Czwarta seria 'The Gunslinger’ już w fazie zapowiedzi wydała mi się absurdem. Jaki sens ma rozbicie krótkiego i nie zawierającego wiele treści rozdziału na pięć zeszytów? Nawet jeśli pierwotnie ten tekst był wydany jako oddzielne opowiadanie to nadal nie czyni go podstawą do scenariusza na całą komiksową serię.Tym razem również Robin nie ukrywa, że miała trudny orzech do zgryzienia stojąc przed próbą dokonania tej sztuki i otwarcie pisze nam, że w zasadzie poszczególne akapity z książki są tu rozbudowane i obudowane większą opowieścią. Wystarczy napisać, że ten 20-stronicowy komiks jest adaptacją niewiele ponad 3 pierwszych stron rozdziału 'Przydrożny zajazd’. W konsekwencji dostajemy coś co jest nadal utrzymane w klimacie pierwszego tomu sagi, bardzo fajnie pokazuje stopniowe pogrążanie się w szaleństwie Rolanda, ale jednocześnie jest takim zlepkiem różnych motywów, który dla zwykłego czytelnika nie będzie przedstawiał żadnej wartości. Robin znów wykorzystuję scenę spotkania z Brownem jako start dla kolejnej opowieści. W książce Roland opowiadał Brownowi o Tull, a w komiksie o Jericho i teraz o zajeździe, przy czym już oficjalnie kładzie się nacisk na powtarzanie, co dla ludzi którzy nie czytali książek może być albo silnym spoilerem albo kompletnie niezrozumiałym zagraniem. Roland ma przebłyski poprzednich spotkań, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest to jego pierwsza wizyta u pustelnika.
Następnie po raz kolejny widzimy adaptację komiksową pierwszych akapitów z 'Rolanda’ i znane każdemu fanowi zdanie „Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim”. Przypominam, że od tego zaczynał się 'The Gunslinger Born’, a odwrócenie tej sceny, pokazane z punktu widzenia Martena, rozpoczynało serię 'The Journey Begins’. Czytając kolejne strony miałem wrażenie, że twórcy całkowicie popuścili wodze fantazji, ale gdy znów sięgnąłem po książkę okazało się, że w komiksie rozbudowano każde zdanie z oryginału. W książce Roland przypomina sobie matkę i kolorowe okno, w komiksie zrobiono z tego 3 strony, w książce myśli o Corcie, w komiksie widzi go i ten dodaje mu sił by iść dalej. Pierwszy zeszyt nowej historii kończy scena, w której Roland dociera pod zajazd i spotyka Jake’a, co w przypadku książki, można by powiedzieć (bez przeprowadzania głębszej analizy) dopiero zaczyna drugi rozdział, który komiksowi twórcy wzięli na warsztat.
W części z dodatkami czeka nas publicystyka Robin, w której autorka wyjaśnia jak ciężką pracą była adaptacja tak krótkiego tekstu. 'Transcending Time’ opatrzone jest pięcioma ciekawymi ilustracjami Stephanie Hans. Drugim dodatkiem jest coś czego już dawno nie było w 'Mrocznej Wieży’ – droga od skryptu, przez rozrysowaną na szybko stronę, finalną wersję w tuszu i kolorową. Nauczeni doświadczeniem możemy przypuszczać, że będzie to stały dodatek w kolejnych zeszytach. Na koniec dostajemy okładkę w tuszu, przy czym ten obrazek ogranicza się do okręgu i małej czarnej postaci, bo 90% oryginalnej okładki to kolory. Wypada też wspomnieć o zapowiedzi drugiego zeszytu, gdyż okładka różni się od wersji, którą ostatecznie otrzymaliśmy w kolejnym miesiącu.
Paradoksalnie jestem zadowolony z tego zeszytu. Tradycyjnie na scenę wkroczył nowy rysownik – Laurence Campbell – który moim zdaniem trzyma poziom poprzedników i także świetnie oddaje wyjątkowy klimat pierwszego tomu i ja stawiam go na równi z Michaelem Larkiem, odpowiedzialnym za 'The Battle of Tull’. Obie serie póki co tworzą spójną wizualnie całość i szykuje nam się najdokładniejsza w historii adaptacja tak krótkiej książki. Muszę jednak spojrzeć obiektywnie i myślę, że jeśli ktoś nie jest wieżowym geekiem to ta seria może go wymęczyć, bo jest to skierowane nie tylko do tych konkretnych odbiorców, a wręcz do ich podgrupy, czytelników rozkochanych w klimacie pierwszego tomu.
Autor: Mando
Data: 16.02.2012
|