Wraz z trzecim zeszytem serii 'Man in Black’ przekraczamy półmetek tej opowieści, a nie dość, że jak dotąd tytułowy bohater pojawił się tylko w jednej krótkiej scenie, to na razie autorzy z scena po scenie adaptują rozdział 'Powolne mutanty’ i wszystko wskazuje na to, że jeszcze przynajmniej jeden zeszyt spędzimy w mroku pod górami, zanim przejdziemy do właściwej opowieści, na którą tak czekałem przed lekturą.
Niestety zeszyt #3 nie spełnił moich oczekiwań i oceniam go dość nisko. Sama historia to po pierwsze przeniesienie wszystkich wydarzeń z książki, które już dawno spisałem na straty, a po drugie kolejne wymysły autorów komiksu. Całość można podzielić na trzy części. Zaczynamy od walki z powolnymi mutantami, która jest bardzo wierna książkowemu pierwowzorowi, ale też strasznie nudna. Prawie pół komiksu strzelania do mutantów. 12 stron bliźniaczo podobnych ilustracji, utrzymanych w tym samym stylu i identycznej kolorystyce, a do tego zbyt często niechlujnie wykonanych. Później trafiamy do zrujnowanej stacji metra, czyli w miejsce, o którym pisałem w recenzji pierwszego zeszytu. Kolejna scena z książki przeniesiona niemal słowo w słowo. Roland i Jake znajdują zmumifikowane zwłoki, Roland odkrywa, że odpowiedzialny za ich śmierć jest gaz, produkowany przez Dawnych ludzi, o którym mówił im Vannay… i to wszystko. Jedyna reakcja irytującego, komiksowego Jake’a to żart o pierdzeniu, gdy słyszy słowo „gaz”, a żadnego nawiązania do wizji z zeszytu #1. Ostatnia część komiksu to scena, w której Jake udaje się nad rzekę, dostrzega w niej światła, które okazują się być nawołującymi go duchami i podążając za ich głosem wpada do wody. Stephen King w 'Mrocznej Wieży’ wielokrotnie dość silnie nawiązywał do 'Władcy Pierścieni’, ale swojej wersji martwych bagien nie zrobił… nic straconego, zrobili to za niego autorzy komiksów.
Niestety blok z dodatkami też jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. Tekst 'Mid-Worlds Railweys’, autorstwa Robin Furth, z jednej strony jest powrotem do korzeni. I to jest plus. Czytelnik może odetchnąć od typowej ostatnio publicystyki, w której autorka wymienia zmiany względem oryginału, których dokonała i opowiada jeszcze raz historię z komiksu wraz z nawiązaniami do książek. W tym zeszycie dostajemy coś na zasadzie encyklopedycznej notki na temat rodzajów kolei w Świecie Pośrednim, wraz z trzema hasłami i ich omówieniem. Czyli jest to pole, na którym Robin czuje się najlepiej. Niestety mnie ten temat ani ziębi ani grzeje. Jeśli wśród fanów 'Mrocznej Wieży’ znajdą się też miłośnicy kolei, a wiem przynajmniej o jednej takiej osobie, to może będą zadowoleni z tego dodatku. Jeśli chodzi o mnie to przeleciałem wzrokiem i jutro zapomnę. Miałem już nie omawiać drugiego bonusu, ale tym razem nieco różni się on od dotychczasowych standardów. Nie ma drogi powstawania komiksu na przykładzie jednej strony tylko jest ich nieco więcej, przy czym całość wygląda bardziej chaotycznie. W drugim dodatku widzimy projekt strony i tę samą stronę w tuszu, identyczny zabieg na przykładzie kolejnej strony, a trzecia jest już zaprezentowana tylko w wersji z nałożonym tuszem. Tym razem brak szkicowanej okładki, którą zastąpiła ta połowiczna „ewolucja” jednej ze stron komiksu.
'Man in Black #3′ nie był komiksem, który dostarczyłby mi jakichś niezapomnianych wrażeń, stąd i ocena niewysoka. Trzeba jednak podkreślić, że on jakoś bardzo mocno nie odbiega od poprzedników (szczególnie od #1). Po prostu po trzech zeszytach, w których śledzimy drogę dwóch bohaterów, przemierzających ciemne, dołujące… i po takim czasie zwyczajnie nudne podziemia, ocena leci w dół. Niestety wszystko wskazuje na to, że w zeszycie #4 czeka nas jeszcze jedna powtórka tego schematu.
Autor: Mando
Data: 25.01.2013
|