Rozmowa z Mickiem Garrisem
Mick Garris (ur. 1951) to producent, reżyser i scenarzysta między innymi kilku kingowych ekranizacji. Odpowiedzialny jest m.in. za takie filmy jak: 'Lunatycy’, 'Bastion’, 'Lśnienie’, 'Autostrada strachu’, 'Jazda na kuli’ czy 'Desperacja’. Mick i jego żona Cynthia bardzo często występują w epizodach jego filmów. Sam Stephen King przyznaje, że jest to jego ulubiony reżyser.
Mówiłeś nieraz, że 'Worek kości’ to twoja ulubiona czy jedna z ulubionych książek Stephena Kinga. Co Cię w niej tak ujęło?
Cóż, z pewnością jest to jedna z moich ulubionych książek. Niezwykle podoba mi się to jak jest osobista i poruszająca, jak głęboko przygląda się miłości i naturze ludzkiej jak i tej drugiej stronie, temu co jesteśmy w stanie zrobić sobie nawzajem. Głęboka strata jaką czuje Mike Noonan po śmierci żony mocno kontrastuje z brutalnością tego co stało się na jarmarku w Dark Score. No i dodatkowo jest to naprawdę straszna opowieść o duchach.
Pierce Brosnan w głównej roli. Przyznam się, że bardzo pozytywnie zaskoczył mnie ten wybór. To twoja decyzja czy współproducenci nalegali na gwiazdę?
To była wspólna decyzja, ale taka, za którą bardzo, bardzo entuzjastycznie się opowiadałem. Pierce to świetny aktor, wyrazisty, który nie boi się spróbować nowych niekonwencjonalnych rzeczy. To także wspaniały człowiek, bardzo inteligentny i sympatyczny, łatwy we współpracy. Może niekoniecznie przychodzi na myśl gdy czyta się książkę, ale stworzył najlepszego Mike’a Noonana jakiego mogę sobie wyobrazić. Zarówno wytwórnia jak i stacja telewizyjna byli bardzo zadowoleni, że go zatrudniliśmy, moi koledzy producenci i ja naprawdę mocno staraliśmy się o niego gdy dowiedzieliśmy się, że jest wolny i zainteresowany tą rolą.
Czy praca nad tym mini-serialem różniła się w jakichś aspektach od poprzednich filmów?
Cóż, była w wielu aspektach podobna do 'Lśnienia’, jako, że to opowieść o duchach, o nawiedzeniu mężczyzny, który jest sam w dużym domu. Oczywiście w 'Lśnieniu’ Jack Torrance miał ze sobą rodzinę a w 'Worku kości’ Mike Noonan dzieli dom tylko z duchami. Duża część 'Worka kości’ opiera się jedynie na grze Pierce’a, było to duże wyzwanie. Lokacje były bardzo ważną częścią opowieści a kręcenie w Nova Scotia było skomplikowane ale za to we wspaniałej scenerii. Podstawowym wyzwaniem było umiejscowienie intymnej opowieści w dużej scenerii, zbudowanie tych relacji między postaciami, romantyzmu a także zainteresowanie nimi widza.
Przez harmonogram produkcji i przez to jak musieliśmy poradzić sobie z kontraktami i dostępnością aktorów, wszystkie główne role kobiece były kręcone po sobie, więc w pewnym sensie było tak jakbyśmy kręcili trzy filmy a każdy z nich miał swoje osobowości: Mike i Jo, Mike i Mattie, Mike i Sara. Każde z nich miało swój własny styl i swoje podejście. I oczywiście mieliśmy też sceny z roku 1939, które dały trochę odmiany. Ale chyba największym wyzwaniem był gwałt i morderstwo Sary Tidwell, musiały być brutalne, mocne a nie ekscytujące. To był jeden z najnieprzyjemniejszych dni jakie kiedykolwiek miałem na planie zdjęciowym. Aktorzy byli wspaniali i przygotowani, to był pierwszy dzień zdjęciowy Aniki z nami i ciągle mnie zadziwiała, ale nie ma nic przyjemnego w odgrywaniu scen takich jak ta przez kilka dni.
