Rozmowa ze Scottem Snyderem
Rozmowa ze Scottem Snyderem
Dla serwisu The Faster Times
Marzec 2010
Tłumaczenie: ingo
Spodziewałbym się po DC/Vertico, że mogliby być tak tajemniczy na temat jednego ze swoich superbohaterów, ale nie aż tak przy projekcie do którego prawa ma jego twórca.
Są tajemniczy, co teraz uważam za naprawdę dobrą rzecz. Na początku nie rozumiałem dlaczego było tak ważne by powoli odkrywać kolejne elementy tego projektu i sądzę, że dział marketingowy był lekko zaniepokojony tym, że mogę to popsuć na przykład ujawniając zbyt wiele – i właściwie mieli pewnie rację. Przygotowywali więc mnie do pierwszych paru wywiadów, ale teraz zostałem spuszczony ze smyczy. Podekscytowałem się na myśl o mówieniu o tym co się wydarzy, ponieważ jesteśmy z komiksem 6 miesięcy do przodu i zapomniałem, że nikt nie widział jeszcze wcześniejszych zeszytów.
Projekt wydaje się być epicki. Jakie były jego początki?
Wpadłem na pomysł na niego parę lat temu w najbardziej prozaiczny sposób. Byłem w sklepie dla hobbystów w West Village i przeglądałem statuetki i figurki na prezent dla mojego przyjaciela, który jest wielkim fanem „Dr. Who”. Była tam statuetka nieumarłego żołnierza Konfederacji i zacząłem myśleć jak wielkim jestem fanem wampirów. I oprócz paru pewnych filmów jak „Near Dark”, który jest moim ulubionym filmem o wampirach, nie było rzeczy zgłębiających wampiry w scenerii, która nie jest mroczna, deszczowa, gotycka, miejska, czy nocna.
Estetyka wszystkiego, od „Underworld”, „Zmierzchu”, „Blade’a”, jest bardzo zbliżona do siebie. Pomyślałem, że fajnie by było zobaczyć wampiry z innymi cechami, coś bardziej zwierzęcego i zdziczałego. Nie tak wyrafinowanego i snobistycznego. Zawsze występują w tej samej scenerii i mówią w ten sam arystokratyczny sposób. Chciałem czegoś bardziej brudnego, bardziej amerykańskiego.
I to doprowadziło do istoty pomysłu napędzającego „American Vampire”?
Zacząłem myśleć w ten sposób (o wampirach) i wpadł mi do głowy prawdziwy pomysł: zamiast mieć tylko jeden typ wampirów, co by było gdyby same wampiry dzieliły się na gatunki, lub różne rasy? Tu eksplodował w mojej głowie pomysł na drzewo genealogiczne wampirów z różnych okresów czasu i lokacji z całego świata. Chciałem tajemniczej historii gdzie od czasu do czasu więzy krwi splatają się z kimś nowym. Nie tylko z nową populacją w nowym kraju, ale z czymś, co przypadkowo zmutuje się i wytworzy nowe gatunki.
Zacząłem wytwarzać to wokół bohatera o imieniu Skinner, którego obmyśliłem jako przedostatniego wampira. Gdyby w tym kraju przed XX wiekiem powstał nowy gatunek, to gdzie powinien mieć on swój początek? Co jest najlepszym kontekstem do zbadania zarówno bohaterstwa jak i potworności w amerykańskiej kulturze? I wpadł mi do głowy Dziki Zachód.
Od tego momentu Skinner szybko stał się sercem i duszą tej historii. Jest to brutalny, socjopatyczny i fajny bohater, coś w rodzaju nasienia całej tej sprawy. Historia podąża jego więzami krwi i sposobem w jaki się zmieniają pod wpływem ludzi, których on przemienia.
Skinner pojawia się na amerykańskim zachodzie. Dlaczego ten okres?
Jestem wielkim fanem Zachodu, więc powróciłem myślami do tego żołnierza Konfederacji. Co by było gdyby był to ktoś ze starego Zachodu? Co by było gdyby to był ktoś, kto wcielił te cechy gdy Ameryka definiowała sama siebie przeciwstawiając się pewnym europocentrycznym cechom? Pomysł amerykańskiego Zachodu jest symbolem tego co nas definiuje.
