07.11.2006 – Londyn – Europejska trasa promocyjna „Historii Lisey”

Pierwsze pogłoski o domniemanym przyjeździe Kinga do Europy krążyły po internecie już wiele miesięcy temu. Gdy cała sprawa została ostatecznie potwierdzona wśród fanów rozpoczęła się prawdziwa gorączka. Chętnych na wyjazd było tak wielu, że podzieliliśmy się już nawet na grupy. Ostatecznie okazało się, że większość wykruszyła się z najróżniejszych przyczyn, a na wyjazd zdecydowały się tylko cztery osoby – dwóch redaktorów serwisu, nocny i Mando, oraz dwaj użytkownicy forum, Rychu i Jakub Ćwiek. Pierwszy wyleciał Rychu, który już niedzielną noc zmuszony był spędzić na portugalskim lotnisku, a od poniedziałkowego południa oczekiwał na resztę w Stansted. Po godzinie 18:00 dotarli do niego Mando i nocny lecący z Goleniowa pod Szczecinem (Mando też zarwał niedzielną nockę, którą spędził w kilku pociągach). Z lotniska udaliśmy się na dworzec i dość sprawnie dojechaliśmy do centrum Londynu (najpierw na Victorię, a potem już prosto na Oxford Street). Poszukiwanie księgarni nie zajęło wiele czasu i w ten sposób w poniedziałek, ok. godziny 21:00, znaleźliśmy się w miejscu docelowym.

 

Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że to co od miesięcy planowaliśmy na forum może okazać się dość ciężkie do wykonania. Księgarnię zamykano o godzinie 23:00, a perspektywa zarwania kolejnej nocy okazała się w praktyce dużo bardziej przerażająca. Zmęczenie fizyczne i psychiczne już pierwszego wieczoru dawało dość mocno o sobie znać. Postanowiliśmy poszukać jakiejś knajpki i w niej przesiedzieć ile tylko się da. Jak się okazało to również nie był dobry plan gdyż pub zamykano o 23:00. W ten sposób znów wylądowaliśmy na ulicy, jednak tym razem wszystko zaczęło się powoli układać. Pod 'Borders Books and Music’ zaczęła już gromadzić się mała grupka najbardziej zagorzałych fanów. Dołączyliśmy do nich, a zmęczenie na pewien czas zastąpiła euforia. Zaczęło się to, na co czekaliśmy tak długo.

 

Pod księgarnią nawiązaliśmy kilka znajomości. W małej grupce kilkunastu osób znajdowali się ludzie z Czech, Szwecji, Dani, Szkocji, Włoch, Anglii a nawet z Indii. Następne godziny były naprawdę rewelacyjnym doświadczeniem. Grupa fanatyków koczująca na chodniku jednej z większych ulic Londynu, wyczekująca na swego idola, ku zdziwieniu coraz bardziej pomniejszającej się liczby przechodniów. Około północy odwiedzili nas redaktor i fotograf londyńskiej gazety 'Evening Standard’. Porozmawiali z nami, zrobili zdjęcia a na koniec część z nas ustawiła się do zdjęcia grupowego, które wraz z artykułem ukazało się z samego rana w gazecie. Niestety w pewnym momencie grupa przestała się już powiększać i resztę nocy spędziliśmy w gronie nie przekraczającym dwudziestu osób. Gdy opadły pierwsze emocje, ich miejsce ponownie zastąpiło zmęczenie, i tak, powoli pozycję stojącą zamieniliśmy w siedzącą, aż wreszcie większość smacznie usnęła leżąc na londyńskim chodniku.

Około godziny 2:00 w nocy, z apteki sąsiadującej z księgarnią, zaczęto wywozić zużyte kartony. Szał jaki opanował wtedy koczujących fanów jest nie do opisania. Każdy łapał w swoje ręce co się tylko dało, aby ułożyć sobie na chodniku jak najwygodniejsze posłanie. Czynności tej towarzyszyły prawdziwe salwy śmiechu (bo przyznać trzeba, że mimo niekomfortowych warunków i ogólnego wycieńczenia, humory nie odstąpiły nas na krok). Bogatsi o kilka warstw papieru oddzielającego nasze tyłki od betonu nakryte dodatkowo kocem koleżanki z Danii i przykryci śpiworem Rycha ponownie zapadliśmy w przerywany sen. Najgorszy moment miał miejsce mniej więcej między 4:00 a 7:00 rano. Niesamowite zimno, zmęczenie i tortury spowodowane unoszącą się i opadającą kratą apteki (która średnio co 20 minut powtarzała swój cykl wyrywając nas ze snu) odcisnęły poważne piętno na naszym samopoczuciu.

