Rozmowa ze Stephenem Kingiem

Ze Stephenem Kingiem
rozmawia Joseph B. Mauceri

Tłumaczenie: ingo, nocny

 

Słyszałem, że „Regulatorzy” są rezultatem twojej rozmowy z Samem Peckinpahem. Czytając tą powieść, mogę zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie mają takie przypuszczenia. Jaka jest historia tej książki i twojego spotkania z Samem?

Prawda jest taka, że miałem scenariusz na długo nim spotkałem Sama, co nastąpiło pod koniec jego życia. Rozmawialiśmy w U.N. Plaza, Kurby MaCally był tam, ponieważ on zaplanował to spotkanie. Sam zastanawiał się nad zrealizowaniem filmu, a ja miałem scenariusz zatytułowany 'The Shotgunners’, który to miałem od jakichś 5 lat. To była jedna z tych rzeczy, napisanych w tydzień pod wpływem impulsu. Bardzo mi się to podobało, ale nikt się tym nie zainteresował. Sam przeczytał to, bardzo mu się spodobało i zasugerował parę rzeczy, które były naprawdę interesujące. Pomyślałem, że mogę do tego wrócić i zrobić drugi szkic. Niestety, Sam zmarł 3 miesiące później, a ja nigdy nie popracowałem nad scenariuszem.

Później, miałem ten drugi pomysł i zacząłem wyobrażać sobie, w jaki sposób te różne rzeczy mogą zostać razem połączone. To jest to, czym pisanie powieści jest dla mnie. Jest to synteza tych pomysłów, gdzie widzisz, jak one wszystkie wiążą się ze sobą i mówisz do siebie ” Ooo tak, mogę to zrobić.”

To interesujące, ponieważ jak czytasz „Regulatorów” i „Desperację” zaczynasz rozumieć ten proces. Biorąc pod uwagę ramy czasowe pomiędzy tymi dwoma powieściami, nasunęła mi się na myśl dyskusja, którą miałem w klasie literackiej. Rozmawialiśmy o Marku Twainie i o tym, jak fragment napisany w swoim dzienniku o ojcu, gdy był młody, zilustrował zmiany, jakie zaszły w jego umyśle, kiedy to ponownie napisał o swoim ojcu parę lat później. W „Regulatorach” i „Desperacji” łączysz mnóstwo podobnych elementów, mimo to, prowadzisz dwie różne historie. Czuję, że w tym przypadku, jest większa szansa, niż gdy powróciłeś do „Bastionu” i pozmieniałeś go, by zaobserwować twoją ewolucję, jako pisarza i zmiany w twoim umyśle.

(śmiejąc się) Gdy byłem mały, miałem te specjalne książki, którymi się bawiłem podczas deszczowych dni. Miały one tą sztuczkę, gdzie mogłeś otrzymać interesujący obraz twojej twarzy, inny jej wygląd, umieszczając lusterko prostopadle do połowy twojej twarzy. Tworzyło to odbicie jej całej. W zasadzie, tym właśnie są „Regulatorzy” i „Desperacja”

Oczywiście jestem Richardem Bachmanem, i gdy piszę jako Richard Bachman otwiera się ta część mojego umysłu. To jak sugestia podczas hipnozy, gdzie staję się tym, kim jest dla mnie Richard Bachman. To uwalnia we mnie osobę, która jest troszeczkę inna. W zasadzie „Regulatorzy” i „Desperacja” są naprawdę różnymi książkami, jednakże to, co czyni je interesującymi, to nie różnice, a podobieństwa.

Wydaje mi się, że w twoich książkach nastąpiła subtelna zmiana. We wcześniejszych pracach, twoi „bohaterowie” przechodzili przez swoje walki dzięki „boskości”, którą posiadali w sobie i która była w stanie przezwyciężyć i pokonać zło. W „Regulatorach” Seth znajduje w sobie moc do przezwyciężenia Taka, niezależnie od poświęcenia, jakiego musi dokonać. W „Desperacji”, i w pewnym sensie również w „Zielonej Mili”, jest obecność Boga, współdziałająca z Dawidem i Janem by przynieś upadek zła. Jestem ciekaw, dlaczego umieściłeś istnienie Boga na pierwszym planie twoich ostatnich prac?

