Zielona mila
|
||||||||||
OpisAkcja powieści, zbliżonej klimatem do głośnej noweli tego samego autora pt. Skazani na Shawshank, toczy się w Ameryce lat trzydziestych w środowisku więźniów oczekujących na wykonanie kary śmierci. W filmowej adaptacji książki, zrealizowanej jesienią 1999 roku przez Franka Darabonta, główną rolę zagrał Tom Hanks. Wśród przebywających w więzieniu Cold Mountain skazańców znajduje się nieobliczalny, niezwykle agresywny młodociany zabójca William Wharton; jest Eduard Delacroix, niepozorny Francuz z Luizjany, który zgwałcił i zabił młodą dziewczynę; dla zatarcia śladów spalił kolejnych sześć osób. Jest wreszcie skazany za brutalny mord na dwóch małych dziewczynkach John Coffey, zagadkowy olbrzym o wiecznie załzawionych oczach, obdarzony niezwykłą mocą. Co łączy tych ludzi? Tę zagadkę usiłuje rozwiązać główny klawisz Paul Edgecombe, wierzący w niewinność Coffeya. Stephen King pragnąc nawiązać do starego zwyczaju, wydawał tę książkę w częściach co miesiąc. Książka składała się z 6 części:
|
||||||||||
|
||||||||||
RecenzjaZanim przeczytałem 'Zieloną Milę’, obejrzałem film na podstawie tej powieści. Sześć razy. Za każdym razem wzruszałem się na tych samych momentach, za każdym razem siedziałem jak na szpilkach, zupełnie jakbym nie wiedział, co za chwilę się wydarzy. Film trafił do czołówki mojego osobistego rankingu i naprawdę nie sądziłem, by książka mogła mi się spodobać bardziej. Kiedy zabierałem się za lekturę, poprzeczka moich oczekiwań była zawieszona diabelnie wysoko, jednak King raz kolejny udowodnił, że jego dzieła są materiałem, który najdoskonalszy jest w pierwotnym stanie. Przede wszystkim zmieniło się moje postrzeganie bohaterów. Do tej pory byłem przekonany, że Darabont przedstawił doskonałe postaci, które możemy spotkać w prawdziwym życiu. Dopiero książka uświadomiła mi, że się myliłem. Nic nie ujmując genialnemu reżyserowi, podzielił on bohaterów na dwie grupy – „tych złych” i „tych dobrych”. W książce natomiast dostałem postaci, które były dużo prawdziwsze. Owszem, Paul był człowiekiem pełnym ciepła, spokoju, szacunku dla innych, ale jak każdy człowiek osądzał na swój sposób. Nie było to tak, że tylko współczuł swoim „podopiecznym”, ale również ich osądzał w duchu. Tak samo Del. I w filmie, i w książce miał on wzbudzić sympatię odbiorcy, jednak tylko u Kinga ta sympatia była naprawdę wzbudzona, a nie narzucona. Del nie miał wad, momentami irytował swoim zachowaniem, ale kiedy szedł przez Zieloną Milę, czuło się ogromny ciężar na sercu i wilgoć w oczach. W książce nie było charakterów czarnych i białych. Były to charaktery prawdziwe. Samo opisanie historii również było na najwyższym poziomie. Trzeba pamiętać, że powieść ta była wydana w sześciu częściach, a co za tym idzie, w każdej wypadało umieścić krótkie streszczenie poprzednich tomików. I autor tutaj w genialny wręcz sposób połączył ze sobą tworzenie dalszych części historii ze streszczeniem poprzednich. Uczynił to w ten sposób, że kiedy czytałem [w jednym tomie] te zazębiające się elementy, nie tylko nie czułem niecierpliwości czy znużenia, ale wręcz łapczywie pochłaniałem kolejne strony. King we wstępie pisał, że obawiał się, jak poradzi sobie z powieścią wydawaną w odcinkach. Poradził sobie doskonale. Jeżeli są jeszcze ludzie, którzy obejrzawszy film nie chcą sięgnąć po książkę, to zapewne wynika to z przekonania, że „mnie niczym nie zaskoczy”. I to jest ogromny błąd. Porównałem wcześniej dzieła Kinga do materiału, którego surowość jest czymś wspaniałym. Ukonkretnijmy ten materiał, niech będzie to diament. Poddany obróbce zmieni się w jeden z najwspanialszych klejnotów, brylant. Jednak fragmenty, które nie zostały wykorzystanie w czasie szlifu, nadal są diamentami. Nikt mi nie powie, że nadają się one do wyrzucenia, wręcz przeciwnie- nadal są one najcenniejszym minerałem, jaki człowiek zna. I mogę zagwarantować – wątki, które nie znalazły się w ekranizacji [lub zostały zmienione] dostarczą Wam niezapomnianych przeżyć, które pozwolą Wam poznać historię Coffeya od nowa. Jest to bez wątpienia jedna z najlepszych powieści Króla, która jest pozycją obowiązkową. Można ją polecić tak weteranom, jak początkującym fanom. Jest to historia, która spodoba się każdemu i jeśli nie wyciśnie kilka łez, to na pewno mocno ściśnie serce. Autor: Beaver
