Rozmowa ze Stephenem Kingiem

Rozmowa z Kingiem dla Entertainment Weekly
Tłumaczyła: Beata Nowak

Człowiek sam kręci się wiecznie w kręgu swego ojca.

To cytat z Faulknera, ale równie dobrze pasuje do Danny’ego Torrance’a, małego chłopca-medium z Lśnienia Stephena Kinga. King ponownie odwiedza Dana, teraz już mężczyznę w średnim wieku, w sequelu o tytule Doktor Sen, zastając go pracującego w hospicjum, gdzie używa swojej wrodzonej nadprzyrodzonej mocy pomagając cierpiącym spokojnie przejść na drugą stronę. Danny’emu udało się co prawda w dzieciństwie, pośród korytarzy zasypanego śniegiem hotelu przetrwać obłęd ojca (i jego rozkołysany młot do roque’a też), ale dorósł i zdał sobie sprawę, że nie przed każdym demonem można uciec. Niektóre z nich są częścią ciebie samego. W obszernym wywiadzie, którego udzielił dla Entertainment Weekly, King odkrywa przed nami historię pochodzenia Doktora Sen, opowiada o ojcowskich obawach, z jakimi trzeba się zmierzyć w 'Lśnieniu’ i zastanawia się nad tym, co stanie się z jego powieściami kiedy przyjdzie mu odejść z tego świata…

 

Kiedy po raz pierwszy zacząłeś zastanawiać się nad tym żeby obudzić chłopca z 'Lśnienia’?

Od czasu do czasu ktoś pytał: „Co się stało z Dannym?” Żartowałem sobie i zazwyczaj mówiłem „Ożenił się z Charlie McGee z 'Podpalaczki’ i mieli gromadkę wspaniałych potomków”. Ale tak naprawdę sam często o tym myślałem.

Co ostatecznie zainspirowało cię do tego żeby zająć się tym na poważnie?

Cóż, kolejna rzecz, o którą ludzie mnie pytali to: „Jak to się stało, że [ojciec Danny’ego] Jack Torrance nigdy nie spróbował spotkań AA? Odpowiedź jest prosta: ponieważ w książce był tym typem niepijącego alkoholika, który nigdy nawet nie zbliża się do tematu żadnych spotkań. Jedną z rzeczy, jakie usłyszysz od ludzi,którzy tam przychodzą albo od tych, którzy mają problem z uzależnieniami od innych substancji jest to, że wszystko odbywa się w rodzinie… Kiedy pomysł [o sequelu] pojawił się w mojej głowie, pomyślałem „Danny ma 20… może 25 lat… Ciekawe czy pije jak ojciec?” W końcu zdecydowałem „Ok, czemu by po prostu nie użyć tego wątku w książce i nie poruszyć ponownie całej sprawy? Jaki ojciec taki syn”.

W 'Doktorze Śnie’ Danny ukazuje nam się jako typ samotnika pracującego ze śmiertelnie chorymi pacjentami. Jego lśnienie co prawda bardzo się tam przydaje, ale skąd ten pomysł? Skąd wizja Danny’ego, który kończy w takim miejscu?

Jakieś 5 lat temu w gazecie porannej natrafiłem na informację o kocie, który mieszkał w hospicjum. Zgodnie z tym, co tam napisali, kot wiedział, że dana osoba umrze jeszcze zanim pomyślał o tym ktokolwiek inny. Wchodził do pokoju, zwijał się w kłębek na łóżku i nikt nie zwracał na niego uwagi. A potem człowiek, który w tym łóżku spał, umierał. Pomyślałem, że chciałbym o tym napisać. Później połączyłem całą sprawę z Dannym Torrancem jako dorosłym facetem pracującym w hospicjum. Pomyślałem: „Mam to. Napiszę tę książkę”.

A więc kot był swego rodzaju katalizatorem, że tak to ujmę?

(Śmiech) Kot po prostu musiał tam być. Zawsze potrzeba mi dwóch rzeczy żeby zacząć działać. To tak jakby kot był przekładnią, a Danny silnikiem. Cała idea sequela jest naprawdę niebezpieczna. Wydaje mi się, że ludzie mają tendencję do tego, żeby podejść do sprawy ze zmarszczoną brwią, coś w stylu: „Hmm. Skoro gościu wraca do czasów sprzed 30 albo 35 lat to naprawdę musi być posucha z nowymi pomysłami. Wskaźnik paliwa na zero.” Nie patrzę na to w ten sposób, miałem poczucie, że w tym przypadku wrócić to ogromne wyzwanie.

