Mroczna Wieża: Wiatr przez dziurkę od klucza

Opis

Roland z Gilead jest rewolwerowcem, jednym z nielicznych usiłujących utrzymać porządek w świecie rosnącego bezprawia, połączeniem błędnego rycerza i szeryfa z Dzikiego Zachodu. Wraz z grupą towarzyszy przemierza złowrogi, wyludniony świat, zniszczony przez wojny, zamieszkały przez mutanty i demony, w poszukiwaniu tajemniczej Mrocznej Wieży stojącej w centrum istnienia wszystkich światów. Wędrowców zatrzymuje lodowaty wicher niszczący wszystko na swojej drodze. Chcąc przetrwać, znajdują schronienie w opustoszałym budynku wiejskiej świetlicy. Tam spędzają noc, słuchając opowiadania Rolanda o jednej z pierwszych misji, jaką wykonał po tym, gdy stał się rewolwerowcem. Wysłany przez ojca do Debarii, by pomóc tamtejszym mieszkańcom uporać się z mordującym całe rodziny zmiennokształtnym stworem, skóroczłekiem, Roland bierze pod opiekę dziesięcioletniego chłopca, Billa Streetera, jedynego ocalałego z ostatniej rzezi. Usiłując uspokoić przerażone dziecko, opowiada mu swą ulubioną historię z dzieciństwa zatytułowaną Wiatr przez dziurkę od klucza, którą często czytała mu matka. Występuje w niej chłopiec, Tim Ross, znany później jako Tim Dzielne Serce, nieustraszony rewolwerowiec…

 

Info wydawnicze:

  • Rok wydania: 2012
  • Tytuł oryginalny: The Wind Through The Keyhole
  • Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki

Ostatnie wydanie:

  • Wydawca: Albatros
  • Liczba stron: 320
  • Oprawa: twarda


Recenzja

Trudno być fanatykiem Stephena Kinga i nie kochać „Mrocznej Wieży”. Nawet jeżeli z łatwością wytknie się tej sadze wiele wad, to i tak faktem pozostanie to jak cudownych King stworzył bohaterów, jaki wspaniały świat wykreował i jak rewelacyjnie wkomponowuje się to w całą jego twórczość i życie. Po ośmiu latach od wydaniu siódmego, teoretycznie ostatniego tomu, ukazała się kolejna książka, którą fabularnie należy umieścić pomiędzy tomem czwartym a piątym. Pierwsze informacje o tym, że King powraca na Ścieżkę Promienia wywołały u mnie raczej pozytywne emocje. King jest pisarzem, który niczego nie musi już udowadniać i tworzy dla przyjemności, a nie pieniędzy. Jeżeli sądzi, że ma w tym temacie jeszcze coś ciekawego do dodania, niech pisze. Jednak pierwsze opisy „Wiatru przez dziurkę od klucza” mój entuzjazm osłabiły na tyle, bym do czytania zasiadał bez wygórowanych oczekiwań.

Całość, tej stosunkowo niedługiej książki, zaczyna się dokładnie w momencie, w którym zostawiliśmy bohaterów po „Czarnoksiężniku i krysztale”, a kończy się chwilę przed „Wilkami z Calla”. Co więc mogło się wydarzyć naszemu ka-tet w tak krótkim czasie, by mogła z tego powstać kolejna powieść? Otóż absolutnie nic. Nasi bohaterowie natrafiają po drodze na bardzo niebezpieczną burzę i muszą się przed nią schronić. Wtedy też przychodzi pora, aby Roland opowiedział kolejną historię ze swoich młodzieńczych lat. Cofamy się więc do Gilead, chwilę po tym jak opuściliśmy je w poprzednim tomie. Roland ponownie dostaje od ojca zadanie do wykonania. W porównaniu z przygodami w Mejis, nie jest to nic wielkiego. Ma on za zadanie schwytać zmiennokształtną istotę, człowieka zamieniającego się w różne zwierzęta, która zabija niewinnych ludzi w pewnym miasteczku. Ale i tego wątku nie da się rozwinąć na tyle, by wypełnić całą powieść. W pewnym momencie zaczyna się więc trzecia historia, tym razem opowiadana przez nastoletniego Rolanda małemu chłopcu. I to właśnie ona jest głównym elementem powieści.

