Śpiące królewny

Opis

W przyszłości tak realistycznej i bliskiej, że mogłaby być współczesnością, coś dziwnego dzieje się z kobietami, które zasypiają: szczelnie owija je zwiewna substancja przypominająca kokon. Gdy ktoś je budzi, gdy obrastający je materiał zostaje naruszony bądź zerwany, uśpione kobiety wpadają w dziką furię i stają się szaleńczo agresywne; śpiąc, przenoszą się do innego świata − świata, w którym panuje harmonia, a konflikty są rzadkością. Tajemnicza Evie jest jednak odporna na błogosławieństwo, bądź klątwę, niezwykłej śpiączki. Czy jest medyczną anomalią, którą należy przebadać? A może demonem, którego trzeba zabić? Porzuceni mężczyźni, zdani na siebie i swoje coraz bardziej prymitywne odruchy, dzielą się na wrogie frakcje, niektórzy pragną zabić Evie, inni ją ocalić. Część wykorzystuje panujący chaos, by zemścić się na starych bądź nowych wrogach. W świecie nagle opanowanym przez mężczyzn wszyscy uciekają się do przemocy.
Osadzona w małym mieście w Appalachach, gdzie największym pracodawcą jest więzienie kobiece, powieść „Śpiące królewny” to dająca do myślenia, nadzwyczajnie wciągająca historia, która dziś wydaje się szczególnie aktualna.

Info wydawnicze:

  • Rok wydania: 2017
  • Tytuł oryginalny: Sleeping Beauties
  • Tłumaczenie: Tomasz Wilusz

Ostatnie wydanie:

  • Wydawca: Prószyński i S-ka
  • Liczba stron: 736
  • Oprawa: miękka


Recenzja

Opis zapowiadający pierwszą wspólną powieść Stephena Kinga z synem Owenem nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Odniosłem wrażenie, że książka podryfuje dość mocno w stronę fantasy, co potęgowały jeszcze ilustracje amerykańskich wydań czy zapowiedzi wideo. Sam motyw śpiączki i wynikające z tego rozmaite sytuacje w świecie mężczyzn to bardzo ciekawy i obiecujący pomysł, szczególnie, że akcja długiej powieści miała rozgrywać się w zamkniętej, małomiasteczkowej społeczności a to coś za co tak wielu uwielbia Kinga. Jednak ten drugi, fantazyjny świat psuł mi całość, uważałem, że bez tego to mogłaby być świetna książka a niestety pisarze powędrowali w kierunku, który zupełnie do mnie nie trafia. Do lektury usiadłem więc z ambiwalentnymi odczuciami i bez szczególnej ekscytacji jaką zawsze wywołuje nowość tego autora.

Ku mojemu zaskoczeniu początek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie a to za sprawą właśnie tego co tak jest lubiane czyli małego amerykańskiego miasteczka, małej społeczności i odkrywania kolejnych bohaterów i ich wzajemnych relacji. Pierwszy zgrzyt pojawił się wraz z tajemniczą, nadprzyrodzoną postacią w osobie Evie, która od razu po wejściu na scenę odbyła rozmowę z królikiem. Pomyślałem sobie, że to właśnie to czego się bałem, że na fajny temat zostanie niepotrzebnie nałożona otoczka paranormalności i to w tak kiepskim jeszcze wydaniu. Jak się okazało jednak, moje obawy były nieco na wyrost, dalsza lektura nadal była przyjemna a owe dziwne pomysły to jedynie drobiazgi rozrzucone po książce w kilku zaledwie miejscach. „Śpiące królewny” to powieść niemal całkowicie osadzona w świecie realnym i patrząc już na całość po skończonej lekturze owe wyimaginowane elementy nie psują całości a są czasem nawet urocze.

Historia Kingów to książka bardzo na czasie. Nigdy wcześniej King nie wstrzelił się z przesłaniem tak jak teraz. Głównym tematem powieści jest rola kobiet w społeczeństwie, ich pozycja oraz relacje z mężczyznami i wspólne koegzystowanie obu płci. Kingowie pochylili się bardzo mocno przede wszystkim na złym traktowaniu kobiet przez mężczyzn, ich uprzedmiotowieniu, obniżaniu ich roli i wartości. Uwypuklono też mocno seksualne podejście mężczyzn do kobiet. Książka wychodzi więc w samym środku wielkich afer, protestów i debaty publicznej właśnie dokładnie na ten temat zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Polsce i w reszcie świata. Ale trzeba zaznaczyć, że pomimo że Kingowie bardzo mocno napiętnują tutaj mężczyzn, można powiedzieć, że czasami idą aż w skrajności, to jednocześnie wcale nie robią z kobiet niewiniątek, słabych ofiar ciemiężonych przez silniejszą, okrutniejszą i bardziej zepsutą płeć. Tutaj nie ma podziału na białe i czarne, na dobro i zło. Wszystkie postacie niezależnie od płci nie są tylko dobre lub tylko złe. Ale widać bardzo wyraźnie, że autorzy stają po stronie kobiet i winę za zło tego świata zrzucają jednak na mężczyzn. Myślę, że mogą się tutaj pojawić kontrowersje i nieakceptacja zastanego świata przez niektórych czytelników.

