’Man in Black’ to seria, która zamyka adaptację pierwszego tomu sagi i nie ukrywam, że był to od długiego czasu najbardziej oczekiwany przeze mnie rozdział komiksowej 'Mrocznej Wieży’. Po pierwsze materiał wyjściowy, czyli pełne wizji, przepowiedni i mglistych wyjaśnień spotkanie po latach Rolanda i człowieka w czerni, stanowi wyśmienity materiał wyjściowy. Po drugie Alex Maleev, czyli kolejny rysownik, który prezentuje nam swoją wizję Świata Pośredniego. Czy pierwszy zeszyt spełnił moje oczekiwania? Niestety nie, ale o tym po kolei.
Najpierw przyjrzyjmy się zaprezentowanej historii. Z naszymi bohaterami spotykamy się na szlaku, kiedy to Roland pali ognisko z diabelskiego ziela, które zsyła mu w ogniu wizję wszystkich tych, których poświęcił na swojej drodze. Znów widzimy płonącą Susan, śmierć Alaina, masakrę w Tull, a wszystko to sprowadza się do jednego chłopca. Jeśli prześledzić książkowy rozdział pt. 'Powolne mutanty’, jest to już któryś z kolei dzień wędrówki, będący bliżej jej kresu niż początku. W komiksie przeskakujemy o kilka dni, co jest oczywiste, gdyż w książce w tym czasie Roland opowiada Jake’owi o dawnych czasach, walce z Cortem (’Gunslinger Born #1′), czy nawet o wieszaniu Nieczłowieka (’Journey Begins #4′), a wszystkie te opowieści doczekały się już swojej adaptacji w poprzednich komiksach. Pomijamy też znalezienie drezyny i walkę z mutantami, co także jest dobrym posunięciem, bo walk z mutantami było już sporo, do tego czasem koszmarnie przedstawionych. 'Man in Black #1′, jeśli już koniecznie chcemy umiejscowić go jakoś wśród wydarzeń książkowych, zaczyna się w chwili, w której Jake mówi, że nie idzie dalej, choć w komiksie wygląda to zupełnie inaczej, co znów trzeba tłumaczyć inną linią czasową. W książce to Jake w pewnym momencie pasuje, na co Roland przystaje, odjeżdża, przez moment w głowie przelewa mu się cały potok myśli, o tym by zawrócić, dać sobie czas, zabrać chłopca w bezpieczne miejsce, pozwolić mu dorosnąć i dopiero potem znów ruszyć na poszukiwanie Wieży. Wszystko to trwa jednak ułamek sekundy, po którym Roland podejmuje zupełnie inną decyzję, zaczyna oddalać się, ale chłopiec dogania go i wyrusza na swoją zgubę. W komiksie natomiast to rewolwerowiec odprawia Jake’a, ten odchodzi, a ostatecznie Roland, pchany tym samym potokiem myśli, cofa się by odnaleźć chłopca. Wszystko jest jednak dużo bardziej rozciągnięte w czasie. Jake oddala się i przeżywa różne, kompletnie niepotrzebne przygody, rozmawiając przy tym z sobą samym, irytując w ten sposób czytelnika. Ciekawym zabiegiem jest natomiast wędrówka w przeszłość. Nieświadomy konsekwencji Jake także rozpala ognisko z diabelskiego ziela i dzięki zdolności dotyku, przenosi się w czasie do bardzo odległej przeszłości Świata Pośredniego. Okazuje się, że w dalekiej historii to miejsce wyglądało jak nasz świat obecnie. Jake jedzie metrem, obserwuje zwykłych ludzi, ale w pewnym momencie dostrzega też człowieka w czerni, który zostawia w przedziale plecak i jak się okazuje rozpyla gaz, zabijając wszystkich obecnych. Jest to dość ciekawe powiązanie z książką, gdyż w Rolandzie bohaterowie trafiają na stację, którą książkowy Jake porównuje do metra ze swojego świata, na której znajdują zmumifikowane zwłoki, a Roland podsumowuje to stwierdzeniem „To gaz. Dawni ludzie produkowali gaz, który robił coś takiego. Tak nam w każdym razie mówił Vannay”. W tym przypadku komiks i książka bardzo ciekawie się zazębiają, szkoda tylko, że o całej reszcie nie można powiedzieć tego samego.
