6 lat StephenKing.pl

Łukasz Orbitowski (ur. 1977) – z wykształcenia filozof, z zamiłowania kulturysta. Przedstawiciel nurtu poważno-jajcarnego w literaturze polskiej. Wypracował błyskotliwy, bezpretensjonalny i w miarę oryginalny styl. Piewca Krakowa, okazjonalnie Wrocławia. Dawniej pisał o blokersach, z czasem przerzucił się na anioły, nie boi się eksperymentów, pisze krwią, potem i wódką. Jeden z nielicznych rodzimych autorów grozy, prekursor tematyki nadwiślańskiej w polskiej fantastyce. Autor opowiadań (zbiory 'Złe wybrzeża’ (1999), 'Szeroki, głęboki, wymalować wszystko’ (2002), 'Wigiljne Psy’ (2005)), powieści (’Horror show’ (2006), 'Tracę ciepło’ (2007), 'Pies i klecha: Przeciwko wszystkim’, wraz z Jarosławem Urbaniukiem (2007), 'Święty Wrocław’ (2008)) oraz cyklu bajek o kotach, współautor gry fabularnej Bakemono. Publicysta, felietonista, redaktor, recenzent literacki i filmowy. Związany m. in. z 'Lampą’, 'Science Fiction, Fantasy & Horror’, 'Nową Fantastyką’, 'Przekrojem’, 'Dziennikiem’, magazynem 'Exklusiv’. Za 'Horror show’ otrzymał Nautilusa, za 'Tracę ciepło’ Nagrodę Krakowska Książka Miesiąca. Od niespełna dwóch lat mąż, od czerwca 2007 szczęśliwy tato. Właściciel dwóch kotów, lokalny patriota krakowskiego Podgórza, regularny bywalec tamtejszych kawiarń.
Strona Łukasza: www.orbitowski.pl

Poniższy tekst napisany został specjalnie na 6 urodziny serwisu StephenKing.pl.

orbitowski

To urodziny serwisu a nie Stephena Kinga więc najpierw o nim.

Właściwie nie przypominam sobie drugiej takiej strony, oczywiście polskojęzycznej. Nawet serwisy polskich autorów wysiadają w przedbiegu, bo tu, ladies and gentlemen, macie po prostu wszystko: recenzje, wywiady tłumaczone i nie tłumaczone, skany, zdjęcia domu pisarza, jego okularów i lodówki (być może), całą furę tapet, grafik, cudów na kiju z filmikami włącznie, ciekawostek i innego drobiazgu, słowem, serwis www.stephenking.pl jest prawdziwym kompendium wiedzy na temat tego interesującego autora. Robi to wrażenie i myślę, że gdybym trafił na tę stronę mając lat naście, kiedy zaczynałem swoją odyseję Kingowską, długo zbierałbym szczękę z podłogi. Teraz nie zbieram bo przywykłem.

Więc, jak to mówią, szacuken dla ekipy która ciągnie tę stronę tak długo i tak dobrze. Przecież podobne rzeczy nie robią się same, pracy jest kupa – tłumaczenia, grafiki, kalendarze, zloty będące impulsem do kształtowania się społeczności fanowskiej nie robią się same. To praca i tyle, a takiego przedsięwzięcia nie napędzi się tylko entuzjazmem. Potrzeba uporu, czasu i monety, co czasem jest trudne, ludzie mają swoje życia, pracę, studia, dziewczyny albo chłopców i nie każdy zdołałby wykroić jeszcze czas na zabawę w internet. Sześć lat to sporo, masa stron padła lub zamarła. Ta sobie trwa, a nawet wzrasta.

Trudno mi pisać o Kingu, może dlatego, że przeczytałem wszystkie książki, jeśli nie liczyć ostatniego tomu o rewolwerowcu zakochanym w róży czy tam Małym Księciu. Do tego zajrzałem w jego życie, właśnie dzięki temu serwisowi. I wciąż nie umiem go należycie ocenić, coś umyka – może dlatego, że napisał masę książek na bardzo różnym poziomie, zmienił się przez lata i trudno już wyłapać wszystkie jego obsesje. Nie wszystkie jego rzeczy mi odpowiadają, także w wymiarze światopoglądu, ale wiem przynajmniej jedno, Kinga wyprzeć mi się nie wolno, bo zaprzeczyłbym części siebie samego.

Nie umiem powiedzieć, jak zareagowałbym teraz, czytając po raz pierwszy Lśnienie, Miasteczko Salem, Cmętarz zwieżąt, albo Misery, pamiętam za to piorunującą reakcję, jaką zrobiły na mnie prawie dwadzieścia lat temu, kiedy czytałem je po raz pierwszy. Nie chodzi nawet o poczucie nowości, King był przecież kolejnym autorem, po którego sięgnąłem, przerobiwszy choćby Koontza i Grahama Mastertona. Dopiero on pokazał jak to się robi, a łącząc horror z powieścią obyczajową pokazał jeszcze raz pojemność gatunku, właściwą mu zdolność do mówienia rzeczy istotnych. Do dziś pamiętam wiele opowiadań a jak myślę o takiej Balladzie o celnym strzale zwyczajnie robi mi się zimno.

Pokazał mi najprostsze triki – jak budować atmosferę, zagrać strachem na poziomie historii i sceny, a nade wszystko, nauczył zupełnie nowego rodzaju wyobraźni. Największy mrok jest czasem w świetle, a dobre strachy kryją się w rzeczach nam najbliższych. Zastanawiałem się nawet, jak możnaby zrobić Kinga po Polsku, w co zmieniłaby się Christine, gdyby akcję przenieść nad Wisłę i jak wyglądałyby losy Paula Sheldona gdyby skaptowała go szalona fanka z Podhala. Nie wymyśliłem i dobrze. Pisząc pierwsze teksty próbowałem właśnie kingować sobie, zupełnie bez sensu, przecież ten facet zaskakiwał świeżością i nie potrzebuje epigonów, ani mutacji w językach narodowych. Tu się odkleiłem i King mnie opuścił.

Dużo mówi się o zjeździe Kinga – że się zestarzał, popadł w obsesje kilku tematów i został niewolnikiem politycznej poprawności. Te przywary nie są jednak specyficznie kingowską ułomnością, facet lewicuje dokładnie w stylu właściwym większości pisarzy amerykańskich, a że pisze pod ciśnieniem własnych obsesji to mu wytykać ich niezmienność. Wciąż powstają niezłe książki, Historia Lisey jest świetna, choć trzeba przyznać, pojawiają się symptomy zmęczenia, nie przekreślające jednak podstawowej nadziei, że facet jeszcze nas zaskoczy.

 

Autor tekstu:
Łukasz Orbitowski

2008 r.