A jest to opowieść zatytułowana „Wiatr przez dziurkę od klucza”, którą małemu Rolandowi czytywała matka. Mamy więc do czynienia z typową baśnią, w której smoki, wróżki, magiczne przedmioty są na porządku dziennym. Głównym bohaterem jest mały chłopiec wyruszający w podróż, której cel jest niemal identyczny jak ten, który chciał osiągnąć Jack Sawyer w „Talizmanie”. W głównym daniu mamy więc niejako mieszankę „Oczu smoka” i „Talizmanu”, czyli dwóch książek, które w opiniach fanów należą do tych najsłabszych osiągnięć Kinga. Obawiam się niestety, że „Wiatr?” dołączy do tych książek. Historia małego Tima niczym nie potrafi zaskoczyć, nie jest emocjonująca, a zastosowane rozwiązania fabularne są typowo baśniowe. To ostatnie teoretycznie nie powinno być minusem tego typu historii, ale nie potrafię na to spojrzeć przychylnym okiem, skoro cała reszta jest nijaka. Nawet nasz stary znajomy RF wydaje się być nie na miejscu.

Ale skoro główne danie jest ciężkostrawne, to może chociaż zupka w postaci historii młodego Rolanda jest sycąca? Chciałbym, aby tak było, ale niestety… Nie ma w tej opowieści prawie niczego, co przykułoby uwagę czytelników. Roland wraz z przyjacielem, tym razem jest to Jamie DeCurry, wyrusza by odnaleźć seryjnego mordercę. Trafia na miejsce zbrodni, znajduje sposób by się dowiedzieć kim on jest i następuje łatwy do przewidzenia koniec. Prosta historia mogąca sprawić radość tylko tym, którzy już wcześniej pokochali Mroczną Wieżę. Analogicznie jak to było moim zdaniem w przypadku „Siostrzyczek Elurii”.

No to może przystawka się przynajmniej udała? Nie tym razem. Oczywiście, niezwykle miło było ponownie przeczytać jak nasze ka-tet podąża Ścieżką Promienia. Widok przystawki przywołał więc piękne wspomnienia i wywołał uśmiech na twarzy. Jednak jej smak nie był niczym szczególnym. Za mało i w zasadzie niepotrzebnie.

Wszystkie pozytywne elementy tej powieści wynikają jedynie ze wspaniałej przygody, jaką dzięki Kingowi odbyłem wiele lat temu. Za jakiś czas „Wiatr przez dziurkę od klucza” będzie uznawany przez nowych fanów za tom z numerkiem 4,5 (a może nawet 5). Nie wyjdzie to niestety sadze na dobre, ponieważ odstaje on dosyć wyraźnie od pozostałych części. Wydaje się on być tylko dodatkiem do całości. A co gorsza, jest to dodatek, który stoi w fabularnej sprzeczności z tym, co ukazało się w komiksach spod szyldu „Mroczna Wieża”. Co dodatkowo jest drobnym nieporozumieniem, gdyż King zadedykował tę książkę ekipie tworzącej komiksy dla MARVELa. W ten sposób niestety powinniśmy już mówić o dwóch „Mrocznych Wieżach”…??

Szkoda, że King nie zdecydował się na napisanie paru odrębnych opowiadań ze Świata Pośredniego, zamiast na siłę z jednego, na dodatek słabego, pomysłu tworzyć osobną powieść. O wiele lepiej mógłbym odebrać te historie gdyby były od siebie niezależne. Uległyby drobnym zmianom, oczekiwania wobec całości byłyby mniejsze, można by dodać jeszcze jakąś opowieść, a pozycja ta byłaby traktowana jako dodatek, a nie kolejna część sagi. Niestety nie w tym kierunku podążył King, przez co stworzył jedną ze słabszych książek w swojej karierze.

Autor: ingo

Inne wydania

2012
Albatros
oprawa: miękka
2012
Albatros
oprawa: miękka
2017
Albatros
oprawa: miękka (pocket)