Pomimo, że powieść czytało mi się naprawdę bardzo przyjemnie od początku do samego końca ma ona dość duży mankament. Jedną z najczęściej wymienianych zalet Stephena Kinga była fantastyczna umiejętność tworzenia bohaterów. Często o drugo czy nawet trzecioplanowych postaciach Kinga czytelnik wiedział więcej niż o pierwszoplanowych w książkach innych pisarzy. Bohaterowie zawsze byli niezwykle wyraziści, ciekawi, charakterystyczni, z bogatą przeszłością. Często stawali się bardzo bliscy lub budzili skrajne emocje. Do dziś wspominam to co robił ze mną Duży Jim w „Pod kopułą”. Żaden inny czarny charakter w żadnej innej książce ani Kinga ani kogokolwiek innego nie wywołał we mnie takich emocji podczas lektury. Niestety w „Śpiących królewnach” tego mi zabrakło. Stephen i Owen mimo tego, że osadzili akcję w małym miasteczku, że znaczna część akcji rozgrywa się tylko w więzieniu to wprowadzili zbyt dużo postaci. I co ogromnie zaskakujące wszystkie one stoją w jednym, długim szeregu. Nikt tutaj nie wyróżnia się niczym szczególnym, nikt tutaj nie jest bardziej lub mniej ważny, nikt nie jest osobą, z którą się zżyłem, na kim mi zależało, kogo los mnie przejął lub o kogo przyszłość się obawiałem. Nie wiem dlaczego ten aspekt książki się nie udał. We wspomnianej już „Pod kopułą” także mieliśmy mnogość bohaterów a jednak byli oni bardzo charakterystyczni, każdy był po prostu kimś. W „Śpiących królewnach” bywało tak, że nie byłem pewien o kim czytam, kto właśnie występuje w danej scenie i co gorsza bywało tak, że wcale mnie to nie obchodziło. Dla mnie to chyba jedyny ale bardzo duży mankament książki.

Zaskakującym jest fakt, że pomimo tej wady i tak lektura dostarczyła mi sporo przyjemności. Ostatnią powiedzmy jedną czwartą książki (a przypominam, że ma ona ponad siedemset stron) przeczytałem niemalże naraz. Akcja pędzi do przodu i tak jak we wcześniejszej części nie przykuwała mnie silnie i nie czułem potrzeby czytania w każdym możliwym momencie tak końcówka chwyciła mocno i sprawiła, że musiałem dowiedzieć się „co będzie dalej”. Sam finał absolutnie nie rozczarowuje co czasem się Kingowi zdarza, tym razem rozwiązanie fabuły jest satysfakcjonujące a część III, która niejako podsumowuje całość i przedstawia losy bohaterów po „wielkim finale” sprawiła nawet, że ci nijacy zupełnie bohaterowie pozostali we mnie na jakiś czas po zamknięciu książki.

„Śpiące królewny” zapoczątkował pomysł Owena Kinga, który uznał, że to temat pasujący do jego ojca. Przedstawił mu więc założenia na nową historię z myślą, że Stephen pociągnie ją dalej. Ojciec jednak odmówił stawiając warunek, że zajmie się tematem tylko na spółkę z Owenem. Panowie pisali po fragmencie odsyłając sobie nawzajem pierwszy szkic i dopisując kolejno ciąg dalszy. Następnie całość podszlifowali tak aby nie można było poznać kto napisał który fragment i jak przyznali, po jakimś czasie w niektórych miejscach sami już nie byli pewni, kto co napisał. I to widać. Książkę czyta się niezwykle płynnie, w ogóle nie czuć, że ma ona dwóch autorów, którzy przecież jednak poruszają się w nieco innych gatunkach literackich. Aczkolwiek bardzo chciałbym się dowiedzieć który autor co wymyślił. Kto poprowadził fabułę akurat w tę czy inną stronę. Ale taki to urok kolaboracji, zostaje to tajemnicą raczej na zawsze.

Autor: nocny