Przy poprzednich ekranizacjach Stephena Kinga za scenariusz odpowiadał sam King lub Ty, tym razem zrobił to Matt Venne. Skąd ta zmiana? Miałeś w ogóle jakiś wpływ na scenariusz?
Matt i ja pracowaliśmy wspólnie nad scenariuszem. King nie mógł go napisać, normalnie gdy jest producentem pisze też scenariusz, teraz to rozdzieliliśmy. Nie byłem w stanie napisać scenariusza z powodu harmonogramu i innych obowiązków, a Matta Venne poznałem kiedy byłem producentem 'Mistrzów Horroru’. Okazało się, że to świetny młody scenarzysta stojący u progu wielkiego sukcesu. 'Worek kości’ był jego ulubioną książką i świetnie nam się razem pracowało. W pewnym sensie to ulga, że nie byłem odpowiedzialny za scenariusz, bo byłem producentem, reżyserem i miałem wiele innych rzeczy na głowie, tak więc to, że obok mnie był bardzo utalentowany scenarzysta, z którym mogłem dzielić się pomysłami dało idealny efekt.
Te mrugnięcia do fanów i nawiązania do Kinga i jego twórczości to pewnie twoja robota?
No, trochę, ale tak naprawdę w większości to pomysły Matta. Nie chciałem robić zbyt wielu takich rzeczy i odciągać nimi od właściwej historii. Ale to zawsze fajna zabawa wpleść mrugnięcie w stronę mistrza…
Sam początek ekranizacji różni się od książki. Postanowiliście inaczej pokazać śmierć żony Michaela, Jo. Dużo bardziej dramatycznie i emocjonalnie.
Dzięki. Chcieliśmy być zaskakujący, nawet dla tych, którzy czytali książkę. Dzieje się to tak wcześnie w filmie, że musieliśmy zrobić to szybko i mocno.
Muszę powiedzieć, że osobiście bardziej przeżywałem ból Noonana po stracie żony podczas filmu niż przy książce. Pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi ale w mojej opinii Ty i Brosnan przedstawiliście akurat tę kwestię lepiej niż King. Sceny, w których Michael dzwoni co kilka sekund na telefon żony by słuchać jej głosu nagranego na sekretarkę, pogrążanie się w alkoholu, rozpacz po przebudzeniu ze snów… Naprawdę robiły na mnie ogromne wrażenie.
Ponownie dziękuję. W dużej mierze to zasługa fantastycznej pracy Pierce’a, ale było to w książce, było też i w scenariuszu. Doświadczyłem rozpaczy po zbyt wielu wydarzeniach i nie lubię, kiedy traktuje się jej jako sposobu na dodanie dramatyzmu w filmie zamiast oddawać ból z prawdziwego życia. Pamiętam jak zadzwoniłem na numer mojego brata gdy zmarł i słuchałem jego głosu na sekretarce i jak mnie to zaszokowało i zabolało. Straciłem ukochanych, widziałem ból i spustoszenie jakie te straty powodowały u moich bliskich. Ważne jest dla mnie by uszanować te emocje, nawet jeśli ograniczamy się do horroru. A Pierce stracił swoją pierwszą żonę i z pewnością czerpał z tego doświadczenia.
W wywiadach przyznałeś, że tym razem obyło się bez cenzury ze strony stacji telewizyjnej. Ale też trzeba powiedzieć, że złagodziliście pewne momenty. Scena gwałtu na przykład w książce jest dużo brutalniejsza i rozbudowana.