Uważam, że on zawsze tam był. Oczywiście Bóg jest również w „Regulatorach”, jest nim po prostu telewizja. Różny jest bóg w różnych książkach, ponieważ zależy on od ludzi o których się pisze.

Nie widzę siebie jako stenografa Boga. Ktoś, kto w niego wierzy, wierzy, że Bóg stworzył świat pasujący do siebie tak dobrze jak to jest, ale to nie znaczy, że zna jego umysł. To nie jest tak, że mówimy, iż idea religii jest rzeczą dobrą, ponieważ możemy postrzegać ją jako rzecz złą. Pomysł użycia Boga jako bohatera w „Desperacji” był zabiegiem, który sprawił, że książka ruszyła. Myślałem sobie, że przeczytałem za dużo książek, które były o czymś ZŁYM. Dla przykładu, jeden z bohaterów powie, „W tym mieście jest coś 'ZŁEGO’!”. Znajdą oni wampiry i użyją czosnku i krzyży, które sam wykonałem. Nie próbuję ustawić siebie jako kogoś, kto jest lepszy. Sądzę, że to wszystko jest, jak kryptonit, wszystkie oznaki religii są jak kryptonity. Pomyślałem sobie, „Co jeżeli potraktujesz Boga i jego ekwipunek z taką wiarą, respektem i szczegółami, tak jak pisarz traktuje „ZŁO”. Postanowiłem to zrobić i reakcja społeczności była ciekawa.

Książka była krytykowana, ludzie mówili motyw Boga ich odrzuca. Myślę sobie, że ci faceci nie mają żadnych problemów z wampirami, demonami, golemami, wilkołakami i z innymi, jakkolwiek ich nazwiesz, stworami. Jeżeli próbujesz wprowadzić Boga, który potrafi wziąć sardynki i krakersy i przemienić je w bochenki chleba i ryby, wtedy mają już problem. Myślę sobie, jeżeli macie z tym prawdziwy problem, to robię to, co powieść grozy i horroru powinna robić, czyli po prostu wedrzeć się pod powierzchnię i poszukać czegoś by szarpnąć nerwami.

Zgadzam się i czuję, że tą rzeczą, której pisarze horrorów nie robią, a którą ty zrobiłeś z Bogiem w „Desperacji”, jest pokazanie go jako Boga mściwego, takiego jak w Starym Testamencie. To tego rodzaju umowa, gdzie Bóg mówi, że jeżeli chcesz by on zrobił coś dla ciebie, wtedy ty również musisz zrobić coś dla niego, coś w stylu poświęcenia swego pierworodnego syna.

Tradycyjnie, jest to umowa z Bogiem jak również z Diabłem. Gdy zawierasz umowę z Diabłem, dajesz mu swoją duszę. Więc, to nie jest tak, że czynię coś dla ciebie z dobrego serca.

Czytałem recenzję „Regulatorów” w magazynie grozy, gdzie recenzent zaczyna pisząc: „To jest najlepsza książka jaką napisałeś, i najgorsza jaką napisałeś”. Mogę zrozumieć, gdy wydawnictwo literackie jest krytyczna wobec czyjejś pracy. Jednakże, mam wrażenie, że wydawnictwa specjalistyczne, wydają się być onieśmielone twoim sukcesem i powstrzymują się podczas recenzowania twoich prac. Ta praktyka może nawet przejśc na publikacje, gdzie recenzentami są twoi fani. Czy dostrzegasz to w przypadku twoich obecnych prac?

Naprawdę nie wiem. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że byłem traktowany uczciwie. Co prawda coraz bardziej cię lekceważą, szczególnie w prostych gazetach. Dostaje ci się od ludzi, którzy nie rozumieją gatunku, z którego się wywodzisz. Uparcie nie rozumieją, do czego jesteś zdolny i nie dają ci punktów. Możesz robić wszystko dobrze, i nadal kończyć, dostając zrecenzowane twoje kontrakty, zamiast prac. Naprawdę daje się tam odczuć uprzedzenie do opowiadania historii, w przeciwności do literatury pisanej pod publiczność. Nienawidzę tego.

