Życie Chucka
|
||||
OpisU progu końca świata Marty i Felicia próbują odbudować swoją relację i odkryć kim jest tajemniczy Chuck Krantz, którego uśmiechniętą twarz widzą na wszechobecnych billboardach. Czy jego los splata się jakoś z ich losem i jaki ma związek ze zbliżającą się katastrofą? Historię Chucka poznajemy od końca, gdy stając w obliczu nieuchronnego, wyszukuje w pamięci chwile i zdarzenia, które nadawały jego życiu prawdziwy sens. To sprawy znane każdemu z nas, najprostsze, ktoś powiedziałby, że wręcz banalne, a jednak najwspanialsze. Miłość najbliższych, młodzieńcze marzenia, momenty szalonej zabawy, przyjaźnie, pasje i małe zwycięstwa odnoszone w codziennych zmaganiach z losem. Każdy z nas ma swój własny mały wszechświat, który trwa tyle co nasze życie, ale jego odbicia istnieją dalej we wszechświatach innych. |
||||
Galeria zdjęć: |
||||
RecenzjaMike Flanagan, scenarzysta i reżyser filmu „Życie Chucka” to bardzo odważny człowiek. Na swojej filmowej ścieżce nie idzie na łatwiznę, wybiera raczej projekty ambitne i czasem niełatwe do zrealizowania. Osiem lat temu podjął się zadania zekranizowania powieści Stephena Kinga „Gra Geralda”, która uchodziła za coś, czego nie da się zekranizować. Po ćwierć wieku od premiery książki przyszedł Flanagan i pokazał, że jednak się da, co więcej, że można przedstawić tę opowieść w sposób angażujący (przypominam, że fabuła książki z grubsza polega na tym, że kobieta leży przykuta kajdankami do łóżka). Następnie, ten dość młody (mój rówieśnik, powiem więc, że bardzo młody) ale ambitny i przebojowy filmowiec zakupił prawa do ekranizacji sagi „Mroczna Wieża”, do której już mieliśmy dwa nieudane podejścia, a przy której „Gra Geralda” to wprawka dla studentów. Na serialową adaptację sagi jeszcze poczekamy ale w między czasie Flanagan sięgnął po opowiadanie „Życie Chucka”, które również do łatwych nie należy, i to zarówno jako tekst do zekranizowania ale także sam w sobie, do lektury. Gdy pierwszy raz przeczytałem tę historię, nie rozumiałem co to jest i o co Kingowi chodziło podczas jej tworzenia. I wiem, że nie byłem w tym odosobniony. Jednak ponowna lektura po pięciu latach diametralnie zmieniła moje postrzeganie (co ciekawe, w tym także nie jestem odosobniony). Okazało się, że to jednak piękna i wzruszająca historia aczkolwiek nadal absolutnie nienadająca się na film. Ale ponownie, zjawia się Flanagan i mówi: „Potrzymaj mi piw… kamerę”. Reżyser między innymi „Doktora Sen” przyzwyczaił już widzów, że bardzo stara się być wiernym tekstom Stephena Kinga, może dlatego, że od wielu lat jest jego ogromnym fanem, może z szacunku do dzieła i autora ale też potrafi świetnie wkomponować coś od siebie tam gdzie wymaga tego świat filmu. Opowiadanie „Życie Chucka” ma strukturę trzech aktów, z których nie dość, że każdy przedstawia kompletnie inne fragmenty życia tytułowego bohatera, nie tylko można każdy z nich zaliczyć do innego gatunku, ale też ukazuje je w odwrotnej kolejności – od śmierci do dzieciństwa. Moim pierwszym pytaniem po informacji, że Flanagan bierze ten tekst na warsztat było – jak on to pozmienia by było oglądalne na ekranie. I co? I nie zmienił nic. Odważnie. Życie Charlesa 'Chucka’ Krantza oglądamy od końca, od jego ostatnich chwil. Dla mnie to najlepsza część opowiadania, rozpisana przez Kinga w oryginalny i zaskakujący sposób. Tak jak przy pierwszej lekturze moją reakcją było „co to ma być?” tak przy drugiej reakcją były łzy. I podobnie jest przy ekranizacji, to najbardziej ujmująca i dojmująca część filmu. Flanagan zarówno zaskakująco wiernie oddał tekst jak i zdołał doprowadzić mnie do bardzo mocnego wzruszenia. Ostatnia scena III aktu ścisnęła mi gardło. Po mocno metaforycznej części następuje akt II, to już zupełnie inny temat i nastrój, niby zwyczajny, prosty ale też niebezpieczny, bo może być dla wielu widzów nieinteresujący. Pięciominutowa scena tańca to główny wątek na jakim została oparta promocja tego filmu. Tom Hiddleston zachwyca, razem z Annalise Basso stworzyli moment, który pozostanie w pamięci jeszcze długo, tańcem zarówno King jak i Flanagan ukazali celebrację nieoczekiwanej i ulotnej chwili, korzystania z drobnostek na jakie trafiamy w życiu i często nie mamy odwagi albo uważamy za nie potrzebne by po nie sięgnąć. Akt I to ponowna całkowita zmiana nastroju i gatunku. Tak jak w akcie trzecim akcja obejmowała kilka godzin, w drugim kilkanaście minut tak tutaj obserwujemy kilkanaście lat z życia głównego bohatera. Cofamy się do czasów dzieciństwa i nastoletniości. To najdłuższy fragment filmu i muszę wyznać, że troszkę mnie znużył. Nie był tak emocjonalny i skondensowany jak dwa wcześniejsze choć nie można mu odmówić klimatu i urokliwych momentów. Na pewno świetna jest ostatnia scena, która jeszcze raz spowodowała we mnie duże emocje i pozostawiła w bardzo melancholijnym nastroju. „Życie Chucka” to specyficzny film, zdecydowanie nie dla wszystkich, to może być obraz zdobywający nagrody ale raczej nie będzie kasowym hitem. To nie jest film do ekscytowania się wartką akcją, to film do odczuwania, po seansie bardziej niż o tym co zobaczyliście będziecie rozmyślać i rozmawiać o tym jak się czuliście. Autor: nocny
|
||||