Uciekinier
|
|
||||
OpisW niedalekiej przyszłości „Uciekinier” staje się najchętniej oglądanym programem w telewizji – to śmiertelnie niebezpieczny konkurs, w którym uczestnicy muszą przeżyć 30 dni, będąc ściganymi przez zawodowych zabójców. Każdy ich ruch jest transmitowany za pomocą kamer żądnej krwi publiczności, a każdy kolejny dzień, który przetrwają, podnosi wartość wygranej. Pochodzący z ubogiej klasy robotniczej Ben Richards (Glen Powell), którego nie stać na leczenie chorej córki, zachęcony przez przekonującego, ale równocześnie bezwzględnego producenta programu (Josh Brolin), postanawia wziąć udział w zabójczym show. Buntownicza natura, instynkt i determinacja nowego zawodnika sprawiają, że staje się on niespodziewanie ulubieńcem fanów – i jednocześnie zagrożeniem dla całego programu. Ben musi przechytrzyć nie tylko Łowców, ale także cały naród uzależniony od oczekiwania na jego śmierć. |
||||
Galeria zdjęć:
|
||||
Recenzja„Uciekinier” to książka, której najbardziej ze wszystkich powieści Stephena Kinga należała się ponowna ekranizacja. Wszyscy wiemy jak jest, film z 1987 roku oceniać można różnie, opinie wahają się od bardzo złych po całkiem dobre, na pewno film może trafić do osób żyjących nostalgią, pamiętających epokę VHS, uwielbiających akcyjniaki z Arniem. Jednak ciężko, bardzo ciężko nazwać ten film ekranizacją książki Kinga. Rozpoczynając prace nad nową ekranizacją, Edgar Wright zapowiadał dużo wierniejsze oddanie pierwowzoru co już w moich oczach wystarczało by powiedzieć, że będzie lepiej niż przy pierwszym filmie. Ale nadszedł dzień przedstawienia światu zwiastuna i okazało się, że z tą wiernością książce to coś jednak nie do końca wyszło tak jak było obiecane. Owszem, zwiastun spodobał mi się i to nawet bardzo, jednak odniosłem wrażenie, że ponownie będzie to film daleki od historii Stephena Kinga, co więcej, wyglądało na to, że ta ponura historia na ekranie zmieni się w bardzo rozrywkowy i dość zabawny film. Już pierwsze minuty filmu wzbudziły we mnie poczucie, że chyba jednak będzie dobrze. Mijały kolejne sceny, kolejne minuty a we mnie rosło przekonanie, że to jest cholernie wierna ekranizacja. I tak już pozostało do końca. Wright nie konfabulował, faktycznie trzymał się treści książki i odhaczał kolejne sceny z kolejnych rozdziałów powieści. Oczywiście, to film a nie książka, jest tutaj także sporo elementów dodanych i całe szczęście. Okazało się też, że z tym zwiastunem to jednak jak to czasem bywa – nie do końca oddał prawdę. Zmontowano go tak by zachęcić do wizyty w kinie konkretnego odbiorcę a w rzeczywistości film wcale nie jest komedią sensacyjną jak można było odnieść wrażenie. Absolutnie nie. I tutaj kolejny plus ode mnie, pozytywne zaskoczenie. Owszem, jest szybko, widowiskowo i momentami leciutko zabawnie, ale zdecydowanie film odbiega od zwiastunowego wizerunku. Film bardzo podoba mi się od strony wizualnej. Znakomicie pokazano Stany Zjednoczone, są tutaj elementy pokazujące, że akcja rozgrywa się w jakiejś nieokreślonej przyszłości, ale też Wright nie poszedł za daleko, co jest zmorą mnóstwa starych filmów sci-fi, które starały się przepowiedzieć wygląd miast czy rozwój technologii ale problemem było to, że akcję osadzano zdecydowanie zbyt blisko naszych czasów i wszystkie te przepowiednie legły w gruzach. W „Uciekinierze” świat jest bardzo podobny do naszego, ma tylko trochę nowinek technicznych i całościowo wszystko wypada prawdopodobnie. Glen Powell idealnie wpasował się w rolę Bena Richardsa. Książkowy bohater jest tak przytłoczony swoją życiową sytuacją, zgorzkniały, niesympatyczny, że ciężko było mi go polubić. Filmowy odpowiednik aż kipi gniewem, złością, agresją ale jednocześnie można z nim sympatyzować i mu kibicować. Doskonała robota Powella. Z drugiej strony Dan Killian, czyli główny bohater negatywny grany przez Josha Brolina nie do końca mi pasuje. Jest zbyt zwyczajny, ludzki, nie widziałem w nim tej cieniutkiej granicy, po przekroczeniu której okazałby się faktycznie złym, cynicznym, okrutnym człowiekiem. Jak wspomniałem, nowy „Uciekinier” jest wierny książce Kinga ale jednak trochę też dodaje od siebie. Wszystkie zmiany, dodatkowe sceny, pomysły uważam za udane, zwiększające atrakcyjność filmu, który co by nie mówić, jest po prostu kinem akcji. Całość składa się na ponad dwie godziny świetnej rozrywki, nie ma tutaj chwili wytchnienia, akcja cały czas prze do przodu, jest i napięcie i nieco humoru i mnóstwo rozrywki. Zbalansowano tu wszystko odpowiednio, film wciąga niesamowicie i te 133 minuty minęły mi zaskakująco szybko. Podsumowując, nowa ekranizacja „Uciekiniera” to świetny rozrywkowy film, uważam, że to najlepsza ekranizacja Stephena Kinga od premiery „To” w 2017 roku (a od tego czasu powstało kilkadziesiąt adaptacji). Autor: nocny
|
||||