Kiedy zacząłeś pisać „American Vampire”? Zrobiłeś to od razu, czy po tym jak zacząłeś rozmawiać z DC/Vertigo i zechcieli oni byś im to podrzucił?
Zrobiłem to od razu. Było to parę lat temu. Napisałem to i pomyślałem o zrobieniu z tego scenariusza z moim przyjacielem od filmów. Przegadaliśmy to, ale okazało się to być zbyt duże do zawarcia. Była to historia potrzebująca więcej rozdziałów, niż umożliwiała to ta forma. Mimo zabawy jakiej nam to dostarczyło, mieliśmy wszystko o Skinnerze, i nie wydawało się to być wystarczające. Podczas gdy kończyłem swoją pracę nad zbiorem opowiadań dla Dial Press, zacząłem pracę z tym materiałem w formie książki. Na początku myślałem o tym na zasadzie serii krótkich opowiadań i to w owym czasie wydało się być najlepszym rozwiązaniem, mimo że byłem zagorzałem miłośnikiem komiksów.
Bardzo dziwne, że początkowo intuicja nie podpowiedziała ci by pokazać tę historię za pomocą serii komiksów.
Nie miałem dostępu do tego świata. Patrząc z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne. Nie wiem czemu nie spróbowałem zwrócić się z tym do kogoś wcześniej. Ten świat wydawał się być zamknięty i nigdy nie przyszło mi do głowy by zwrócić się z tym do kogoś w tej branży.
Jak w końcu do tego doszło?
Napisałem parę opowieści z nadnaturalnymi elementami I jedno z nich było historią z superbohaterem dla antologii, którą robił mój przyjaciel, zatytułowanej „Who Can Save Us Now?”. Jest to antologia w której pisarze wprowadzają nowych superbohaterów wraz z ich genezą. Niektóre z nich są naprawdę zabawne i komiczne. Jest jedno o grupie wsparcia dla superbohaterów mających okropne moce. Główny bohater ma moc, która sprawia, że nie musi chodzić do łazienki, przez co zapłakany wciąż zastanawia się gdzie to wszystko się podziewa.
Były historie zabawne i niezłożone. Ja napisałem bardzo nieskomplikowaną o bohaterze z lat 40-tych powracającym z wojny na Pacyfiku, gdzie brał udział w testach Bikini. Swe moce rozwija będąc nastolatkiem, stając się kimś w rodzaju super złoczyńcy. W każdym bądź razie parę osób z branży przeczytało tę książkę. Zrobiliśmy odpowiednią promocję i Mark Doyle, redaktor z Vertigo, ją przeczytał. To było już jakiś czas temu – zrobił to latem poprzedzającym ostatnie lato. Dziwne, wydaje się jakby to było wczoraj.
Po przeczytaniu przyszedł do mnie i powiedział, że mu się podobało. Spytał się czy jestem fanem komiksów, a ja mu odpowiedziałem, że tak. Później zadał mi swego rodzaju test pop kulturowy. Co czytasz, kogo lubisz, kim są twoi ulubieni artyści? Po prostu mu odpowiedziałem. W tym czasie był to początek „Secret Invasion”.
To książka Marvela.
Tak, ale w tamtym momencie nie wiedziałem, że jest on z DC. Bez opamiętania czytałem „DMZ”, „100 naboi”, „Baśnie”. Słyszałem, że mieli wtedy zrobić od nowa „House of Mystery”. Ale to było w stylu „Co czytasz w tym momencie?”. A w tamtym momencie w torbie miałem „Secret Invasion”. Więc zapytał mnie czy byłby zainteresowany w przyjściu do Vertigo by zarzucić pomysłami. Byłem w siódmym niebie.
Spotkałem się z nim tego lata poprzedzającego poprzednie. Robili serię literackich powieści graficznych takich jak „The Alcoholic” Jonathana Amesa. Dał mi ich całą kolekcję, którą zrobili przez ostatnie parę lat.
Ale tak naprawdę nie myślałem o rzeczach tego rodzaju, co chyba go trochę zaskoczyło. Chyba oczekiwał bym wybrał coś bardziej złożonego, nie do końca przeznaczonego dla masowego odbiorcy. Ale ja byłem bardziej zainteresowany wampirami. To nie tylko popcornowy materiał, ale projekt wynikający z prawdziwej pasji. Więc przedstawiłem mu to, a on pokochał to od razu. Pomógł mi to przedstawić swoim szefom.