Pojawiły się niepokojące informacje, wychodzące z przemysłu wydawniczego. Wiele wydawnictw rezygnuje z horrorów. Jeżeli taki trend się utrzyma, zostaną nam Peter Straub, Clive Barker, F. Paul Wilson, Dean Koontz i ty. Zarówno jako pisarz i fan gatunku, jak się na to zapatrujesz, czy jest na to jakieś lekarstwo?

Wiele rzeczy, które były wydawane od połowy lat 80-tych do lat 90-tych to prawdziwe gówno. Powinny zniknąć z rynku. To nie wina pisarzy, to zawsze jest wina wydawców, którzy przeciągają kontrakty, w szczególności, gdy są one dosyć lukratywne, na kiepskie pisanie, które powinny zostać wydane jako wydania kieszonkowe, a większość z nich nie zasługuje nawet na to. Złe wypiera dobre i w końcu wydawca patrzy wokół siebie i mówi: „Te rzeczy się nie sprzedają.” Ty i ja obaj wiemy, że to, co się nie sprzedaje jest gównem. Wcześniej czy później, upłynie trochę czasu, zjawi się „Zielona Mila”, lub „Desperacja”, lub „Egzorcysta”, lub „Dziecko Rosemary” i wtedy ci 'nic-niewiedzący’ obrócą się i powiedzą „Taa, horror to jest to!” i znów zaczną kupować kiepskie powieści.

To tak jak teraz jest boom na rynku horroru dla starszej młodzieży za sprawą R. L. Steina i jego serii „Goosebumps”

Dokładnie!

Porozmawiajmy o twoim projekcie telewizyjnym, „Lśnienie”. Mówiło się, a ty wiesz jak 'oni’ potrafią mówić, że Kubrick nie chciał się zrzec praw do powieści. Więc jak udało się temu mini serialowi powstać?

Udało się całkiem łatwo. Byłem związany z telewizją ABC poprzez „Bastion”. Tak się stało, ponieważ mieli oni masę innych mini-seriali, z którymi nie byłem związany, a które okazały się sukcesem. „Bastion” był wystarczająco opłacalny, więc zapytali mnie, co chcę zrobić następnego. Pomyślałem sobie, że ci faceci dają mi wolną rękę, klucz do drzwi, za którymi znajdują się biliony widzów. Powiedziałem, że chciałbym zrobić remake „Lśnienia” w postaci sześciogodzinnego mini serialu. Stwierdzili, że to interesujące i chcieli zobaczyć, co byliśmy w stanie zrobić. W Creative Artists był facet o nazwisku Bill Chaber, który odszedł już na emeryturę, będący sporą szychą w tv. Poszedł do Warner Brothers i porozmawiał z nimi. Następnie Warner Brothers poszli do Kubricka i w końcu wszystko zaczęło pasować. Napisałem scenariusz, a ABC nigdy nie poprosiło nawet o jedną zmianę. Przeszliśmy od razu z pierwszego szkicu scenariusza do produkcji. Sądzę, że to niewiarygodne.

Telewizja to inna bestia niż filmy. Wymagane jest inne tempo, trzeba wziąć pod uwagę przerwy na reklamy i z pewnością są rzeczy, których nie możesz zrobić ze względu na „Standardy i Praktyki”. Jakie stawiłeś sobie cele podczas przenoszenia tego na potrzeby telewizji i co było szczególnie wyzywające w tym formacie?

Oczywiście chciałem być nowatorski. Trudno jest ekranizować książkę, ponieważ książka może zajmować miejsce w umyśle czytelnika od tygodnia, aż po miesiąc. Myślę, że wiesz, o czym mówię. Podnosisz książkę i ją odkładasz, podnosisz i odkładasz, itd. Telewizja może powtarzać to przeżycie przez wiele nocy. Mając ukończony „Bastion” i będąc w sytuacji, gdzie ABC chce zrobić coś strasznego, chciałem być nowatorski. Pracowałem z nimi na tyle długo, by czuć się wystarczająco pewnym, że pozwolą mi to zrobić.