 

Około godziny 5:00 rano do naszej wesołej gromadki dołączył Jakub Ćwiek. Jak się okazało grupka koczowników zaczęła się powoli rozrastać, a od godziny 7:00 rano stało się oczywiste, że opłaciło się spędzić noc pod księgarnią. Kolejka rosła w zatrważającym tempie i powoli stawało się jasne, że nie każdemu dane będzie zobaczyć Króla. W końcu do samego spotkania pozostało jeszcze 6 godzin.

O godzinie 8:00 wreszcie otworzono księgarnię i gromada wesołych fanów mogła dalej oczekiwać na Kinga w ciepłej temperaturze. Wszyscy którzy przeżyli noc na ulicy byli na samym początku kolejki więc następne godziny dalej spędzaliśmy w tym samym towarzystwie. Teraz już czas upływał naprawdę szybko (szczególnie, że umilał nam go film 'Skazani na Shawshank’, który zapętlony przeleciał 3 razy :-)) jednak cały czas ciężko nam było uwierzyć w to co za chwile miało nastąpić. Siedzieliśmy sobie spokojnie na podłodze, co jakiś czas zasypiając na moment, podczas gdy kolejka rozrosła się do ogromnych rozmiarów. Ostatecznie zajmowała ona 3 piętra wielkiej księgarni, wijąc się pomiędzy półkami z książkami. Dodać należy, że King zdążył „obsłużyć” tylko jedno piętro co dobitnie podkreśla jak ważna była ta noc spędzona pod księgarnią.

 

Gdy nadeszła godzina 13:00 wszyscy stali już na palcach oczekując na to co miało nastąpić. Na scenę wyszedł jeden z organizatorów. Chwila, w której mężczyzna ten wypowiedział magiczne słowa „Ladies and Gentlemen. Mr. Stephen King” była jednym z najwspanialszych momentów w życiu każdego fana, który znajdował się wtedy na Oxford Street. Na końcu sali pojawiła się znajoma postać. Wysoki mężczyzna o pogodnej twarzy, którą od kilkunastu lat oglądaliśmy na setkach zdjęć i w dziesiątkach filmów, majestatycznym krokiem zbliżał się w kierunku tłumu. Ludzie wstrzymali oddech zaś sam Stephen stanął na podium, przywitał się i usiadł na swoim krześle. Wtedy dopiero rozpoczęła się prawdziwa wrzawa. Pierwsze kilka minut przeznaczone były dla reporterów, których flesze oświetlały całe pomieszczenie. Również fani oszaleli robiąc zdjęcie za zdjęciem.

 

Po dziennikarzach przyszła pora na czytelników. Kolejka ruszyła. Według wcześniej wywieszonych zasad każdy mógł wziąć do podpisania tylko jedną książkę, nie prosić o dedykację ani o wspólne zdjęcie. Mimo to King był jeszcze wypoczęty i w dobrym humorze, dlatego z każdym fanem z początku kolejki zamienił kilka zdań, podpisał to co mu się podało, a na koniec przypieczętował spotkanie uściskiem dłoni. Jeżeli jeszcze ktoś miał wątpliwości jak ważna była noc spędzona pod księgarnią to chyba teraz się one rozwiały. Każdy z nas spędził obok Kinga tylko kilkanaście sekund, ale starczyło to aby porozmawiać z nim i podać mu rękę, a to rzecz o której chyba nikomu z nas się nie śniło. Chwilę później wspaniały sen został przerwany przez ochronę, która pokazywała gdzie jest nasze miejsce. Wszyscy posłusznie schodzili po schodach, przeżywając w myślach tę krótką chwilę, jednak niewiedzieć czemu nasza czwórka bez problemu została przy barierce razem z kilkoma pozostałymi dziennikarzami i jeszcze przez pół godziny nagrywaliśmy, fotografowaliśmy i po prostu oglądaliśmy Stephena Kinga siedzącego 3 metry dalej. Niestety w końcu, wypatrzeni przez ochronę, zostaliśmy poproszeni (bardzo grzecznie) o opuszczenie księgarni.