Czy od tego momentu wszystko od razu ruszyło?
Szło w tę i z powrotem przez jakiś czas. Zajęło to sześć miesięcy. Obrałem pewien kierunek, w którym seria miała rozpocząć się Skinnerem i Dzikim Zachodem. W tamtym czasie miało wyjść parę westernów jak np. „Lone Ranger”. Było parę spraw, które sprawiały, że nie czuli się w pełni swobodnie by wystartować w ten sposób
Powiedzieli więc, że nie wiedzą czy mogą to zrobić, jeżeli całość chcę rozpocząć częścią westernową. Ale oprócz tego były te wszystkie inne dekady, których odkrywaniem wraz z bohaterem (Skinnerem) byłem zainteresowany. Zdecydowałem więc, że fajnie by było zacząć w latach 20-tych i mieć za bohaterkę walczącą o uznanie aktorkę z ery filmów niemych o imieniu Pearl. Uwielbiam całe to środowisko systemu studyjnego lat 20-tych, blask Ery Jazzu i tego co następuje pod koniec dekady, z załamanie na horyzoncie.
Wyskoczyłem z historią na pięć, sześć zeszytów. Skinner zostałby wprowadzony, ale jako postać bardziej tajemnicza. Przez parę tygodni szło to w tę i z powrotem. Jak to sobie wyobrażam i jak by wyglądał proces do każdego cyklu. I wzięli to. Było to mniej więcej rok temu.
Porozmawiajmy o Stephenie Kingu. Jak dokładnie został on zaangażowany w projekt?
Vertigo zapytało się, czy znam kogoś kto mógłby napisać blurba do serii, a ja znam Stephena Kinga – był niezwykle miły dając mi cytat dla mojego zbioru opowiadań. Ale nie wiedziałem, czy będzie miał na to czas. To co wysłałem nakreślało pierwsze parę serii i zawierało długą charakteryzację Skinnera. Odpisał mi, że pokochał Skinnera i z przyjemnością napisze blurba. Ale gdybym chciał, to był również gotów napisać parę zeszytów, ponieważ tak bardzo podoba mu się Skinner.
Stephen King sam się zgłosił?
O tak. Nie oczekiwałem nawet, że zdoła napisać mi jakiś cytat. Spytałem się czy jest pewny, ponieważ jeżeli powiem o tym Vertigo na pewno będą tego chcieli. Odpowiedział, „No nie wiem. Nigdy wcześniej nie napisałem komiksu, więc nie jestem pewny czy będą aż tak zachwyceni”.
Zadzwoniłem więc do Vertigo w piątek po południu po zamknięciu studia. Zostawiłem wiadomość i powiedziałem, że Steve – każe do siebie mówić Steve – chciałby napisać parę zeszytów. W poniedziałek rano o 8:30 dostałem telefon od całego biura Vertigo w którym zapytali „Czy ty powiedziałeś, że Stephen King chciałby napisać zeszyt, lub dwa?”. Więc odpowiedziałem im, że tak.
W jakim stopniu zaangażował się King?
Początkowo miał zrobić tylko dwa zeszyty. Dałem mu oryginalną propozycję o Skinnerze na Dzikim Zachodzie, którą Vertigo nie chciało zaczynać i spytałem czy by nie chciał wybrać paru fragmentów do napisania. Wiedziałem że niedługo wychodzi „Pod kopułą”, że pracuje nad musicalem na Zachodnim Wybrzeżu i nie wyobrażałem sobie by znalazł na to dużo czasu. Chciałem mu to maksymalnie ułatwić więc dałem mu parę bardzo jasnych, prawie z ułożonymi kadrami, krótkich fragmentów ze Skinnerem. Większość z tego była już napisana, ale bez dialogów. Tylko ogólny zarys, prawie jak analiza stron. Później po paru tygodniach miał zrobić dwa zeszyty po szesnaście stron i miał je tak pociąć by powstał teaser na koniec każdego zeszytu. Napisał do mnie maila po paru tygodniach od rozpoczęcia prac. Napisał, że dobrze się bawi i czy nie mógłby trochę rozwinąć skrzydeł. Powiedziałem, „jasne, rób co chcesz”.