Co próbowałem zrobić, to stanąć na granicy czegoś, co mogło by być szarym obszarem. Myślę, że cenzorzy z ABC rozumieli, że znajdowaliśmy się w miejscu, w którym mogli powiedzieć, „To jest w porządku”, albo „Absolutnie, nie!”. Jedynym fragmentem, z którym miałem problem, gdzie powiedzieli absolutnie nie, był moment, gdy Jack Torrance mówi do swojej żony, „Wandy, żałuję, że to zrobiłem, ale muszę robić swoją robotę” a ona podchodzi do niego i mówi „Weź swoją robotę i wsadź ją sobie w dupę!. Walczyłem o to by utrzymać tą kwestię. Słowo 'dupa’ nie jest teraz nieznanym słowem w sieci telewizji. Jednakże było coś w tej scenie takiego, wyobrażenie wzięcia pracy i wsadzenie ją w czyjąś dupę, co bardzo ich niepokoiło, a ja nie mogłem tego obejść. Skończyło się na słowach „Weź tą pracę i wsadź ją sobie!”.

Mieliśmy również sporo problemów z nimi pod względem przemocy pomiędzy mężczyzną, a jego żoną. Ostatnia godzina serialu jest bardzo wstrząsająca. Ściga ją, ona próbuje ochronić dzieciaka, a on ma drewniany młotek, którym ją uderza i uderza i uderza. W filmie on został uderzony raz, ale ona ani razu. Jedną z rzeczy, którą się ignoruje, ponieważ jest to tak duża rzecz i zawsze obecna, jest temat dzieci w niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie we wszystkich sieciach jest tak, że nie możesz postawić dziecka w niebezpieczeństwie. Wydaje mi się, że po ich doświadczeniu z „Lśnieniem”, gdzie Danny Torrance jest w niebezpieczeństwie od pierwszej minuty serialu, ich nastawienie jest takie, że nie możesz pokazać dziecka w zagrożeniu przed godziną 21.

Rozmawiałem z Mickiem Garrisem. Wspomniał, że z jego doświadczenia biorącego się z pracy nad mini serialami i filmami, uważa, że na ekranizację opowiadań i noweli dobry jest film, a powieści – telewizja.

To co Mick powiedział, to naprawdę interesujące i bystre. To naprawdę sprytny facet, takiego wyrażenia nie słyszałem nigdy wcześniej.

Na szczycie w telewizji jest wielu ludzi, którzy nie są zbyt bystrzy. Pracuję z paroma osobami z ABC, którzy są bystrzy, ale nawet oni nie rozumieją potencjału drzemiącego w tv. Chcę zrobić jeszcze jedną z takich rzeczy. Może zrobię sześcio, ośmio godzinny mini serial dla ABC zatytułowany „Sztorm stulecia”, ale jeszcze nie zacząłem pisać scenariusza. To pomysł oryginalny, i widzę to tak jak oryginalną powieść, powiedzmy „Zieloną Milę”, ale inne jest jego przeznaczenie. Widzę to, jako logiczną kulminację całego tego biznesu. Nie chcę tego kontynuować przez wieczność i stać się wersją Daniele Steel dla ABC. Jednakże, chciałbym zrobić jeszcze jeden, oryginalny projekt. Wszystko, co oni widzą, to ekranizacje gotowych powieści, najlepiej historycznych, romansów, lub opowieści grozy, lub kiepskie, otwarte zakończenie, by mogli zrobić z tego serial. W ten sposób, mogą wykorzystywać kurę znoszącą złote jajka.