W jaki sposób ocenisz, czy się udało?

W zasadzie głównym założeniem powieści było po prostu spróbować i wystraszyć ludzi tak żeby narobili w spodnie (śmiech). Powiedziałem sobie: „Sprawdźmy czy jeszcze potrafię to zrobić”. Było kilka takich książek, które poszły w troszkę inną stronę. 'Dallas ’63’ naprawdę nieźle się pisało, wielu ludzi to czyta i wydają się być zadowoleni, ale to nie jest to, co nazwałbyś straszną historią na pełnym gazie. To samo dotyczy 'Pod Kopułą’. Chciałem wrócić do czegoś naprawdę przerażającego. Zobaczymy, czy to zadziała. Mnie się podoba, w przeciwnym razie nigdy nie chciałbym tego publikować.

’Lśnienie’ jest prawdopodobnie bardzo wysoko na liście ulubionych pozycji wśród twoich czytelników. Nie obawiałeś się trochę decydując się napisać sequel?

Kiedy zacząłem zastanawiać się nad tym na poważnie, pomyślałem sobie: „Czy jesteś pewien, że chcesz to zrobić?” Bo większość kontynuacji naprawdę jest gówno warta. Dwa wyjątki od reguły, które mi teraz przychodzą do głowy to 'Huckleberry Finn’, sequel 'Przygód Tomka Sawyera’, który jest o niebo lepszy od pierwszej części, poza tym 'Ojciec Chrzestny II’ jest o wiele lepszy od jedynki.

Jak sobie poradziłeś z tą myślą?

Nie będę ściemniał – czułem się trochę jak Rocky Balboa stający do walki z Apollo Creedem (śmiech). Podobny poziom reputacji. Masa ludzi, którzy prawie umarli ze strachu przy 'Lśnieniu’ przychodziła do mnie i mówiła „Przeczytałem to na obozie kiedy miałem 12 lat” albo „Czytałam to w liceum, miałam 15 lat i prawie posikałam się ze strachu.” I [podczas pisania 'Doktora Sen’] myślę sobie: „Ci ludzie mają teraz po czterdzieści parę lat, przeżyli Freddy’ego Kruegera, Jasona Voorheesa i Bóg wie co jeszcze.” Przeszło mi przez myśl, że mogą przeczytać nową część i stwierdzić „No cóż, to nie jest straszne. Myślałem, że będzie strasznym gościem”. A powodem takiej sytuacji nie będzie to, że ja tam wiele pozmieniałem, ale fakt, że to oni dorośli i dojrzeli. I teraz już nie jest z nimi tak łatwo!

Wydaje mi się, że to, co sprawia, że twoje powieści są autentycznie przerażające to fakt, że zjawiska nadnaturalne często są silnie związane z tym, co prawdziwe. Większość ojców nie staje się opętanymi przez nawiedzone hotele potworami, ale wielu ludzi wie, albo chociaż jest w stanie sobie wyobrazić, jak to jest mieć rodzica, który traci nad sobą kontrolę.

Dla wielu dzieciaków Tata to straszny gość. To wszystko kwestia tego całego „Poczekaj no tylko aż wróci ojciec” wypowiadanego przez matkę. Postacie w 'Lśnieniu’ są odcięte od świata i tatuś jest zawsze w domu! Facet walczy z tym wszystkim z butelką w ręku, ale tak czy siak staje się nerwowy. W pewnym sensie byłem w stanie zrozumieć uczucia, które opisywałem, bo sam byłem ojcem małych dzieci. Jedną z rzeczy, które w ojcostwie zaszokowały mnie najbardziej było to, że istnieje możliwość rozgniewania się na własne potomstwo.

A więc czerpałeś z własnych, osobistych obaw?

Nigdy nie miałem w domu ojca. Moja matka samotnie wychowywała mnie i brata. Nie użyłem swojej własnej historii, ale wykorzystałem uczucie złości, jakie czasami pojawia się w stosunku do dzieci, kiedy sam sobie powtarzasz: ”Muszę się powstrzymywać. To ja jestem tutaj dużym człowiekiem. Ja jestem dorosły.” Jednym z powodów, dla których chciałem wprowadzić w fabułę alkohol jest fakt, że wódka zazwyczaj przeciera te sznurki, którymi starasz się poskromić temperament.