Następną rzeczą jaką dostałem był trzeci zeszyt z cliff-hangerem. Później napisał czwarty zeszyt, później piąty. Skończył napisawszy pełne pięć zeszytów liczących po szesnaście stron o Skinnerze i jego relacjach ze swoim przeciwnikiem Pinkertonem, który złapał go gdy jeszcze żył. Było to po prostu tak dobre. Chodzi mi o to, że seria jako całość, nie tylko jego część, jest o wiele lepsza dzięki jego zaangażowaniu. Nie mógłbym być bardziej wdzięczny.
Oczywiście nie oczekiwałeś tyle historii od Stephena Kinga. Jak wpłynęło to na dalsze plany dotyczące serii?
Powróciliśmy przed tablicę do rysowania i dałem mu więcej przestrzeni, co było tym czego chciał. Czuł się ściśnięty. Dostosowaliśmy moją historię (która ma miejsce w latach 20-tych) i każdy z nas zrobił pięć zeszytów: każdy zeszyt po szesnaście stron mojej historii, szesnaście jego, jak za czasów podwójnych seansów i wychodzą w sumie 32 strony. Zeszyty mocno się ze sobą pokrywają, ponieważ jego bohater, Skinner, jest katalizatorem dla przemiany mojej bohaterki (Pearl) w takiego samego wampira jak on. Jest parę fajnych ukrytych rzeczy, które przechodzą z cyklu na cykl. Ale (cykl Stephena Kinga) ma miejsce w latach ’80 XIX wieku i na samym poczatku XX wieku, a mój w latach ’20 XX wieku.
Jak upewniłeś się, że wizja Kinga pozostanie w zgodzie z twoją? W jakim stopniu była to kwestia istotna?
Była to kwestia jedynie dlatego, że bohaterowie są bliscy mojemu sercu. Ich historie były osadzone w moim umyśle. Więc gdy przysłał mi maila pytając się czy nie mógłby trochę rozwinąć skrzydeł trochę się bałem, ponieważ nie wiedziałem co zamierza zrobić. Przeczytałem prawie wszystko co dotychczas napisał i nie sądziłem by mógł zrobić coś złego, to nie było kwestią moich obaw. Obawiałem się bardziej tego, co się stanie jeżeli wyskoczy z czymś świetnym, co jednak nie będzie w zgodzie z bohaterami? Jak bardzo powinniśmy dostosować plan projektu?
Byłem głupi w ogóle się martwiąc, ponieważ tym co od razu uczynił był powiew dodatkowego życia w historię taką jaką miała być. Nie miał zamiaru dokonywać wielkich zmian w fabule (choć tak naprawdę dodał sporo niesamowitych twistów), a jedynie wzbogacić historię, rozszerzyć ją i uwiarygodnić bohaterów, dodając do nich więcej warstw i dodając tę warstwę do całej historii o legendzie kontra historii.
Co jeszcze dodał?
Wprowadził Skinnera w teraźniejszość i dał mu pełną historię, której ostatecznie nie dołączyliśmy. Rozszerzył to, dlaczego Skinner jest jaki jest – rzeczy z którymi nie koniecznie teraz chcemy mieć do czynienia. Niesamowite było obserwować to co robi jak już to zobaczyłem. Nie ma wątpliwości że wykonywał pracę lepiej niż ja byłbym w stanie ją wykonać. Mam wrażenie, że zrobiłem dziesięć lub jedenaście szkiców by jedynie przybliżyć się do tego co on zrobił z tym materiałem. Było to inspirujące, ponieważ musiałem dać z siebie wszystko. Był to świetny proces, a on bardzo pobłażliwie odnosił się do robienia notatek.
Czy Stephen King kiedykolwiek za bardzo rozwinął skrzydła?
