Opis
Unoszący się w przestrzeni todash duch Rolanda zostaje zaciągnięty do Świata Końcowego, na dwór samego Karmazynowego Króla! Tam młody rewolwerowiec staje twarzą w twarz z ucieleśnieniem samego zła w jego własnym dominium. Dla ostatniego potomka z linii Elda może nie być drogi powrotnej. W międzyczasie, w Świecie Pośrednim, Alain i Cuthbert, by ochronić siebie i nieprzytomne ciało Rolanda, desperacko walczą z watahą żarłocznych wilków.
|
’Long Road Home #4′ stanowi ostatni przystanek przed wielkim finałem. Niestety druga seria komiksu była wyjątkowo krótka, ale wstępną ocenę całości zostawię sobie na następny miesiąc. Dziś zajmę się zeszytem #4, na który czekałem z drobnym niepokojem. Po słabszej trójce nie wiedziałem w jaką stronę pójdą teraz twórcy. Muszę przyznać, że przedostatnia odsłona drugiej serii okazała się jej najlepszą do tej pory częścią.
Poprzedni zeszyt ograniczał się w zasadzie do jednego wątku. Tym razem skaczemy z miejsca na miejsce w szaleńczym tempie. Obserwujemy walkę z wilkami, która nie obyła się bez strat po stronie ka-tet (tutaj bardzo fajne mrugnięcie okiem w kierunku czytelników sagi). Roland dociera na Zamek Karmazynowego Króla, a plansze przedstawiające tę postać to prawdziwa perełka zeszytu. Spotkanie Rewolwerowca z Królem to chyba najlepsza jak do tej pory scena. Wielu zarzucało Kingowi, że w ostatnim tomie sagi zepsuł całą otoczkę, którą wcześniej stworzył wokół tej postaci. Dopóki Król żył tylko w wyobraźni fanów, dla każdego był postacią wielką. Po pojawieniu się w książce, w roli zwariowanego staruszka, zmalał do rozmiarów normalnego człowieka. Osobiście nie do końca podzielam ten pogląd, ale też doskonale rozumiem o co chodzi wszystkim krytykantom. Wydawać by się mogło, że komiks, w którym zobaczymy tę postać w pełnej okazałości, jeszcze bardziej zniszczy jej wizerunek w wyobraźni fanów. Jak się okazało nic bardziej mylnego. Karmazynowy Król w wykonaniu panów Lee i Isanove to jak na razie najlepsza ich wizja dotycząca postaci z Mrocznej Wieży, zaś scena, w której Król wita na swym zamku Waltera i Rolanda to prawdziwy skarb.
Na plus trzeba zaliczyć także powrót Sheemiego, którego wyraźnie zabrakło w poprzednim zeszycie. Początkowo zdawać by się mogło, że jego wyczyny niebezpiecznie balansują na krawędzi zgodności z treścią książek (a osobiście nie akceptuję nawet najdrobniejszych odstępstw od cyklu Kinga), ale po przemyśleniu, wszystko to co wyprawia ten bohater na kartkach komiksów nie przeczy wcześniejszym opowieściom Kinga, a doskonale urozmaica nowe historie.
Ostatni plus należy się dodatkom. Z jednej strony sporym zaskoczeniem jest brak opowiadania Robin (chyba, że tekst o mutantach to jej dzieło, ale nie podano tu autora) co nie powinno mieć miejsca, biorąc pod uwagę, że opowiadania te stały się integralną częścią każdego zeszytu. Z drugiej natomiast dostajemy jak do tej pory najciekawsze dodatki drugiej serii (wcześniejsze zeszyty pod tym względem stały raczej na przeciętnym poziomie). Tekst o mutantach ze Świata Pośredniego jest bardzo fajnym bonusem, dodatkowo rewelacyjnie zilustrowanym (tutaj znów nie podano autora prac ale stawiam na Richarda Isanove). Następnie dostajemy 12 stron szkicownika (niestety tak jak poprzednio tylko w miniaturkach), z których połowa to szkice stron z zeszytu, a druga szóstka to ich pierwotne, niewykorzystane wersje (moim zdaniem takie prace są najciekawszymi dodatkami i mam cichą nadzieje, że w wydaniu zbiorczym dostaniemy je w ich naturalnych rozmiarach).
Ten jeden punkt z ostatecznej oceny odejmuję tylko za brak opowiadania Robin. Pod każdym innym względem komiks zasługuje na najwyższą notę. Pozostał nam jeszcze tylko jeden zeszyt tej serii, na który czekam z ogromną niecierpliwością. Zeszyt #4 świetnie wprowadził nas w finał, w którym wreszcie choć przez chwilę staniemy pod Mroczną Wieżą.
Autor: Mando
Data: 18.06.2008
|