmów. Na przykład „Uciekaj” Jordana Peele’a. Myślę, że jego nowy film – „To my” – będzie wielkim hitem. Ogromnym. [King miał rację, „To my” okazał się mieć najlepszy weekend otwarcia w historii w gatunku horroru, nie będącego sequelem czy remakiem]. O takim dorosłym kinie mówię.

Czy nie przeszkadza Ci, że w filmie, jak to widać w zwiastunie, wskrzesili inne dziecko, starszą dziewczynkę zamiast małego chłopca?

To coś innego. Zrobili dobrą robotę. Stary, widziałem te wszystkie reakcje w necie gdy ludzie zobaczyli, że to Ellie a nie Gage ginie na drodze i myślałem sobie: „Człowieku, co z nimi…” To takie dziwaczne. Jadąc do Tampy możesz wybrać Drogę 301. Ale możesz też obrać Drogę 17. W obu przypadkach dojedziesz do Tampy. [śmieje się]. Rozumiesz? Dla mnie to niczego nie zmienia. Pomyślałem sobie: „Okay, rozumiem dlaczego to zrobili, jest chyba łatwiej pracować z zombie gdy gra go dziewczynka niż brzdąc.”

Ale niektórzy filmowcy posuwają się czasem w zmianach za daleko.

Ja postrzegam to tak: „Jeśli to działa – jest super. Jeśli nie działa – Jezusie Chrystusie, po co to zmienialiście?” W niektórych moich ekranizacjach widziałem takie zmiany, że załamywałem ręce i mówiłem: „Dlaczego? Dlaczego to zrobiliście? Mieliście książkę. Mogliście iść tą drogą.”

Czy kiedykolwiek ktoś konsultował z Tobą zmiany gdy nie byłeś zaangażowany w projekt?

Pamiętam, jak byłem w hotelu Plaza w Nowym Jorku i ludzie z Sun International chcieli zrobić „Cujo”. Nie sądziłem, ze to zrobią ale zrobili z tego dobry film. Siedliśmy razem, popatrzeli na siebie pewnie myśląc „O Jezu Chryste, jak usłyszy nasz pomysł spadnie z krzesła . Pewnie nas stąd wykopie.” Zapytali: „Co powiesz na taki pomysł, że chłopiec przeżyje?” A ja się tylko zaśmiałem i odpowiedziałem: „Gdybyście po półtorej godzinie filmu zabili tego dzieciaka widzowie by was zlinczowali. Śmiało, zmieńcie to.”

Nie będziemy zdradzać szczegółów ale możemy powiedzieć, że „Smętarz dla zwierzaków” nie boi się być filmem posępnym.

Muszę Ci powiedzieć, że osobą, która najbardziej dążyła do tej posępności, mrocznego zakończenia był producent Lorenzo di Bonaventura. Chwała mu! A Tobie jak podobał się film?

Bardzo mi się podobał. Uważam jak Ty, wiesz, o obraniu innej drogi by trafić do tego samego celu. Nie mam nic przeciwko temu, że to Ellie zmartwychwstaje. Uważam, że jeśli robisz nową wersję możesz zrobić z nią coś innego. Tak jak Joe Cocker wykonał „A Little Help From My Friends”. Po co robić to tak samo, skoro mamy już wersję Beatlesów. Niech cover ma w sobie jakiś nowy smak, rozumiesz? 

Dokładnie. Ale tylko jeśli to dobry cover.

Sukces filmu „To” z roku 2017 spowodował wysyp nowych adaptacji. Oglądamy drugie ekranizacje niektórych twoich książek. Jak sądzisz, dlaczego tak się dzieje? 

Szczerze mówiąc sam nie wiem. Każdego dnia podpisuję kolejne kontrakty, słyszę, że ktoś będzie robił film na podstawie tego czy tamtego. Czytam scenariusze. Ujmijmy to tak, jestem teraz na rynku sprzedawcy. Jest duży głód opowieści bo powstało tyle platform. To nie tylko filmy.

No właśnie.

Myślę, że w moim przypadku jest tak, że po tak olbrzymim sukcesie filmu „To” ludzie pomyśleli, że z tych starych książek można wycisnąć sporo złota.

No przestań. [śmieje się]

Także być może sporo starych książek zostanie ponownie sfilmowanych. No i dochodzi do tego fakt, że niektóre stare kontrakty wygasają więc studia filmowe albo zrobią film albo stracą prawa, więc muszą się spieszyć. Myślę, że tak było na przykład z „Bastionem” i CBS All Access. Jeśli Warner Bros. chciało się za to zabrać, musieli się pospieszyć, w przeciwnym wypadku prawa wróciłyby do mnie.

Jak się czujesz widząc te wszystkie nowe adaptacje?

To trochę jak być przywiązanym do maski samochodu, który pędzi. [śmieje się] Przeważnie za bardzo o tym nie myślę bo mam inne rzeczy na głowie. Mam książki do napisania i to jest dla mnie ważne. Jest teraz taki apetyt na opowieści a ja mam ich parę do opowiedzenia.