Było parę momentów w których zabiłby bohatera, lub ukazał historię wampira zanim powinno się to ukazać, ale gdy mu o tym wspominaliśmy bez problemu to usuwał. W sumie nie potrzebował rozległych notatek. Spora w tym zasługa Marka Doyle’a. Przerażające jest dawać Kingowi nawet najkrótsze notatki, ponieważ masa tego co robi tak bardzo pasuje na stronę. Jest zaprawdę geniuszem opowiadania. Na koniec dnia potrzebował jedynie notek na temat rzeczy do których przyłożył rewolwer. Byli bohaterowie, którzy mieli w tej serii przetrwać, a on rozwalał im głowy.
Jak zostaliście dobrani z rysownikiem Rafaelem Albuquerque?
Vertigo dało mi listę osób o których wcześniej myśleli. Rafa był na tej liście, a ja znałem jego prace z „Blue Beetle”. Wszedłem na jego stronę i obejrzałem jego własne rzeczy. Było parę rysunków, przy których pomyślałem, że są naprawdę odpowiednie.
Więc zaprosiliśmy go i spytaliśmy czy by chciał wykonać parę szkiców Pearl i Skinnera na podstawie mojego i Steva opisu, by zobaczyć co o tym sądzi. I on to ugruntował. Miał to. Te szkice zostały użyte w celach reklamowych.
Jeżeli zobaczysz rysunki Pearl ubranej w rzeczy z lat dwudziestych palącą z cygarniczki, to są to szkice z przesłuchania. A te ze Skinnerem z różnych dekad, gdzie na jednym jest złachmanionym bohaterem z Dzikiego Zachodu, a na drugim jest ubrany w spodenki i buty narysował jedynie po to by pokazać jak on go widzi.
W jaki sposób piszesz dla rysownika? Dajesz mu wyraźne instrukcje?
Mój stosunek z Rafem jest obustronny. Od początku powiedziałem, że nie będę udawać, że będę wiedzieć lepiej od niego co najlepiej pasuje na stronie. Patrząc na rzeczy, które zrobił samodzielnie, jego układy graficzne, kompozycje, ekspresyjność, widzi się coś niesamowitego. Jest rodzajem faceta, który rozwija się mając trochę wolnej przestrzeni. Nasza umowa polega na tym, że ja wiem co ma stać się w opowieści. Znam informacje, dialogi i akcję jakie mają się znaleźć na każdej stronie i piszę szczegółowy skrypt, ale Rafa, jeżeli ma lepszy sposób na przełożenie, zawsze może to zmienić. Tak samo ze Stevem. Ta seria jest sto razy lepsza dzięki wkładzie Rafaela, a nie tylko jego rysunkom.
Czyli Rafael Albuquerque dużo wnosi do „American Vampire”?
Nie tylko pomógł zaprojektować bohaterów i ulepszyć ich na sposoby inne niż o których ja myślałem, zaprojektował cały wygląd serii – i każdy cykl. Mój cykl jest bardziej w stylu art deco, podczas gdy u Steve’a wyczuwalna jest staroświeckość. Mój cykl zrobił w tuszach kryształowych, twardych kadrach, a Steve’a w rozmytych, więc wyglądają jakby były z dawnych czasów.
Narracja w „American Vampire” nie jest linearna. Jak ją konstruujesz?
Każda seria będzie względnie samodzielna. W myślach mamy zbudowane pięcio-sześcio lub ośmio-dziewięcio zeszytowe historie. Nie są to niespodziewane spiski, ale tajemnice całego świata. Każda seria bada poszczególną dekadę i odkrywa sekrety genealogii wampirów i stosunki pomiędzy różnymi rasami i ludźmi.
Częścią tego co nas naprawdę kusi jest to, że nie jest to prosta narracja biegnąca do przodu. Jest to badanie całego świata i mitologii. Częścią uroku każdej serii, każdego cyklu, jest to, że ujrzysz bohaterów, których kochasz, ponieważ będą oni powracać. Czasami w dużych rolach, czasami gościnnie.
Bardzo staramy się by każdy cykl mógł być rozbudowany i posiadać dużą ilość bohaterów by badać pewne aspekty danego okresu. Będą bohaterowie różnorodni etycznie i reprezentujący całe socjologiczno ekonomiczne spektrum. Naprawdę mamy nadzieję, że będzie to w równym stopniu opowiadać amerykańską historię, jak i że będzie to seria reprezentująca kulturę popularną.