 

Na zewnątrz zrobiliśmy szybki obchód uliczek sąsiadujących z budynkiem. Namierzyliśmy 4 potencjalne punkty, które mogły służyć Królowi za drogę ucieczki. Po jakimś czasie dołączyli do nas kolejni desperaci i tak w około dziesięcioosobowej grupce czekaliśmy na skrzyżowaniu obstawiając dwa wyjścia, które wydały się nam najbardziej prawdopodobne. Jak się okazało kilku angielskich fanów czekało pod resztą możliwych wyjść, także akcja pod kryptonimem „Stephen King”, mimo że przygotowana na szybko, była jak najlepiej zorganizowana. King wyjechał tam gdzie się go spodziewaliśmy. Niestety z budynku wydostał się, siedząc już w samochodzie. Jednak wyjazd samochodu na malutkiej tylnej uliczce zajął dłuższą chwilę, więc mogliśmy zrobić zdjęcia Kingowi, który nam pomachał. W bardzo dobrych humorach opuściliśmy Oxford Street. Rozpoczęły się poszukiwania Battersea Park, gdzie odbyć się miało wieczorne spotkanie.

 

Nie bez problemów, około godziny 17:00, dotarliśmy na miejsce. Na bilecie zapewniono, że drzwi otworzą się pół godziny później, jednak organizatorzy mieli chyba mały poślizg, gdyż wchodzić na sale zaczęliśmy dopiero koło godziny 18:00. Oczekując na możliwość wejścia do sali głównej, czekaliśmy w mniejszej, w której panował mrok, oświetlonej jedynie mnóstwem małych światełek pod sufitem. Tutaj można było nabyć 'Lisey’s Story’ napić się wina, piwa, zimnych napojów oraz kawy i herbaty. Większość fanów rozłożyła się na podłodze, a część ucięła sobie małą drzemkę. W oczy dość mocno rzuciła się średnia wieku oczekujących kingomaniaków. Połowa była niewiele młodsza od samego Króla, a część nawet nieco przerastała go wiekiem. Ludzie tacy jak my (czyli przedział 20-30 lat) należeli do mniejszości. Sala główna wyglądała podobnie do tej pierwszej, ogromna, zalana wszechobecnym mrokiem, oświetlona setkami małych światełek. Z przodu niewielka scena z dwoma krzesłami i stolikiem a w tle 3 ogromne ekrany. Gdy wreszcie zajęliśmy swoje miejsca, z niektórych zaczęło spływać wszystko to co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Wygodne krzesło i ciepła temperatura podziałały jak najlepszy środek nasenny. Dopiero o godzinie 19:00 trzeba było wymierzyć sobie silny policzek i skupić się na atrakcjach, które jeszcze na nas czekały. Cały wieczór podzielony został na 4 części. Na scenie pojawił się Stephen King, który przywitany został prawdziwą salwą braw. Następnie miał miejsce 45 minutowy wywiad. Tradycyjnie pisarz dość ostro skrytykował George’a Busha, mówił o swoim pisarstwie, żartował z Toma Clancy’ego, jednak większość wywiadu poświęcił oczywiście najnowszej powieści 'Historia Lisey’, jak doszło do jej powstania, o języku jakim ją napisał, o stosunku Tabithy do treści książki… Wypowiedzi Kinga pełne były charakterystycznego dla niego humoru, co wywoływało salwy śmiechu u słuchaczy. Następnie autor przeczytał dwa fragmenty 'Historii Lisey’ serwując przy tym kolejny dowcip o martwych kotach w twórczości Stephena Kinga. W kolejnej części wieczoru, pisarz odpowiedział na pytania fanów przesłane przez internet. Tutaj dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek. Książka 'Misery’ (pierwotnie mająca tytuł 'The Annie Wilkes First Edition’), miała zakończyć się tym, że Paul Sheldon zostaje zjedzony przez świnie Annie, która oprawia sobie książkę jego skórą… Pisarz przyznał, że zaprzestał wydawania 'The Plant’, gdyż nie miał zupełnie pomysłu na ciąg dalszy. Usłyszeliśmy też elektryzującą wiadomość, iż King odnalazł w piwnicy książkę Richarda Bachmana napisaną w 1973 roku! Jak twierdzi żona pisarza, książka ta została napisana na maszynie, dla której Stephen ją poślubił. King wypiera się mówiąc, że poślubił ją dla jej ciała, a maszyna była jedynie miłym dodatkiem.