Rozmawiałem z ABC na temat zrobienia jednego sezonu jednogodzinnego serialu, który by leciał raz w tygodniu, tak jak był zrobiony „Rich Man, Poor Man”. Zacząłby się od początku, a na końcu sezonu skończył, to by było tyle, to by był koniec. Popatrzeli na mnie i nikt nie powiedział” „Jeżeli okaże się to klapą, nie będziemy mogli z niego zrezygnować!”. Powiedzieli natomiast: „Co jeżeli okaże się to sukcesem?”. To było tak, jakby nie mogli znieść myśli, że musieliby uśmiercić swoje dziecko, które cały czas mogłoby im przynieść jakieś zyski. Powiedziałem im, że gdyby okazało się to sukcesem, to w następnym sezonie stworzyliby to samo z inną historią, tak samo jak to każdy pisarz robi. Oni po prostu tego nie rozumieją.

I to jest wstyd. Biorą popularny serial i wyciągają z niego tyle ile się uda, tak długo, aż publika się nim znudzi i wtedy dopiero go skreślają.

Nie widzę siebie, próbującego dostosować kolejną powieść na potrzeby kina. To jest zbyt trudne, i za łatwe by zawalić.

Miałeś tę wspaniałą długoterminową współpracę z Richardem Rubinsteinem, Mitchelem Galinem i reżyserem Mickiem Garrisem. Gdy rozmawiałem z Mickiem, wspomniał on, że może zrobicie film pełnometrażowy na podstawie „Desperacji”, jeżeli najpierw powstanie film nie-Kingowy.

Myślę, że Mick musi odetchnąć trochę, i zrobić coś własnego. Ma on jeden scenariusz zatytułowany „Jimmy Miracle”, z którego powstałby świetny film, aczkolwiek nie wiem, jak bardzo był by on komercyjny. Jest on o uzdrowicielu wiary i sądzę, że to jest to coś, co powinien zrobić. Ma on również wiele innych projektów, nad którymi pracuje.

Problemem jest to, że Mick daje się czasami łatwo przekonać, w momentach, gdy przekonywanym być nie powinien, przez ludzi, którzy nie patrzą, co jest dla niego najlepsze. W tym momencie, najgorsze, co może zrobić, to przyjąć kolejny projekt ze Stephenem Kingiem. Nie powinien być facetem, który interpretuje to, co ja robię, tylko facetem, który interpretuje to, co robi sam. Pieniądze są oczywiście lepsze, niż z pracy w zakładzie przemysłowym, ale Mick jest obecnie jednym z tych zasobów Hollywood, którzy są zdecydowanie niedostatecznie wynagradzani. Zasługuje on na lepszy strzał na liście 'A’.

Obecnie jest jeszcze parę innych projektów wokół. Mark Pavia, bardzo utalentowany młody reżyser, jest przy sterach „Nocnego Zła”, którego producentami są Richard i Mitch. Czyż widziałeś już cokolwiek z tego filmu?

Widziałem pierwszy montaż. Cały czas obiecują mi, że pokażą mi drugi, ale dotychczas tego nie zrobili. Myślę, że to cudowne, sposób, w jaki filmy integralnie minęły się z moimi pracami. To jest jak „Świt żywych trupów”. To naprawdę wykracza poza granice i wznawia dyskusje na temat 'dobrego smaku’ i jego nic nieznaczenia. Nie sądzę, by w tym momencie był to możliwy do ocenienia obraz, ale bardzo bym chciał zobaczyć go w tej postaci. Miguel Ferrer jest bardzo dobry.

Rzecz w tym, że film ten zaczyna się, jak coś, co uznajesz za stosunkowo normalne, jako coś, dla fanów horroru. Jest sytuacja komediowa, na którą składają się dwie panie i 'wysuszony’ facet w mieszkaniu, w jakimś nieokreślonym mieście. Wtedy pojawia się scena z horroru, w której ludzie są zabijani i ktoś wychodzi by to zbadać. Znamy tę sytuację, i stopniowo wszystko zaczyna zmieniać kształt. Kończymy z tymi czterdziestoma minutami klimatu, który jest potworny! Trudno na to patrzeć, ale równocześnie trudno na to nie patrzeć. To jest to, czym „Świt żywych trupów” był dla mnie. Uważam to, za naprawdę interesujący obraz. Jest brutalny i są pewne miejsca, w których scenariusz daje jasno do zrozumienia, gdzie mówisz do siebie, „O rety, nie pozostawili żadnego typowego chwytu!”. Wizualnie jest mocno i oryginalnie, uważam, że Mark jest naprawdę utalentowanym facetem.