Czy starasz się zebrać dużo materiałów przed rozpoczęciem pracy? Jak dużo musisz wiedzieć o każdej dekadzie by czuć się komfortowo by o niej pisać?
Zbieramy sporo materiałów..Ważne jest by dekada, w której dzieje się seria, była dogłębnie zbadana. Steve jest encyklopedią wiedzy o Zachodzie. Zawsze wiernie trzyma się faktów. Gdy opisuje jakąś dekadę, wydaje się jakby w niej żył.. Używa języka, który gubi się w przekładzie Rafa. Mógłby napisać „W porządku kowboje, w tym kadrze…” a Rafa mógłby się spytać, „Gdzie są kowboje?”.
Steve przykłada sporą uwagę do aspektów fizycznych. Wczoraj dostałem maila od Rafa z pytaniem czym jest haczykowaty dywanik. Jeden z bohaterów Steve’a przewraca się wraz z winem z kieliszka na haczykowaty dywanik. Wino jest fioletowe, ponieważ słońce w tym momencie sprawia, że szklanka jest fioletowa i wszystko to ląduje na haczykowatym dywaniku.
Czy bywasz przytłoczony przez poszukiwania?
W jednym z cyklów mających się dziać w latach trzydziestych chciałem ukazać tajemnicę morderstwa i umiejscowić ją w mieście, które nie jest jeszcze rozwinięte. Zacząłem badać Las Vegas, miejsca na zachodzie które mógł odwiedzić Skinner, które były budowane, ale cierpiały również z powodów ekonomicznych. Przeglądałem, które miasta na jaki projekt dostały zastrzyk finansowy. To już była lekka przesada. Cała zabawa polega na tym, że aby odczuć klimat dekady, koniecznie musimy wykonać wiele poszukiwań. Chcemy wiedzieć co dzieje się w każdej dekadzie by odnaleźć rzeczy, które mamy nadzieję są teraz istotne.
Takie jak?
Cykl w latach 20-tych, nad którym teraz pracuję, posiada pragnienie sławy, rywalizacji, ten sen, który zaszczepiły kina studyjne. Podobnie w latach 30-tych zamierzamy przedstawić trudności z jakimi borykali się ludzie w tamtych czasach i rzeczy, które robią będąc w desperacji. Mamy wiele pomysłów na lata 40-te i 50-te. Co dzieje się za granicą? Co dzieje się w kraju? I dlaczego te gatunki wampirów istnieją?
Na przykład dla klasycznego gatunku wampirów, gatunku typu Dracula, mamy naukową nazwę: typ, rodzaj, gatunek. Dlaczego jest to prawie jedyny gatunek, który pozostał w momencie gdy następuje XX wiek?
Przy okazji, co możesz powiedzieć o taksonomii wampirów? Na przykład Skinnera nie osłabia światło, tak naprawdę to ono go wzmacnia. Czy naśmiewa się z wampirów, których ono rani?
Taak, w mniej komediowy sposób. Staraliśmy się myśleć poprzez sekretną historię z czasów przednowoczesnych, z wampirami które są prymitywne i wyglądają zupełnie inaczej niż moglibyśmy się spodziewać. Są również gatunki wampirów będące współczesnym nowym odgałęzieniem, które zaskoczą nawet Skinnera. Gdy wystartujemy z drugim i trzecim cyklem chcemy utworzyć stronę internetową i zaoferować zajrzenie za kurtynę drzewa genealogicznego z paroma zamazanymi rzeczami.
Jak wyglądają relacje pomiędzy wampirami a ludźmi?
Wampiry nie zostają niezauważone przez ludzi. Dotkniemy tego co ludzie o nich wiedzą. Czy śledzą ich linie krwi, czy są ich w jakiś sposób świadomi? Czy ich ścigają? Mamy wielką tablicę na której się bawiliśmy, wielki wykres. To nie jest zaściankowy sposób opowiadania, gdzie jesteśmy całkowicie pochłonięci naszym własnym cyklem, a gdy go zakończymy zadamy sobie pytanie, co robimy dalej? Mam nadzieję ciągnąć to przez 10 lat. Chcemy się cofać, wyprzedać, odchodzić w bok, wszystko. Chcę odkryć ludzi, oryginalną historię: to znaczy, kto był pierwszy? Bawiliśmy się tymi pomysłami. Żałuję, że nie ukazało się to prędzej.