Cóż, historię trzeba przedstawić w formie filmowej. Nie chciałem by gwałt był jeszcze gorszy i obrazowy niż taki jaki jest w filmie. Nie lubię scen przemocy, szczególnie w stosunku do kobiet, które robione są tylko dla rozrywki. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że stacja telewizyjna wymusi na nas złagodzenie sceny gwałtu i zabójstwa Sary i byłem mile zaskoczony, że jednak nie chcieli zmian. Zrobiliśmy te sceny dużo bardziej obrazowo niż miałem zamiar, tak samo ze sceną śmierci Rogette Whitmore i kilku innych. Nie wierzę w cenzurę, ale wierzę w to co najlepsze dla samej opowieści. To historia jest najważniejsza i jakkolwiek obrazowa brutalność jest potrzebna to nie mam z tym problemu.
Dlaczego podróż w czasie skróciliście o jedno pokolenie? Wydarzenia z Sarą Tidwell rozgrywają się 40 lat później niż w książce.
To była najtrudniejsza kwestia z jaką musieliśmy sobie poradzić: oś czasowa. Musieliśmy wymyślić sposób by Max Devore brał udział w gwałcie i morderstwie Sary i wciąż żył. Matt ciężko pracował nad tym, by wszystkie daty się zgadzały, żeby Max wciąż mógł tu być i obronić swoją część klątwy i przekazać ją Mike’owi Noonanowi. Dlatego tak to zrobiliśmy i zabójstwo Sary wydarzyło się w roku 1939.
Twoje ekranizacje prozy Kinga znane są z tego, że bardzo wiernie oddają wydarzenia z książki. Tym razem jest sporo zmian. Chodzi o to, że scenariusz napisał ktoś inny, czy ta książka jest zbyt trudna do takiego przełożenia krok po kroku na ekran?
To zabawne, uważam, że ten film jest całkiem wierny a nie jesteś już pierwszą osobą, która to mówi. To chyba przez to, że musieliśmy skondensować i uprościć klątwę Jeziora Dark Score. Musieliśmy to zmienić i pod względem wizualnym i pod względem napięcia. W książce jest wiele intymności, przemyśleń pisarza, jego wyrzutów sumienia i bólu. Film musiał być zrobiony tak, by zatrzymać przy sobie widza. Uwielbiam tę książkę, jest jedną z moich ulubionych ale czasem najtrudniejszą rzeczą jest to jak zmienić to co czytasz w to co oglądasz. Na tym polegało tu moje zadanie i wszystkie zmiany były zrobione po to by opowieść ta była jak najbardziej filmowa.
Muzykę do mini-serialu skomponował Nicholas Pike. Pracowaliście razem wielokrotnie, jeśli dobrze liczę, 8 razy. Skąd to przywiązanie do tego kompozytora?
Zaczęło się przy pierwszym filmie, 'Critters 2′. Nicholas po przeczytaniu scenariusza skomponował kilka przykładowych utworów i przedstawił mi je na przesłuchaniu. Powaliło mnie to co zrobił i zatrudniliśmy go do jego pierwszego filmu kinowego. Razem z małą orkiestrą zrobił wspaniałą robotę… tak dobrą, że montażysta Stevena Spielberga użył jej jako tymczasowej muzyki w kilku jego filmach! Nicholas to wspaniały kompozytor i muzyk: potrafi napisać muzykę, która jest poruszająca, romantyczna, pełna napięcia, dramatyczna… jest bardzo wszechstronny. Uwielbiam go. I może pracować na wielu płaszczyznach, z orkiestrą albo tylko z samplami, kóre sam stworzył. Wszyscy, którym go przedstawiłem, od Williama Malone’a przez Tobe Hoopera do Michaela Jacksona, pracowali z nim więcej niż raz.
Bardzo często w twoich filmach gościnnie pojawia się twoja żona Cynthia jak i Ty sam. W Worku kości też znalazła się dla Ciebie rólka. Tym razem jednak było Cię tak mało, że chyba tylko fani wypatrzyli Cię na ekranie 😉
Cóż, trzeba wiedzieć jak wyglądam od tyłu by mnie rozpoznać, bo to tylko jedno ujęcie i nie widać mojej twarzy. Cynthia miała operację na krótko przed zdjęciami i tym razem nie mogła wziąć w nich udziału. Miała zagrać Audrey, kucharkę w kafejce Buddy’ego Jellisona. W samego Buddy’ego miał wcielić się King, ale ostatecznie nie mógł.