W 'Doktorze Śnie’ okazuje się, że Danny w młodości był kimś w rodzaju tułacza. Kim jest teraz – abstrahując od tematu kota?

Chciałem wprowadzić do fabuły dziecko, dla którego Danny byłby zastępczym ojcem. Nie będę teraz o tym zbyt wiele mówić, bo nie chciałbym niczego przedwcześnie zdradzać. W każdym razie to mała dziewczynka o imieniu Abra. Imię dostała po głównej bohaterce 'Na wschód od Edenu’ Johna Steinbacka. Zawsze w jakimś sensie je lubiłem. Udało mi się stworzyć dziecięcą postać, która jak sądze, jest czymś w rodzaju pozostałości po dzieciakach z 'Cmętarza Zwieżąt’, 'Miasteczka Salem’ i 'Tego’. Od dawna nie wykorzystałem dziecka jako znaczącej postaci w książce, a teraz pojawiła się ku temu sposobność.

W przeszłości dzieci często stawały się głównymi bohaterami twoich książek. Czy ta tendencja zanikła ponieważ, no cóż, twoje własne dzieci dorosły?

Jasne, już nie mam dzieci! (śmiech) Nie chciałbym zabrzmieć lekceważąco, wrednie ani nic z tych rzeczy, ale mówi się, że należy pisać o tym co się zna. Mieć dzieci to trochę tak jakby mieć w domu mrówczą farmę. Obserwowałem wszystko co robiły i to pozwalało mi tworzyć młode postacie, które były prawdziwe. Druga rzecz, nad którą dużo się zastanawiałem to fakt, że jest naprawdę bardzo bardzo niewiele książek o dzieciach, ale dla dorosłych. Przychodzi mi do głowy 'Władca much’ i 'Huckleberry Finn’ albo 'Przygody Tomka Sawyera’. Jest kilka poważnych książek na ten temat, ale niedużo.

Ale jednak książki o dzieciach, które czytują też dorośli stają się coraz bardziej popularne.

Nie do końca wiem jak to wyjaśnić, ale można zaobserwować pewien rodzaj scalenia literatury młodzieżowej, która zazwyczaj opisuje życie nastolatków lub młodszych dzieci, z książkami dla dorosłych. A winna jest J.K.Rowling! (śmiech). 'Harry Potter’ był sprzedawany jako powieść dla dzieci, ale te książki czytają praktycznie wszyscy. Ta sama prawda dotyczy 'Zmierzchu’. Większość czytelniczek to młode dziewczęta, ale istnieje całkiem duża grupa dorosłych ludzi, która to przeczytała.

Posiadanie dziecka w 'Doktorze Śnie’ wydaje się być dla Danny’ego bardzo ważnym sprawdzianem. Mieć kogoś, kogo można chronić – albo wręcz przeciwnie – to swego rodzaju weryfikacja podobieństwa do ojca [Jacka Torrance’a], którego chłopak bał się w dzieciństwie.

Wiedziałem, że jeśli napiszę ten sequel, będę zmuszony zestawić ze sobą niektóre cechy wspólne, ale jednocześnie nie chciałem, żeby sprawiały wrażenie zbyt do siebie podobnych. Nie chciałem zrobić z Danny’ego dorosłego faceta z dzieckiem i odwzorować całej sprawy z piciem i utratą kontroli nad sobą. Ale pomyślałem sobie: „Nie tylko alkoholizm bywa chorobą rodzinną, wściekłość też może nią być.” Zdarza się, że gość, który krzywdzi swoje dziecko, sam był krzywdzony w dzieciństwie. I to z pewnością pasuje mi do Danny’ego, takiego jakiego go znam.

Bez spoilerów, w książce oprócz Danny’ego pojawia się dziewczyna, którą ściga plemię zwane Prawdziwym Węzłem i będące pewnego rodzaju grupą koczowników, którzy stylizują się na starców podróżujących wielkim wozem kempingowym, ale tak naprawdę żywią się ludźmi ze zdolnościami paranormalnymi.