Czy jest spore społeczne napięcie pomiędzy wampirami a ludźmi?
To nie „Czysta krew”, gdzie starają się oni zintegrować ze społeczeństwem i zdobyć prawa obywatelskie. Kocham ją, a „Zmierzch” uważam za świetną książkę dla nastolatków, ale to nie jest sposób na moje wampiry. Dla mnie wampiry to jedne z najstraszniejszych istot w historii. Klasyczne potwory. Tak jak zombie i Potwór Frankensteina, również wilkołaki, z którymi mam nadzieję w przyszłości się zmierzyć. Te istoty wciąż gdzieś krążą ponieważ są to pierwotne przerażające potwory.
I każda seria, jak „Zmierzch”, wnosi coś nowego na stół. Wampiry jako przystępni, romantyczni bohaterowie to coś nowego. To inspirujące jak ktoś wprowadza coś nowego nawet jeżeli nie jest to w twoim guście. Wbrew moim przekomarzaniom, cieszę się, że „Zmierzch” istnieje. Jest to świeże, bardzo dobrze wykonane podejście do wampirów.
Czyli chcesz mroczniejszego spojrzenia?
„Zmierzch” jest pociągający, ponieważ odtwarza wampiry, ale nie są one straszne. To samo robi „Czysta krew” – odtwarza jej jako tę podklasę – ale ponownie nie są one tak naprawdę straszne. Są takie „Sookay aleś ty słitaśna.” I cała ta sprawa Bill kontra Erik – typ romantycznego symbolu seksu… Mnie to nie kręci.
Tak więc jednym z celów w „American Vampire” jest ponowne ukazanie wampirów jako istoty straszne. W początkowych materiałach reklamowych chcieliśmy zrobić rysunek szczerzącego zęby i stojącego nad stertą tradycyjnych wampirów z dymiącymi rewolwerami w rękach Skinnera. Podpis miał głosić „Ja kurna nie bryluję”. Myśleliśmy o użyciu innego podpisu głoszącego: „To nie jest wampir waszej młodszej siostrzyczki”. Chodziło o to by „American Vampire” nie był materiałem na rozkładówki. Gdy Skinner się przemienia ma być straszny jak cholera. Nie masz chcieć go całować.
„American Vampire” ma skopać tyłki. Nie chodzi tylko o to, że 'cóż, może sobie chodzić w słońcu’. Wygląda inaczej, ma inną rasę. Ma inne pazury, inne kły, inną muskulaturę. Jest wersją 2.0 europejskich wampirów, z którymi musi się zmierzyć. Wraz z kolejnymi cyklami mamy zamiar naprawdę wgłębiać się w kwestie ewolucji.
W jakim stopniu pisanie komiksów wpłynęło na twoją prozę?
Nie wydaje mi się by bardzo wpłynęło na moje aktualne pisanie. Rzeczy, które pisuję czerpią sporo z historii i ze współczesnej Ameryki.
Książka nad którą obecnie pracuję posiada wiele elementów, które w pewien sposób łączą się z niektórymi rzeczami wykorzystywanymi przeze mnie przy komiksie. Jest to książka literacka, ale główny bohater jest związany z przemysłem komiksowym. W ten sposób mamy pewne powiązanie. W kwestii samego pisania największą różnicą jest to, że komiksy są wspólnymi projektami. Zdumiewająco różnym od pracy w świecie literackim jest widzieć tekst zamieniający się w rysunki i móc natychmiast na to odpowiedzieć, pożartować sobie i bawić się pomysłami. Wiedziałem, że tak będzie, ale w momencie gdy do tego dochodzi, wydaje się to być zupełnie różnym sposobem pisania. Pisanie takiej literatury jak proza jest bardziej izolujące.
Który styl pracy wolisz?
Kocham myśl o ukończeniu książki i wysłaniu jej do redakcji, ale posiadanie rzeczy nad którymi pracujesz w zespole sprawiło, że jestem szczęśliwszy i ulepszyło moje życie dzięki posiadaniu takiego wkładu cały czas.
Czy jedno jest trudniejsze od drugiego?