Druga rzecz, o której wspomniałem we wstępie to rysunki. Jest powód dlaczego akurat od tego rysownika miałem tak duże oczekiwania. Alex Maleev ilustrował komiks 'Stephen King’s N.’, który zarówno w warstwie scenariuszowej jak i graficznej jest w moim odczuciu najlepszym komiksem podpisanym nazwiskiem Kinga. 'N.’ to małe graficzne arcydzieło i nie mogłem się doczekać aż zobaczę Mroczną Wieżę oczami pana Maleeva. Po pierwszym zeszycie mogę powiedzieć, że nie jest źle, ale jednak moje oczekiwania były znacznie większe. Jest kilka bardzo dobrych rysunków, ale jest też sporo słabych, niechlujnych prac, a do tego cały komiks utrzymany jest w bardzo ciemnej kolorystyce, co przy grubej, czarnej kresce Alexa Maleeva, wypada raczej umiarkowanie dobrze. Zdecydowanie w warstwie wizualnej jest dużo słabiej niż w przypadku 'N.’, ale jednocześnie należy zaznaczyć, że to jest nadal sprawnie narysowany komiks i bardzo możliwe, że ostatecznie Maleev okaże się i tak najlepszym rysownikiem, w całej serii 'The Gunslinger’. Na ostateczną ocenę jego pracy, dam sobie jednak jeszcze trochę czasu.
Część z dodatkami prezentuje się dokładnie tak samo jak w poprzedniej serii. Najprawdopodobniej w każdym kolejnym zeszycie będziemy dostawać 3 dodatki, publicystykę Robin Furth opatrzoną znów rysunkami Stephanie Hans, czterostronicowy 'Art Evolution’ oraz wersję okładki w tuszu. W kolejnych recenzjach pozwolę sobie zatem ograniczać się już tylko do tekstów Robin. W tym przypadku mamy publicystykę pt. 'Wind Through the Keyhole, Continuity and The Dark Tower Comics’ i przyznam, że jest to jedna z ciekawszych wypowiedzi autorki na łamach komiksu. Najpierw opowiada ona o nowej książce z uniwersum, a następnie wspomina swoją rozmowę z asystentką Kinga, która powiedziała jej, że na oficjalnym forum pisarza czytelnicy krytykują fakt, że nowa książka kłóci się z komiksami. Robin otwarcie pisze o tym, że dla niej komiksy od początku stanowią świat równoległy, jeden z wielu innych światów, o których wspomina Jake w pierwszym tomie. Wydarzenia w komiksowym uniwersum są podobne, czasem takie same, ale często idą zupełnie innym torem i dokładnie takim tropem szła pisząc historię do tego komiksu. Co ciekawe, wspomina też, że tworząc tę wersję wydarzeń myślała m.in. o Larrym i Ricie, którzy w 'Bastionie’ (również w jego komiksowej wersji) przemierzali Tunel Lincolna i musiało jej to wyjść wyjątkowo dobrze, bo ja podczas lektury też nieustannie wracałem myślami do tej sceny, nie wiedząc nawet, że takie były intencje autorki.
W podsumowaniu powiem tylko, że jeśli ktoś kupuje takie rozwiązanie to zabawa z komiksem może nadal dostarczać wielu ciekawych doznań. W tym momencie nie można już krytykować braku spójności pomiędzy książką a komiksem, bo sama autorka komiksu oficjalnie mówi – to nie są błędy, to nie są niedopatrzenia, robimy to specjalnie, to są dwa równoległe światy i dwie inne linie czasowe. Jeśli nie macie z tym problemu to nadal możecie się świetnie bawić wyłapując zarówno powiązania, ale też momenty, w których wydarzenia poszły innym torem. Jeśli takie rozwiązanie wam nie odpowiada to jest to ten moment, w którym najlepiej zakończyć lekturę. Jeśli chodzi o mnie, to pomimo, że we wstępie tej recenzji napisałem, że komiks nie spełnił moich oczekiwań, to zaznaczyć muszę, iż oczekiwania te były mocno wygórowane. Nie jestem jakoś specjalnie zadowolony z tego faktu, że twórcy obrali taką drogę, ale też powiedzmy sobie szczerze, że te adaptacje od początku rozmijały się w wielu przypadkach z oryginałem, a jednocześnie serwowały nam takie wydarzenia, które wyłapać mogli tylko fanatycy, a w książkach znajdowały się one niemal między wierszami. Wolałbym aby spójność została zachowana, ale tak czy inaczej, nadal z przyjemnością śledzę ten komiks i nadal mam ochotę na ciąg dalszy.
Autor: Mando
Data: 20.01.2013
|