Podczas naszej poprzedniej rozmowy powiedziałeś, że filmowiec nigdy nie jest w 100% zadowolony z finalnego efektu swojej pracy. Jak to jest przy tej produkcji?
Och, naprawdę mi się podoba, jestem z niej dumny ale widzę też wiele momentów, które moglibyśmy zrobić inaczej, może lepiej. Ale nie będę ich wymieniał, bo wtedy tylko to będziesz widział!
'Worek kości’ ma sporą kampanię reklamową, dwie strony internetowe, profil na Facebooku, sporo teaserów, trailerów, plakaty na ulicach, gadżety… To chyba najlepiej promowana ekranizacja Kinga w twoim dorobku?
Tak, myślę, że tak. Nie mógłbym być bardziej zadowolony z tego, jak do tego podeszła stacja A&E, mini-serial uzyskał w Stanach bardzo wysokie wyniki. Zrobili wspaniałą robotę i we wszystko nas włączali. Jestem im bardzo wdzięczny.
Jak wygląda sytuacja z ekranizacją 'Buick 8′? Nadal cisza?
Od dłuższego czasu nic na jej temat nie słyszałem, ale Johnathon Schaech przysłał mi scenariusz do przeczytania. Nie miałem jeszcze czasu by do niego zajrzeć. Ale jak na razie ta produkcja nie ma jeszcze wytwórni.
Ostatnio prawa do ekranizacji nowych powieści Kinga sprzedają się niemal natychmiast po premierze a właściwie nawet przed premierą! Jednak tak naprawdę ostatnią książką z bibliografii pisarza, którą przeniesiono na ekrany jest 'Łowca snów’ sprzed 10 lat. Tak ciężko jest zrobić film czy filmowcy kupują w ciemno wszystko Kinga tak na wszelki wypadek by być pierwszymi?
Jedno i drugie. Mam wrażenie, że 'Dallas ’63’ zostanie niedługo kupione i sfilmowane, ale tak, w obecnych czasach dużo czasu potrzeba by z czymkolwiek ruszyć. A horror ma swoje cykle. King nie pisze o nastolatkach, przynajmniej nie od czasu Carrie, a w Hollywood zdaje się jest poczucie, że wszystkie filmy muszą być o dzieciakach. Ale zobaczymy.
Myślisz, że wrócą czasy, kiedy po takie historie jak 'Worek kości’ znów będą chętnie sięgać wielkie wytwórnie i filmy będą trafiać do kin? Jak długo jeszcze remake’i, sequele i prequele będą rządziły w kinach?
Cóż, dopóty, dopóki będą przynosiły kasę. Staraliśmy się o to, by 'Worek kości’ był filmem kinowym, ale się nie udało. Ale gdy pojawi się w przyszłości coś oryginalnego i odniesie sukces może ta fala się zmieni. Ale obecnie chodzi tylko o budowanie marki, albo o oferowanie czegoś co publiczność już zna by łatwiej było z tym do nich dotrzeć i to sprzedać. W sumie to w porządku, zawsze chodziło o zrobienie czegoś, co publiczność chce zobaczyć. Mam nadzieję, że to się jednak niedługo zmieni. Oczywiście 'Narzeczona Frankensteina’ to wspaniały sequel, 'Mucha’ Cronenberga czy 'Coś’ Carpentera to remaki, w mojej skromnej opinii, lepsze od oryginałów. Bardziej chodzi o dobre pomysły i dobre filmy niż o to, na podstawie czego powstały. Ale są tu kreatywne umysły, które tworzą materiał, który aż prosi się o sfilmowanie. Z odrobiną szczęścia, wkrótce zobaczymy takich więcej.
Dziękuję za rozmowę, Mick.