I jest on entuzjastą tego gatunku, co jest bardzo krzepiące!

Bardzo. Jest bezwstydny z tym i nie ma tutaj tego biadolenia o tym, że „Och, to naprawdę nie jest horror!”. Jeżeli o Marka chodzi, to na pewno będzie horror. To ulga.

Sądzę, że ostatnie o co powinienem cię zapytać, to Frank Darabont i „Mgła”, oraz kolejna odsłona Rolada w „Mrocznej Wieży IV”.

Kolejnym projektem Franka jest „Zielona Mila”. Temat „Mgły” jest bardzo żywy. Frank i ja dużo o tym rozmawialiśmy. W chwili obecnej uważam, i on również tak uważa, że musi być tam zakończenie, które współgra z rozwiązaniem historii, co również zadowoli ludzi w Hollywood, dla których sposób zakończenia się noweli jest naprawdę bardzo uciążliwy. Jest to tylko zniknięcie we mgle. Nikt koniecznie nie szuka słodkiego zakończenia, ale to, czego oni oczekują, to jakieś prawdziwe zamknięcie, do którego opowieść nie prowadzi. To jest to, na czym stoimy.

Jeżeli chodzi o „Zieloną Milę”. Powiedziałem Frankowi o pomyśle na tą historię, jeszcze przed wydaniem pierwszej części, gdy wciąż nad nią pracowałem. Był bardzo podekscytowany tym i powiedziałem mu, że prześlę mu jej część. Powiedziałem mu również, że jeżeli mu się spodoba, to może to zrobić. Był bardzo ostrożny i powiedział, „Cóż, pozwól mi to przeczytać”. Więc bardzo mu się to spodobało i chce to zrobić. Żartuje teraz i mówi, że wyrabia sobie najmniejszą na świecie filmową nisze, którą jest kręcenie więziennych historii z lat 50-tych Stephena Kinga. Nie ma jeszcze scenariusza, a negocjacje cały czas trwają. Jeżeli chodzi o mnie, tylko Frank i nikt inny wchodzi w grę.

„Czarnoksiężnik i kryształ” jest w końcu ukończony. To długa książka, której manuskrypt ma 1500 stron. Sądzę, że jest dobra i wiem że się ona wielu osobom należy. Dostawałem coraz więcej i więcej listów, od wkurzonych fanów, mówiących „Wiesz, że ci ludzie znajdują się w tym popieprzonym pociągu od pięciu lat. Czy kiedykolwiek planujesz skończyć tą historię?”. Najgorszym był ten, od pani, która naprawdę kocha tą historię, babci w wieku siedemdziesięciu trzech lat z chorobą Parkinsona, która miała obawy, że umrze, zanim skończę pisać tą historię. Miała nadzieję, że skończę pisać jeszcze jeden tom, zanim będzie ona za słaba na jego przeczytanie.

Shirley wspominała, że pracujesz nad kolejną powieścią. Kiedy ją ujrzymy?

Nie wiem (wzdycha). W chwili obecnej biorę się za nią dzień po dniu. Zgodziłem się napisać opowiadanie dla Roberta Silverberga, który robi antologię zatytułowaną „Legendy”. Zebrał on całą grupę ludzi, którzy piszą fantastykę, by napisali oryginalne historie do tego. Jest cały w skowronkach, ponieważ namówił Roberta Jordana, który nigdy nie pisze krótkich opowiadań, by napisał jedno, na podstawie swoich powieści „Koło czasu”. Wydaje mi się, że zatrudnił też Anne Rice do napisania jednego. W chwili słabości, zgodziłem się zrobić opowiadanie z Rewolwerowcem dla tej książki. Myślałem nad tym, i to jest kolejna rzecz, z którą muszę się zmierzyć.