Przemieszczając się pomiędzy Maine i Florydą, co zdarza mi się dwa razy do roku, często widuję te wszystkie rekreacyjne pojazdy i odszczepieńców w wozach kempingowych. Zawsze się zastanawiam kto w takim wozie siedzi. Tysiące razy mijasz ich na przystankach podczas trasy. Zawsze mają na sobie koszulki z napisami typu „Bóg nie potrąca z długości życia za czas spędzony na rybach”. Zawsze stoją w kolejce do McDonalda i to przez nich wszystko tak powoli idzie do przodu. I od dawna myślałem: „Jest w tych ludziach coś złowrogiego, bo z jednej strony tak bardzo nie rzucają się w oczy, a z drugiej strasznie się rozpowszechniają.” Chciałem się do tego odwołać. Jeśli by się w rzeczywistości było strasznym sukinsynem, to byłaby naprawdę świetna opcja, podróżować po Ameryce i nie rzucać się w oczy.

Czy mógłbyś powiedzieć coś o miejscu akcji w 'Doktorze Śnie’? Czy większość rzeczy dzieje się w trasie?

Miałem możliwość umiejscowić wszystko w Nowej Anglii, którą znam, ale pojechałem do Colorado żeby się rozejrzeć i stwierdziłem, że muszę spróbować wrócić do miejsca, w którym rozgrywała się akcja pierwszej części. Wszystko powinno powrócić do korzeni. A więc punkt kulminacyjny przypada – ujmijmy to w ten sposób – na miejsce, które ludzie pamietają. Ale jedną z rzeczy – i nie jestem pewien czy to okaże się dla czytelników problemem, czy też nie – jest kwestia tego, że 'Doktor Sen’ to kontynuacja książki. Nie jest to sequel filmu Kubricka. Pod koniec ekranizacji Panorama ciągle istnieje, właściwie tylko w pewien sposób zamarza. Natomiast pod koniec książki hotel doszczętnie płonie.

Wyobrażam sobie, że zanim zacząłeś pisać, musiałeś jeszcze raz przeczytać samo 'Lśnienie’. Jakie to doświadczenie?

Człowieku, to było nie lada ćwiczenie z samoświadomości. Pamiętaj o tym, że facet, który to napisał miał zaledwie 30 lat. To niecała połowa tego, co mam na koncie teraz. Od tamtego momentu nauczyłem się paru nowych trików i zatraciłem trochę pewnego rodzaju natarczywości, która cechowała moje pisanie w tamtym czasie. Nie jestem tym samym facetem, ale też była to dla mnie jakaś atrakcja.

Wracałeś kiedykolwiek do którejś ze swoich pozostałych książek?

Do niewielu. Przeczytałem powtórnie 'To’. Musiałem to zrobić, bo chciałem się do niej odwołać w 'Dallas ’63’ – nie tylko dlatego, że pojawiały się tam niektóre postacie ze wspomnianej powieści, ale głównie z powodu miejsca akcji – [fikcyjnego miasteczka] Derry w stanie Maine. Nie pamiętałem dokładnej geografii i byłem zmuszony wrócić i z ogromną dozą ostrożności wszystko do siebie dopasować, tak żeby wywołać efekt płynnego przejścia z jednej książki w drugą.

Oczywiście jeżeli chodzi o 'Doktora Sen’, płynne przejście z 'Lśnienia’ będzie bardzo istotne.

Nie mam pojęcia czy komukolwiek będzie się chciało, i nie wiem ile osób zdecyduje się ponownie przeczytać 'Lśnienie’ zanim weźmie się za 'Doktora Sen’, ale pewnie niektórzy to zrobią. I wiesz jak to jest: Jak się na czymś wyłożysz, każdy bardzo chętnie ci to wytknie.

Naprawdę ci się to zdarza?

Przez te wszystkie lata dostałem około dwustu listów dotyczących fragmentu 'Bastionu’, w którym bohaterka Frannie Goldsmith w końcu odkrywa, że facet z którym była, Harold Lauder, czytał jej pamiętnik. Harold ciągle zajada się batonikami Payday i dziewczyna znajduje w pamiętniku odcisk kciuka usmarowanego czekoladą. Wszystkie listy były mniej więcej podobne: „Nie ma czekoladowych batoników Payday! Nie mogło być odcisku!” „To jedna z tych sytuacji, w których człowiek czuje się jakby zapomniał założyć gacie przed wyjściem z domu.

No tak, ale w takim razie: „Hej ludzie, nie było końca świata w 1977 roku spowodowanego supergrypą. To też się nie zgadza.”

