Znalezione nie kradzione
|
||||||||||
OpisGenialny autor i psychofan, który nie cofnie się przed niczym… Rok 1978. Morris Bellamy napada na farmę, gdzie przed światem ukrywa się genialny pisarz, John Rothstein. Naraził się Bellamy’emu nie tylko tym, że od lat niczego nie wydał. Zrobił coś gorszego: zmienił swojego zbuntowanego bohatera – idola Morrisa i jego pokolenia – w oportunistę. Czyż nie zasłużył na śmierć? W 2010 roku Peter Saubers, syn jednej z ofiar ataku Pana Mercedesa, przypadkiem znajduje kufer, a w nim gęsto zapisane notesy i… 20 000 dolarów. Kiedy wkrótce Bellamy wychodzi na wolność, Peterowi zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Detektyw Bill Hodges i jego dwoje pomocników muszą znowu stanąć oko w oko z szaleńcem, w dodatku mocno zdesperowanym. Tymczasem Zabójca z Mercedesa wciąż żyje… |
||||||||||
|
||||||||||
RecenzjaStephen King mocno zaskoczył informując o książce „Znalezione nie kradzione”. Po pierwsze przez miesiące zapowiedzi i nakręcania na premierę „Pana Mercedesa” nie wspominał, że to pierwszy tom trylogii, zrobił to dopiero chwilę przed wydaniem tej książki. Po drugie, ogłaszając jeszcze przed premierą pierwszego tomu, że już jest tom drugi spowodował chyba słuszne domysły, że „Znalezione nie kradzione” napisał w niezwykle szybkim, zbyt szybkim tempie. No i po trzecie, „Pan Mercedes” i jego bohaterowie dla wielu nie wyróżniali się niczym czym mieliby zasłużyć na trylogię. Czytając nowy, drugi tom przygód Billa Hodgesa, wszystko to wydaje się być słusznymi założeniami. Druga odsłona trylogii nie jest typową kontynuacją poprzedniego tomu, to zupełnie nowa, odrębna historia. Jesteśmy tu świadkami napadu na znanego pisarza, który wycofał się z publikowania ale nie pisania kolejnych historii. Napadającym jest Morris Bellamy, fan autora, który nie jest szczególnie zainteresowany pieniędzmi jakie przez lata zarobił pisarz ale właśnie jego niewydaną twórczością. Kradnie całe mnóstwo zapisanych nowymi pomysłami notesów, ukrywa je i trafia na długie lata do więzienia. Jego skarb przypadkiem odkrywa dzieciak, który o ironio, również jest entuzjastą pisarza chociaż akurat on bardziej chyba cieszy się ze znalezionych przy notesach pieniędzy. Kiedy po latach Bellamy wychodzi z więzienia oczywiście pierwsze co zamierza zrobić to odzyskać ukryty skarb… który zniknął. I tak jesteśmy świadkami rozgrywki między szaleńcem i młodym chłopakiem w walce o spuściznę po genialnym pisarzu. W „Panu Mercedesie” King zastosował niezwykle rzadko wykorzystywany tryb narracji – czas teraźniejszy. Jest to coś do czego raczej trzeba się przyzwyczaić i wiele osób może mieć z tym problem. „Znalezione nie kradzione” zaczyna się tradycyjnie, narracją w czasie przeszłym. King jednak postanowił pobawić się troszkę formą i zastosował tutaj oba tryby. Zmiana w drugim rozdziale zaskakuje i trzeba chwili by przywyknąć ale ja nie miałem z tym żadnych problemów i czytało mi się to bardzo dobrze. Co więcej, uważam, że czas teraźniejszy pomógł tej książce, nadał jej tempa, moje napięcie i chęć poznania „co będzie dalej” dzięki temu zabiegowi zdecydowanie wzrosły. Akcja większej części książki rozgrywa się w ciągu bardzo krótkiego czasu i opowieść w tym trybie potęguje ten szybki przebieg wydarzeń. Także to duży plus powieści jednak jednocześnie sprawa bardzo indywidualna, wiem, że inni mają z tym aspektem duży problem i odmienne ode mnie zdanie. Sama fabuła potwierdza to co napisałem na początku. King musiał tę książkę napisać bardzo szybko bo stworzył bardzo prostą historyjkę. Tak naprawdę „Znalezione nie kradzione” bardziej nadawałoby się na dłuższe opowiadanie. Czytelnik nie spotka tutaj wielowątkowości, pisarz nie podrzuca różnych tropów, nie wprowadza twistów, obserwujemy biegnącą akcję od punktu A do punktu B i w zasadzie nie ma tutaj nic pomiędzy. Jako opowiadanie byłoby to jak najbardziej w porządku, przy powieści trochę jednak czegoś brakuje. Wspomniałem wcześniej również o tym, że dla wielu Bill Hodges, Holly Gibney i Jerome Robinson to nie są postacie, na których można zbudować trylogię. Pewnie Stephen King tak nie uważa jednak w omawianym tytule sam sprowadził ich do ról drugoplanowych. Detektyw Hodges podobał mi się w pierwszym tomie i podoba mi się także tutaj, pozostała dwójka jednak teraz to już tylko tło. Prawdziwymi, głównymi i ciekawami bohaterami są wspomniani szalony morderca Morris Bellamy i nastolatek Peter Saubers. To oni i rozgrywka między nimi są w centrum i niemal całkowicie to na nich opiera się książka. Opis „Znalezionego” sprawił, że bardzo go wyczekiwałem, zapowiadała się świetna przygoda. I muszę powiedzieć, że opowieść tę czytało mi się bardzo przyjemnie, kibicowałem Peterowi, co ciekawe polubiłem też tego złego. King umiejętnie zbudował tę postać, Morris jest paskudnym facetem ale momentami wcale nie patrzyłem na niego tak negatywnie. Zaskoczył mnie fakt, że mimo, że dostaliśmy kompletnie nową historię to Morderca z Mercedesa wcale nie zniknął, co więcej, pojawi się też w trzecim tomie i to już raczej z większą rolą. I nie, to nie jest tak, że zdradzam tutaj treść „Znalezionego”, King zapowiedział to podczas odbierania nagrody Edgara za „Pana Mercedesa”. Ta informacja ponownie sugeruje, że „Suicide Prince” także powstał w ekspresowym tempie i można mieć wątpliwości co do jego jakości. Zobaczymy, ja bardzo pozytywnie oceniam tom pierwszy, tom drugi, mimo, że jest banalną, prostą opowiastką czytało mi się dobrze więc bez obaw czekam na finał. A co ciekawe, po „detektywistycznym” „Panu Mercedesie” i sensacyjnym „Znalezione nie kradzione” zdaje się, że czeka nas powrót do pisarskich źródeł Kinga czyli elementów nadprzyrodzonych. Tak wynika z zakończenia ocenianej właśnie książki, które muszę przyznać bardzo mi się podoba i sprawia, że czekam na ostatni tom. Autor: nocny |
||||||||||
Inne wydania
|
||||||||||
|