Pudełko z guzikami Gwendy
|
||
OpisIstnieją trzy drogi prowadzące do Castle View z miasteczka Castle Rock: Trasa 117, Pleasant Road i Schody samobójców. Każdego dnia latem 1974 roku dwunastoletnia Gwendy Peterson wybierała schody podtrzymywane na mocnych, żelaznych śrubach nad klifem. Na szczycie schodów Gwendy łapała oddech, słyszała krzyki bawiących się dzieciaków. Z oddali słychać uderzenie kija bejsbolowego, to ćwiczący członkowie Ligi seniorów przed charytatywnym meczem z okazji Święta Pracy. Pewnego dnia ktoś obcy woła do Gwendy: „Hej dziewczynko. Podejdź tu, pogadamy sobie.” Na ławce siedzi mężczyzna w czarnych dżinsach, czarnym płaszczu i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Na głowie ma mały czarny kapelusz. Nadejdzie czas gdy kapelusz ten zacznie pojawiać się w koszmarach Gwendy. |
||
|
||
Recenzja„Pudełko z guzikami Gwendy” to jeszcze jedna nietypowa książka Stephena Kinga. I nawet nie mam namyśli tego, że napisał ją w kolaboracji z innym autorem, co robi bardzo rzadko. Kojarzy mi się ona z „Rokiem wilkołaka”. Tamta króciutka historyjka sprzed trzydziestu czterech lat początkowo nie miała być ani powieścią ani nawet opowiadaniem a ostatecznie została wydana jako osobna, pełnoprawna książka. Prosta lektura na jeden wieczór, która tak naprawdę powinna znaleźć się w jednym ze zbiorów opowiadań. Moim zdaniem sytuacja z „Pudełkiem Gwendy” jest identyczna. I kto wie czy tak by się nie stało, gdyby King nie stracił weny i napisał to opowiadanie sam. Autor utkwił jednak w martwym punkcie i nie wiedział jak poprowadzić akcję do finału i aby nie wyrzucać opowieści do kosza zaproponował skończenie jej przyjacielowi Richardowi Chizmarowi. I pewnie dlatego tytuł ten nie mógł trafić do kolejnego, przyszłego zbioru Kinga, tak jak to było ze wspólnie napisanymi tekstami z Joe Hillem i Stewartem O’Nanem. Postanowiono więc wydać ten tytuł osobno jako samodzielną książkę ale w malutkim, zaprzyjaźnionym od lat wydawnictwie Cemetery Dance, specjalizującym się bardziej w edycjach limitowanych, ilustrowanych, kolekcjonerskich. Wydawnictwie którego zresztą Chizmar jest właścicielem. Początkowo książka trafiła tylko na rynek Stanów Zjednoczonych co jedynie potwierdzało, że nie jest to kolejna normalna książka w bibliografii Stephena Kinga. Dopiero jakieś pół roku później zdecydowano się sprzedać tytuł na inne rynki. Wszyscy ci, którzy sięgną po tę książkę nie wiedząc tego wszystkiego mogą poczuć się nieco rozczarowani. To nie jest nowa powieść, to po prostu kolejne opowiadanie mocno napompowane tak by można je było wydać jako książkę. Pisząc napompowane mam na myśli dwie rzeczy. Po pierwsze książka została wzbogacona o czarno-białe ilustracje autorstwa Keitha Minniona. Nie jest ich dużo ale zawsze to kilka stron więcej. Przede wszystkim jednak po otwarciu książki można odnieść wrażenie, że jest to książka dla dzieci, a przynajmniej dla młodszego czytelnika. Duża czcionka, ogromne marginesy, wypisane nazwiska autorów i tytuł książki wraz z ozdobnikami na każdej stronie przypominają właśnie książkę dziecięcą a jednocześnie nadmuchują ją tak by ze stron powiedzmy 50 zrobiło się 175. I z jednej strony jest to mój zarzut bo nie jestem zwolennikiem wydawania opowiadań jak powieści ale muszę też szczerze powiedzieć, że dzięki tym zabiegom oraz obwolucie z piękną ilustracją okładkową mamy do czynienia z najładniej wydaną książką Stephena Kinga na polskim rynku. Ben Baldwin stworzył piękną okładkę a sama obwoluta jest bardzo przyjemna w dotyku. Rysunki Keitha Minniona nie są czymś wyjątkowym ale oceniam je pozytywnie. „Pudełko” przeczytałem przed premierą dwukrotnie w odstępie miesiąca. Co ciekawe, przy powtórnej lekturze moja ocena dość znacznie się zmieniła. Pierwszy raz nie był udany. Do negatywnego podejścia, o którym napisałem już wcześniej doszła jeszcze umiarkowana ocena treści. Odniosłem wrażenie, że ta cała „dziecięca” otoczka książki jest bardzo adekwatna bo to po prostu jest historyjka właśnie dla młodszego czytelnika. Główną bohaterką jest nastoletnia dziewczyna, której losy obserwujemy na przestrzeni kolejnych lat, gdy zmienia szkoły aż trafia na studia. Niby nic, King nie dość, że mnóstwo razy bohaterami czynił nastolatków to znany jest z tego, że robi to niezwykle umiejętnie a książki z nimi zaliczane są do grona najlepszych. Tutaj jednak miałem poczucie infantylności. Myślę, że miało to silny związek z tytułowym pudełkiem, które też sprawia wrażenia dziecinnego gadżetu. Ale co mnie mocno zaskoczyło, przy ponownej lekturze to uczucie zupełnie zniknęło, dopiero pod koniec czytania przypomniałem sobie, że miałem wcześniej taki zarzut. Może chodzi o to, że za drugim razem znałem już całą historię i patrzyłem na nią z innej strony, nie przez pryzmat pudełka z guzikami a po prostu śledziłem przeżycia i losy Gwendy. Historia wydała mi się zwyczajnie ciekawsza. Zarówno przy powieściach napisanych przez Kinga na spółkę z Peterem Straubem czy Owenem Kingiem i przy wspólnie tworzonych opowiadaniach z Joe Hillem i Stewartem O’Nanem nie można było się domyśleć kto napisał które fragmenty. Podobnie jest tutaj, z tą różnicą, że tym razem wiemy, że King napisał mniej więcej pierwsze trzy czwarte książki a zakończył ją Chizmar. Mimo tego to przejście jest całkowicie płynne i różnica między autorami nie jest wyczuwalna. Co więcej, zakończenie jest bardzo „kingowe” i aż zaskakującym jest, że pisarz potrzebował pomocy. Całość jest więc spójna a książkę czyta się szybko i przyjemnie. Ocena „Pudełka z guzikami Gwendy” to dla mnie kłopot. Z jednej strony uważam, że nie powinno tej książki w ogóle być, że miejsce tego tekstu jest w zbiorze opowiadań gdzie byłby jednym z wielu niezłych punktów pośród krótkiej formy w dorobku pisarza. Z drugiej jednak wiem, że gdyby nie takie wydanie, nie trzymałbym tego tytułu w ręku w ogóle a to byłoby stratą. Dodatkowo książka jako fizyczny produkt sprawiła mi dużo radości. Powtórzę się więc i wspomnę ponownie „Rok wilkołaka”. Obie książki to po prostu rodzynki w książkowym spisie Stephena Kinga, fajne, krótkie historyjki, przystanki na drodze do kolejnych powieści autora. Autor: nocny |
||