To prawda. Ale to wydaje się nie bardzo kogokolwiek obchodzić. Świat nadal istnieje – żaden kłopot. Czekoladowy batonik Payday – to jest problem!

Może na tym polega różnica pomiędzy naszym wszechświatem, a tym straconym. Efekt motyla – gdyby Hershey nie wyprodukował czekoladowego Paydaya w fikcyjnym świecie 'Bastionu’, być może ten cholerny wirus supergrypy nigdy by się nie wydostał i nie zniszczył ludzkości.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że kilka lat później rzeczywiście zaczęli produkować czekoladowe Paydaye [w 2007 roku]. Nie wiem, może wpadli na ten pomysł dzięki mojej książce (śmiech).

Czy to rozprasza kiedy się pisze powieść? Fakt, że trzeba brać pod uwagę wszystkie najdrobniejsze szczegóły?

Mam przyjaciela, gościa z Australii o imieniu Rocky Wood, który przeczytał wszystko co kiedykolwiek napisałem i sam wysmarował na ten temat parę książek. Jest bardzo uważnym czytelnikiem i właściwie zatrudniłem go po to, żeby przeczytał 'Doktora Sen’ i zwrócił mi uwagę na wszystko, co zrobiłem nie tak. Wrócił z listą, na której było 40 lub 50 pozycji, między innymi to, że napisałem jakoby Danny pamięta jak jego ojciec młotkiem do roque’a wybił zęby Dickowi Halloranowi. Więc Rocky wrócił i stwierdził: „Jeżeli chodzi o ścisłość to Dick Halloran miał protezę.”

Niezły umysł.

Nie jestem pewien, czy chciałbym mieć taki umysł (śmiech).

Idea pisania sequeli była przez ciebie odrzucana przez te wszystkie lata, czy po prostu miałeś wystarczająco wiele innych powieści, nad którymi pracowałeś?

Miałem dużo ciekawych pomysłów. Pod tym względem mi się poszczęściło. Nie mogę powiedzieć, że już nigdy nie napiszę sequela do niczego innego. Rozmyślam nad niektórymi postaciami z moich książek. Wydają mi się prawdziwe. Nie zwariowałem, wiem, że takie nie są. Ale jak się spędza z nimi pewien okres czasu, to po prostu tak się człowiekowi wydaje. Danny to idealna postać do tego, żeby się nim zająć. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego moc i umiejętność obcowania z umysłami innych ludzi.

Jeszcze niedawno mówiło się o prequelu do ekranizacji 'Lśnienia’. Miałby się on opierać na fragmentach z twojej książki, dokładnie na wcześniejszych historii hotelu Panorama. Wytwórnia Warner Bros, która wyprodukowała film Kubricka zastanawiała się czy można by z tego nakręcić jeszcze jeden film. Co ty o tym myślisz?

Pozostaje jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie czy wytwórnia ma prawo do 'Before the Play’, które było prologiem jakby wyciętym z książki – ponieważ epilog nosi nazwę 'After the Play’. Na tym trzeba by się było oprzeć przy produkcji ekranizacji. W samym prologu znalazłoby się trochę naprawdę przerażających faktów, z których pewnie dałoby się stworzyć całkiem dobry film. Czy czekam gorliwie na to, co się z tym stanie? Nie. Trzeba się jeszcze zastanowić nad tym, jakimi prawami Warner Bros wciąż dysponuje. 'Lśnienie’ to tak stara książka, że teraz prawa autorskie znowu należą do mnie. Prawdopodobnie prawa do filmu się przedawniły – więc zobaczymy co z tego wyniknie. Sprawdzamy to. Nie mówię, że powstrzymałbym cały projekt, jestem raczej miłym gościem. Kiedy byłem mały, moja matka mówiła mi: „Stephen, gdybyś był kobietą, ciągle chodziłbyś z brzuchem.” Lubię pozwalać ludziom rozwijać pewne sprawy. Zawsze ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Ale wiesz co? Byłbym równie zadowolony, gdyby nie wynikło z tego nic.

Niektóre kontynuacje powieści piszą inni ludzie już po śmierci autora. To spotkało między innymi Margaret Mitchell i jej 'Przeminęło z Wiatrem’, a także 'Ojca Chrzestnego’ Mario Puzo. Czy kiedykolwiek przyszła Ci do głowy myśl: „Nie ma opcji żeby mi kiedyś przytrafiło się to samo.”

