Bastion (wersja bez skrótów)
|
||||||||||
OpisPrzerażająca wizja opustoszałego świata, obraz apokalipsy. Pierwsza wersja książki została okrojona o przeszło 150 tysięcy słów. W 1990 roku King postanowił wydać książkę w pełnej wersji co dało przeszło 400 dodatkowych stron. W nowej wersji King dopisał nowy początek, koniec, nowych bohaterów i rozwinął bardziej niektóre wątki. |
||||||||||
|
||||||||||
RecenzjaDobra powieść to taka, po którą sięgamy kiedy wszystkie inne zawodzą. W dobie swobodnego przepływu informacji, w świecie gdzie zdobycie niemalże każdej pozycji jest równie trudne jak wyjście do sklepu po świeżutkie bułeczki, warto posiadać książkę sprawdzoną, na której można polegać zawsze i wszędzie. Dla mnie taką pozycją jest 'Bastion’ Stephena Kinga. Po raz pierwszy przeczytałem go kilka lat temu – bodajże w 2002 roku – ale gdy dzięki wydawnictwu Albatros pojawiło się jego wznowienie nie mogłem przepuścić okazji kolejnego spotkania z członkami komisji stałej Wolnej Strefy w Boulder. Zacznijmy jednak od początku. Historia reklamowana przez wspomniane wydawnictwo jako „przerażająca wizja świata po zagładzie biologicznej” rozpoczyna się bez specjalnych fajerwerków i większość czytelników mających do czynienia już wcześniej z podobnymi motywami z pewnością dostrzeże podobieństwa do innych pozycji z literatury postapokaliptycznej. W 'Bastionie’ odnajdziemy zatem wielką zarazę, wielkie zniszczenia, upadek wartości moralnych, człowieka pogrążonego w rozpaczy oraz ostatnich sprawiedliwych, ostatnie ostoje człowieczeństwa. Dlatego też jeszcze przed przystąpieniem do lektury tej powieści należy uzmysłowić sobie, że Stephen King nie wymyślił niczego oryginalnego. Co więcej, wydawałby się dziwnym fakt, gdyby wyszło na jaw, że autor przed pracą nad 'Bastionem’ nie przeczytał chociażby 'Jestem legendą’ Richarda Mathesona; koniec końców od czegoś trzeba zacząć. Dobra książka to także taka, która posiada czytelną i przemyślaną konstrukcję. Czytelnik niezależnie od ilości przeczytanych stron powinien bez większych problemów móc określić swoje położenie względem punktu kulminacyjnego powieści oraz – i ten punkt uważam za najważniejszy – nigdy nie czuć znużenia akcją. Jeżeli chodzi o 'Bastion’ to z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że spełnia pierwszy warunek. Co do drugiego, to o ile osobiście nie miałbym również zastrzeżeń, to jednak wiem, że pewne osoby miały podczas lektury problemy ze skupieniem się na wątkach mniej wciągających i siłą rzeczy narzekały na rozwlekłą akcję. Czy miały rację? Cóż, punkt widzenia zależy do punktu siedzenia a raczej od tego, kto trzyma 'Bastion’ w rękach. Jedni gustują w niemalże od samego początku przerażających opowieściach, innych bardziej pociąga King obyczajowy. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, na to który King jest lepszy. I bardzo dobrze. Różnorodność twórcza pana Kinga sprawia, że trafia on do szerszego grona odbiorców a przecież oto chodzi, prawda? Wracając do tematu. Na wstępie rzut oka na Charlesa Campiona, gościa dzięki któremu supergrypa – nazywana również Kapitanem Tripsem – wyrwała się z jednej z kalifornijskich wojskowych baz oraz szybkie sprawozdanie z łańcuszka nieszczęścia, w którym główną nagrodą jest śmiertelnie skuteczne choróbsko. Następnie poznajemy głównych bohaterów powieści (zarówno tych dobrych jak i złych) i de facto w tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa. Stephen King wierny samemu sobie historie poszczególnych postaci prezentuje niezwykle drobiazgowo; pozostawiając wyobraźni czytelnika bardzo niewiele miejsca. Osobiście nie miałem kłopotów z zaakceptowaniem takiego rozwiązania; w końcu historia społeczeństw to coś co zawsze mnie kręciło. Cieszyła mnie ich różnorodność – każdy z bohaterów postapokaliptycznej Ameryki wyznaje inny pogląd na świat – i chociaż prezentowane przez nich postawy są niemalże tak stare jak Randall Flagg to jednak ani przez chwilę nie cuchną tandetą. Druga część powieści poświęcona jest jednostkom skupionym zarówno wokół Matki Abagail, utożsamiającej Dobro, jak i wokół wysłannika piekieł Randalla Flagga, które pracują nad zorganizowaniem pierwszych społeczeństw odradzających się Stanów Zjednoczonych. Ta część 'Bastionu’ najbardziej przypadła mi do gustu. Winę za to ponosi prawdopodobnie moja fascynacja wszelkiego rodzaju robinsonadami – wiwat Juliusz Verne! – oraz zwykła ludzka ciekawość; uwielbiam patrzeć jak powstaje „coś” z „niczego”. Żałuję, że Stephen King nie pociągnął tego wątku dalej i nie zrelacjonował procesu odradzania się całego świata; w moim przekonaniu jest to największy minus książki. Ostatnie strony 'Bastionu’ to konfrontacja ostatnich sprawiedliwych z Randallem Flaggiem. Jak wypadła? Cóż, nie spodziewałem się fajerwerków, trzymającego w napięciu zakończenia i… dobrze zrobiłem. Wybuchowy finał nie powalił na kolana a tajemniczy mężczyzna w znoszonych kowbojkach zwyczajnie zawodzi. Wiem, że nie należało oczekiwać kogoś w rodzaju Linoge’a tylko właśnie gogusia czerpiącego siłę ze strachu innych, ale mimo wszystko nie zachwycił. Czy zatem dla takiego zakończenia warto było przedzierać się przez kilkaset stron? Zdecydowanie tak. Jak już pisałem, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Po 'Bastion’ sięgnąłem głównie z uwagi na jego obyczajowo-społecznościowe wątki i dostałem to czego oczekiwałem. Kończąc, po 'Bastion’ wracam i będę powracał jeszcze wielokrotnie. Przede wszystkim nie wierzę, aby ogrom zagadnień i motywów podejmowanych w książce można było ogarnąć w ciągu jednej lektury. Stephen King na przeszło tysiąc stu sześćdziesięciu stronach dał nie tylko przykład doskonałej literatury postapokaliptycznej, lecz również znalazł miejsce, aby poruszyć tematy związane z odpowiedzialnością, poświęceniem, moralnością oraz zwykłą ludzką dobrocią; a przecież to tylko wierzchołek góry lodowej. Innymi słowy sądzę, że w tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Autor: Sylwester „Sharin” Kozdroj |
||||||||||
Inne wydania
|
||||||||||
|