W czasy Wielkiego Kryzysu wprowadza czytelnika główny uczestnik wydarzeń 1932 roku – Paul Edgecombe, kierownik bloku E więzienia w Cold Mountain. Na początku może się wydawać, że będzie to opowieść o relacjach łączących strażników i skazanych. Szybko okazuje się, że jest to przede wszystkim historia zwykłych ludzi, którzy w najmniej spodziewanym miejscu (tytułowej Zielonej Mili nazwę zawdzięczającą kolorowi podłogi) spotykają kogoś naprawdę wyjątkowego. Stephen King nie ograniczył się tylko do przedstawienia więziennej codzienności, poświęcił uwagę również światu zewnętrznemu pogrążonemu w bezrobociu, które zmuszało ludzi do przemierzania wzdłuż i wszerz Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy. Takie realia były wymarzoną okazją dla osobników typu Williama „Billy Kida” Whartona, który wędrował po kraju czując się kompletnie bezkarny i popełniał kolejne zbrodnie zanim został ujęty i ukarany przez wymiar sprawiedliwości (ale tylko za część udowodnionych przestępstw). Biorąc pod uwagę realia lat 30-tych 'Zielona Mila’ nie mogła być uroczą historią o boskim cudzie z równie uroczym zakończeniem. Autor nie zapomniał o istotnym (ponadczasowym) szczególe – świat mężczyzn rządzi się często własnymi regułami więc dodał do opowieści momentami bardzo soczysty, typowo męski język. Na dodatek ci „dobrzy”, czyli strażnicy: Paul Edgecombe, Brutus „Brutal” Howell, Dean Stanton i Harry Terwilliger tak do końca idealni nie są, a Percy „Znam Ważnych Ludzi” Wetmore to na pewno mały wredny człowieczek ale chyba zbyt dalekim posunięciem byłoby nazwanie go mianem zła wcielonego. Jedyne jaskrawe przeciwieństwa stanowią więźniowie, jasność okupioną cierpieniem prezentuje John Coffey, mrok nienaruszony ani odrobiną wyrzutów sumienia to William Wharton. Jest w tej powieści jeszcze jedna osoba, która oprócz „Billy Kida” wywołała we mnie dreszcz obrzydzenia (głównie z racji tego, że pracowałam jakiś czas temu w gazecie), to pojawiający się na jakże pamiętliwy moment, reporter 'Intelligencer’ – Burt Hammersmith, patrzący na świat poprzez pryzmat stereotypów i będący na dodatek całkowitym zaprzeczeniem wszelkich zasad obiektywnego dziennikarstwa, z jednego i z drugiego nie zdaje sobie nawet sprawy zaślepiony tragedią, która rozegrała się w jego rodzinie. Spotkanie z przesiąkniętą dobrocią magią zaskakuje tak bardzo bohaterów, że początkowo trudno jest im w nią uwierzyć. Obdarzony wyjątkowym darem John Coffey i niezwykły mały gryzoń 'Pan Dzwoneczek’ zarażają swoim sposobem patrzenia na świat tylko tych, których łączyła dobroć serca i chęć zrozumienia innych, nawet morderców skazanych na śmierć na krześle elektrycznym zwanym Starą Iskrówą lub Wielką Wyżymaczką. Od tego momentu Stephen King zadaje pytanie o słuszność wykonywania kary śmierci, nie robi jednak tego ani wprost, ani tym bardziej nachalnie, tylko za pomocą szczegółowych opisów przebiegu kolejnych egzekucji, które trudno wymazać z pamięci (a szczególnie jedną z nich). Jednoznaczną odpowiedź dodatkowo utrudnia poruszona przez pisarza kwestia sprawiedliwego wyroku, kiedy proces opierał się na poszlakach a nie na dowodach zdobytych w rzetelnym dochodzeniu. Temat ten nie po raz pierwszy pojawia się w twórczości Stephena Kinga, wcześniej oparta była na nim nowela 'Skazani na Shawshank’. Brak idealizmu i moralizatorstwa w stylu kaznodziejskim to największa zaleta 'Zielonej Mili’. Strażnicy pracujący w bloku śmierci starają się zrozumieć ludzi, którzy zapłacą za swoje czyny na krześle elektrycznym ale nie zapominają, że mają do czynienia z mordercami. Nawet John Coffey ma swoje wady i mimo swej wyjątkowości nie stanowi wzoru do naśladowania dla czytelnika (chyba, że naprawdę wyjątkowo religijnego), bo za każdym razem płaci za nastawianie drugiego policzka związane nierozerwalnie ze swoim darem. Zagorzali pasjonaci twórczości Stephena Kinga mogą podchodzić do tej książki z lekkim dystansem – nie znajdą w niej horroru, hektolitrów krwi ani demonów, chociaż… Kilka z wykreowanych przez autora postaci w 'Zielonej Mili’ przyprawia o gęsią skórkę – nie przez to, iż są tak okrutne ale dlatego, że nawet przez sekundę nie zdają sobie sprawy jak potwornymi są ludźmi. Autor: effuniek |
||||||||||
Inne wydania
|
||||||||||
|
||||||||||
|
||||||||||
| ||||||||||
|