Naprawdę mocno się różnią. Rzecz w tym, że w komiksach masz ludzi, którzy mówią różne rzeczy. W pewnym sensie chciałbym ich mieć przez cały czas pisania różnych rzeczy. Są pisarze, którzy ich nie potrzebują, piszą skrypty i je przysyłają, ale ja stoję po drugiej stronie.
Mając do nich szacunek nie powiem, że komiksy są łatwiejsze. Masz drużynę, która cię wspiera. Podczas gdy w literaturze masz książkę, która może jest dobra, a może nie. Nie wiesz o tym dopóki jej nie skończysz. Jest to straszniejsze. Tyle jest czasu gdy jesteś sam i nie wiesz czy wypadnie to dobrze. Przy komiksach jest ktoś kto poda ci pomocną dłoń.
Ale w kwestii robienia dobrej rzeczy nie uważam by trudniej było napisać krótkie opowiadanie nić napisać komiks. Było z pewnością wyzwaniem przybliżyć się do poprzeczki zawieszonej przez ludzi, których podziwiam.
W „Voodoo Heart” zilustrowałeś swoje opowiadanie. Jesteś zainteresowany robieniem kolejnych rysunków?
Chciałbym. Gdy sprzedałem „American Vampire” miałem taki urojony pomysł, że może w pewnym momencie, jeżeli naprawdę poćwiczę, będę na tyle dobry by spróbować samemu narysować parę późniejszych zeszytów. Potem zacząłem dostawać rysunki od Rafa i moje były niczym w porównaniu z jego… była by to wielka krzywda dla serii.
Ponieważ powieść nad którą pracuję ma komiksowe elementy, miałem zamiar narysować do niej jakieś rzeczy. Wciąż może coś zrobię, ale wspomniałem o tym Rafie i paru innym rysownikom komiksów z którymi miałem kontakt i mówili „Hej, zrobimy to”. Rysunki w książce mają być wykonane przez różnych bohaterów. Więc sam nie wiem. Tak długo jak będą wykonywać te wspaniałe rzeczy, tak długo jest to odłożone na później.
Czy początkowo chciałeś być rysownikiem?
Dorastałem chcąc być rysownikiem komiksów. Było to moje marzenie w czasie szkoły średniej. Chciałem studiować w Providence, ponieważ było tam Rhode Island School of Design. Chciałem chodzić na kursy rysunków i naprawę spróbować być zarówno pisarzem jak i ilustratorem. Ale nie było wystarczającego dostępu do takiego typu sztuki ilustrowania, który pomógłby mi być lepszym rysownikiem. Źle zrozumiałem i była to bardziej konceptualna i abstrakcyjna sztuka. Sztuka nowoczesna i teoria. Nie było wiele miejsca dla rysunku narracyjnego. Ale mam wewnętrzną nadzieję by znów stać się w tym dobrym. Jeżeli Wampiry sobie poradzą i znajdę czas dla siebie, ponieważ cały czas uczę w college’u, parę semestrów podczas których będę mógł sobie pozwolić na siedzenie w domu i pełnoetatowe pisanie, chciałbym wziąć parę lekcji i się poprawić. Może przynajmniej będę mógł wykonać wariantową okładkę.
Codziennie rysujesz?
Nie za bardzo. Robię to dla siebie weekendami gdy mam chwilę czasu. Ale przez ostatni rok byłem zbyt zajęty by poświęcić temu czas. Mam całą szafę pełną wszystkiego, od szkiców węglem po rysunki wszystkimi rodzajami piór. Wszystko co dostałem od rodziców i żony na urodziny i gwiazdki. Całą gamę przyrządów do rysowania chcących być częściej używanych niż są.
Większość komiksów, dzięki którym pokochałem tę formę, była rysowana przez swoich scenarzystów. Wszystko począwszy od „Powrotu Mrocznego Rycerza” i „Sin City” Franka Millera i Mike’a Mignoli. „Hellboy” jest jednym z moich ulubionych komiksów. Bardzo inspirujące jest dostać czyjeś tak kompletne wizje. Chciałbym tak tworzyć, ale nie jestem ani trochę na tyle dobry. Praca z tymi ludźmi wpoiła we mnie nowy szacunek i przerażenie by to robić.