 

Na koniec odbyło się zapowiedziane wcześniej kolejne podpisywanie książek. Tym razem kolejka była chyba jeszcze większa niż w południe. Szeroki na 1,5 metra pas ludzi, ciągnął się przez połowę sali zakręcając niczym spirala. Samo podpisywanie książek przebiegało już zupełnie inaczej. Nie podchodziło się pojedynczo i nie stawało się już sam na sam z Kingiem. Całość przebiegała bardzo machinalnie. Obok pisarza znajdowali się ludzie, którzy odbierali książkę od fana i podstawiali pod nos pisarza. Ten składał automatycznie jeden podpis za drugim, nawet nie patrząc co dzieje się wokół niego. Mimo to naprawdę miło było znów pobyć w pobliżu swego idola i zdobyć kolejnych kilka autografów (choć tak naprawdę najważniejszy był ten pierwszy zdobyty w naprawdę wspaniałych warunkach). Podpisywanie trwało ponad godzinę, nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia i końcówka kolejki musiała odejść z niczym. Rychu i Jakub zdobyli podpis dość szybko, Mando zrezygnował ze stania w kilometrowej kolejce i tak wszyscy trzej podobnie jak w księgarni spędzili długi czas stojąc kilka metrów od Kinga, bo nikt nie kwapił się by poprosić ich o wyjście. Po kilkudziesięciu minutach, po otrzymaniu kolejnego autografu dołączył do nich nocny i razem cieszyli się bliską obecnością mistrza. Kingowi należą się wielkie podziękowania, gdyż mimo zmęczenia, które było naprawdę widoczne, na oko można stwierdzić, że podpisał wieczorem minimum pół tysiąca książek (w spotkaniu uczestniczyło około 3 tysiące słuchaczy). W pewnym momencie ktoś z organizatorów powiedział „Dość!”, King wstał z krzesła, uniósł triumfalnie obie ręce w powietrze, po czym powiedział „Wracam do domu”. Odchodząc podał jeszcze rękę kilku fanom, a następnie zniknął za kotarą pozostawiając po sobie tylko wspaniałe wspomnienia. My natomiast kolejną noc spędziliśmy włócząc się po dworcach, metrach i ulicach Londynu. Tym razem było jednak inaczej. Każdy z nas czuł się w jakiś sposób odmieniony. Co rusz powtarzaliśmy słowa „Widzieliśmy Kinga!”, jakbyśmy chcieli upewnić się, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. W domach znaleźliśmy się dopiero późnym wieczorem następnego dnia.

 

Nie było nas tylko przez trzy dni, ale kraj wydawał nam się inny… jakby mniejszy. Czas mijał i coraz rzadziej widywaliśmy się z Rychem i Ćwiekiem, aż w końcu nasze drogi zupełnie się rozeszły. To się czasem zdarza. Przyjaciele przychodzą i odchodzą jak sprzątaczki w ubikacji. Słyszałem, że Rychu nadal studiuje w Portugalii, zaliczył test i dopuścili go wreszcie do egzaminu. Ćwiek próbował napisać coś w stylu Kinga, ale mu nie wyszło. Ostatecznie dalej pracuje nad „Kłamcą 3”. Nocny i Mando dopięli swego. Chociaż było im ciężko nadal tworzą serwis StephenKing.pl.

Już nigdy później nie dane im było uczestniczyć w tak wspaniałej wyprawie.
Jezu, czy każdemu zdarza się to samo?

Autografy Stephena Kinga

 

Bilety