Opis
Przedostatni zeszyt epickiej serii! Prawdziwi wyznawcy, nadszedł ostatni bastion, ale co ze Stu Redmanem? Samotny, ze złamaną nogą, zagubiony na pustyni, z chorobą rozprzestrzeniającą się w jego ciele, czy przetrwa i powróci do Boulder i jego ukochanej Frannie? Dla Stu koniec jest tak naprawdę początkiem i najtrudniejsza część jego podróży dopiero przed nim. I nie zapominajcie, że na pustyni jest jeszcze jeden wędrowiec, który może zadecydować o życiu a śmierci, o ile dane będzie im się spotkać…
|
I oto przedostatni zeszyt komiksowej adaptacji najdłuższej opowieści Stephena Kinga. Po ponad 3 latach można zacząć żegnać się z projektem, z którym spędziliśmy taką masę czasu. W poprzednim numerze pożegnaliśmy już Las Vegas i większość bohaterów, którzy dotarli z nami do tego momentu, teraz pozostaje nam powrót do domu, do Boulder. Piąty zeszyt w całości poświęcony jest właśnie tej podróży. Stu Redman, który ze złamaną nogą pozostawiony został w wąwozie, łapie grypę. Jak na ironię, uciekł przed nią gdy wokół umierali na jej zmutowaną wersję wszyscy bliscy, teraz stanął w obliczu śmierci chorując na zwyczajną jej odmianę. Na mężczyznę trafia jednak Tom Cullen, który powraca z Las Vegas z misji szpiegowskiej. I tak zaczyna się ich wspólna podróż powrotna do domu. A nie jest to wyprawa łatwa, Stu coraz bardziej pogrąża się w chorobie, pojawia się pierwszy śnieg, który zamienia się w ciągłe śnieżyce.
Wydawać by się mogło, że ten zeszyt powinien być nudnawy, po prostu, dwóch facetów idzie. Jednak zarówno King jak i Aguirre-Sacasa potrafili tak pokierować bohaterami by wędrówka ta była ciekawa, miała swoje punkty zwrotne i była urozmaicona drobnymi atrakcjami. Jedną z nich jest moment gdy Stu i Tom idąc pieszo natrafiają na samochód, czerwono-białego Plymoutha Fury należącego do kogoś o inicjałach A.C. 🙂 Wsiadają do niego (czy raczej do niej ;-)) i kolejny fragment pokonują znanym nam wszystkim samochodem. W między czasie pojawia się też dawno niewidziany znajomy, Nick Andros. No, w pewnym sensie…
Perkins i Martin niby także nie mieli tu wielkiego pola do popisu a jednak #5 zeszyt uważam za bardzo dobry od strony wizualnej. Jest mocno zróżnicowany kolorystycznie, mamy tu środek pogodnego dnia, zachód słońca, nocne obozowanie przy świetle ogniska, mroźne wieczory podczas śnieżycy i tak dalej. W numerze tym śledzimy podróż, która trwa ponad trzy miesiące, artyści mogli się więc wykazać. Jest tutaj też kilka ciekawych kadrów, świetnie przedstawiony wybuch bomby atomowej w Las Vegas, który Stu obserwuje zostawiony wiele, wiele kilometrów przed miastem, dość mocny jest też sen Stu, w którym widzi Frannie rodzącą dziecko, które okazuje się być Randallem Flaggiem. Całostronicowy rysunek pełen krwi robi wrażenie.
Dodatki tym razem niestety rozczarowały. Na początek dostajemy coś co już było dwukrotnie i co bardzo chwaliłem. Jest to mapa podróży, tym razem Glena, Larry’ego, Stu i Ralpha, którzy wyruszyli z Boulder do Vegas oraz podróż powrotną Stu i Toma. Tutaj jednak rysunek jest po prostu inaczej wykonany, jakby na szybko, po prostu kiepsko. Następnie Od scenariusza do gotowego produktu, no cóż, to było nudne już wiele miesięcy temu z jednym wyjątkiem w poprzednim zeszycie. Na koniec możemy obejrzeć dwie wersje szkicowanej okładki bierzącego numeru i ilustrację okładkową zapowiadającą #6, ostatni zeszyt serii.
Zaskakująco ciekawy i dobrze wykonany piąty zeszyt za nami, została nam już wisienka na torcie, czyli zakończenie. Trochę smutno się robi, że to już finał, 'Bastion’ to moja ulubiona książka Stephena Kinga a dzięki jego komiksowej wersji, zżyłem się z tą historią i jej bohaterami niesamowicie mocno. 41 miesięcy spędziłem w ich towarzystwie, i muszę przyznać, że wcale nie mam dość. Co więcej, nabrałem ogromnej ochoty na ponowny seans mini-serialu na podstawie tej powieści. 'Bastion’ to naprawdę genialna rzecz.
Autor: nocny
Data: 01.02.2012
|