Rozumiem o czym mówisz i zgadzam się w stu procentach. Była masa sequeli do opowieści o Sherlocku Holmesie, masa kontynuacji 'Draculi’, nawet teraz kręcą jakiś film nazwany 'Demeter’, który opisuje podróż, jaką przebył Dracula pomiędzy Transylwanią a Anglią. Całkiem możliwe, że będzie z tego kawał filmu, ale jeżeli chodzi o większość tego typu dzieł myślę najczęściej „Hej, dajże spokój! Zjadasz czyjś obiad! Rusz tyłek i skombinuj sobie własny!”

Czy kiedykolwiek zdarza się sytuacja, w której takie podbieranie tematu komuś, kto już skończył jest w porządku?

John MacDonald napisał kiedyś całą serię opowiadań o facecie, który nazywał się Travis McGee, i wszystkie miały w tytule jakiś kolor: 'Pale Gray for Guilt’, 'The Quick Red Fox’ itd. Ostatnie nazywało się 'The Lonely Silver Rain’. John umarł [w 1986 roku] podczas zabiegu wszczepiania bajpasów. Później umarła jego żona. Mieli jedno dziecko, syna o imieniu Maynard, który mieszkał w Australii. Pomyślałem: „Straszna szkoda, bo istnieją te wszystkie wspaniałe książki o Travisie McGee, a nagle historia się urywa i pozostawia czytelnika w zawieszeniu.” Napisałem list do Maynarda, bo wpadłem na pewien pomysł i zaproponowałem mu: „Chciałbym stworzyć ostatnie opowiadanie o Travisie. Mam w głowie pewną wizję, nazwałem ją 'Chrome’ i myślę, że uda mi się zamknąć tym całą serię. Nie chcę za to żadnych pieniędzy. Napiszę książkę, a honorarium autorskie w całości przekażę na cele dobroczynne.” Maynard MacDonald odpisał na mój list stwierdzając: „Jestem wzruszony Pańską propozycją, ale myślę, że powinniśmy zostawić to wszystko tak jak jest, bo był tylko jeden John. D. MacDonald i on już nie żyje.” Wtedy byłem trochę wkurzony, ale im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że facet miał rację.

Masz nadzieję, że z tobą będzie podobnie?

Jestem pewien, że moje dzieci zastosują się do mojej woli i nie będzie sytuacji, w której ktoś tak po prostu wejdzie i podbierze moje pomysły, tak jak to się stało z książkami o Jamesie Bondzie albo z 'Tożsamością Bourne’a’. Nie chciałbym wiedzieć, że coś podobnego stało się z którąkolwiek z moich książek. Wiem, że koniec końców, prawa autorskie wygasną i wszystko stanie się własnością publiczną, ale wtedy już od dawna będę martwy. Ludzie pewnie nawet nie będą mnie pamiętać (śmiech).

’Czarny Dom’, książka, którą napisałeś wspólnie z Peterem Straubem, była kontynuacją 'Talizmanu’. I napisałeś parę opowiadań, których akcja przypada na czasy „po” wcześniejszych dziełach, a więc sequel to nie jest dla ciebie całkiem obce terytorium. Większość z twoich książek jest ze sobą powiązanych. Czasem gdzieś pojawia się dobrze znana postać lub miejsce. A seria 'Mroczna Wieża’ splata wszystko w jedną całość.

Mój syn nazywa to zjawisko easter eggs. W 'Doktorze Śnie’ jest małe jajeczko pochodzące z 'Miasteczka Salem’. Nie wiem czy ktoś je dostrzeże, czy nie, nie mniej jednak można je tam znaleźć.I tak, wszystkie książki w pewnym sensie się ze sobą łącza. Jedynym wyjątkiem jest 'Bastion’, gdzie cały świat ulega zniszczeniu. To chyba pewien rodzaj Świata Stephena Kinga, nieżyczliwej i nieprzyjaznej wersji Świata Walta Disneya, gdzie wszystko do siebie pasuje.

Bardzo chętnie kupiłbym bilet do Świata Stephena Kinga.

Ujmijmy to tak – gdyby Świat Stephena Kinga istniał naprawdę, ludzie mogliby się wybrać na przejażdżkę… tylko jeden jedyny raz.