Miesiąc temu zaczęliśmy kolejną przygodę z młodym rewolwerowcem i jego ka-tet, a tu już prawie półmetek serii. Długość 'The Long Road Home’ jest zdecydowanie największym minusem drugiej odsłony projektu 'The Dark Tower’. Pod każdym innym względem już teraz przerasta chyba swego poprzednika (przynajmniej jeżeli chodzi o część właściwą, ale dodatkami zajmę się później). Pierwsze co rzuca się w oczy to okładki. Akurat zeszyt #2 ma moim zdaniem najmniej ciekawą oprawę z całej serii, to i tak jest ona znacznie lepsza niż okładki 'Gunslinger Born’. Historia jest nowa więc i wrażenia przy lekturze ciekawsze (szczególnie jak ktoś 'Czarnoksiężnika i kryształ’ zna na pamięć). Do tego znacznie więcej się dzieje więc i rysunki są bardziej dynamiczne. Myślę, że nawet kolorystyka, która od początku stała na najwyższym poziomie, jest nieco ciekawsza. Choć to związane jest ze zmianą miejsc i światów, w których rozgrywa się akcja. Obrzeża Hambry, Dagon, Thunderclap czy wreszcie Koniec Świata wymuszają bardziej fantastyczne, nienaturalne barwy. Krótko mówiąc wszystko idzie w coraz lepszym kierunku. Jedyne co martwi to gasnące zainteresowanie projektem w Polsce, które w tym kraju i tak nigdy nie było jakieś powalające.
Natomiast co czeka nas w drugim zeszycie? Poznajemy dalsze losy Sheemiego, uczestniczymy w szalonej przeprawie przez rzekę Xay (smutna scena z krótką przemową Cuthberta) oraz tymczasowo gubimy ścigającego nas Wielkiego Łowcę Trumny i jego ludzi (tu z kolei bardzo fajna przemowa Claya Reynoldsa). Poza tym wraz z Rolandem wkraczamy do Świata Końcowego gdzie spotykamy Martena. Krótka to wizyta niestety, ale bardzo ciekawa. Kolejne zeszyty pewnie bardziej skupią się na tym wątku, gdy wreszcie trafimy na dwór Karmazynowego Króla i pod samą Mroczną Wieżę, która jeszcze nie pojawiła się w komiksie. Wszystko to przedstawione jest jednak znacznie lepiej niż w zeszycie #1. Poprzednia odsłona była zbyt wyraźnie podzielona na dwie części (ka-tet i Sheemie). Tym razem poszczególne wydarzenia przeplatają się ze sobą, dzięki czemu, mimo że każdej postaci poświęcono mniej więcej tyle samo miejsca co poprzednio, komiks zdaje się być znacznie bardziej wyważony. Jeżeli chodzi o tę część zeszytu, nie mam się do czego przyczepić. Wszystko wydaje się być na najwyższym poziomie choć idę o zakład, że kolejne zeszyty bardzo szybko udowodnią mi, że poziom może być jeszcze wyższy. Opisy dalszych przygód Rolanda jednoznacznie na to wskazują. Tak czy inaczej, na chwile obecną, część właściwa komiksu otrzymuje ode mnie najwyższą ocenę.
Niestety notę psują trochę dodatki. Tak jak w przypadku długości serii to tylko moje pobożne życzenia, tak dodatki stanowią naprawdę minus 'The Long Road Home’. Okrojenie zeszytów o 8 stron jest niestety zbyt mocno widoczne. Nadal dostajemy takie perełki jak opowiadanie Robin (’Welcome to the Dagon, part II: The Evil Uffi’), które nawet w pojedynkę podnosi niesamowicie wartość zeszytów serii, jednak będąc przyzwyczajonym do ogromnej ilości dodatków w 'Gunslinger Born’, można się odrobinę zawieść na tej części komiksu. W zasadzie poza opowiadaniem nie dostajemy tym razem prawie nic nowego. Wszystko to było już publikowane na stronie Marvela, a teraz otrzymujemy to samo tylko w papierowej formie. Kłamstwem byłoby jednak gdybym napisał, że dodatki nie wywołały uśmiechu na mojej twarzy i szybszego bicia serca. Owszem są one znacznie słabsze od tych sprzed roku, ale wystarczyły dwie miniaturki szkiców z zeszytu #3 oraz jedno zdanie zapowiadające kolejny numer, abym przez kolejne tygodnie miał o czym myśleć. Gdy piszę te słowa, mieliśmy już okazję oglądać te sceny w kolorze i większej rozdzielczości na stronach Marvela, ale to właśnie malutkie szkice z dodatków, przedstawiające scenę z ostatniego tomu książkowego cyklu, wzbudziły u mnie największe emocje. Nie mogę się już doczekać kolejnej odsłony. To będzie prawdziwa rewelacja.
Gdyby nie standardy, do których przyzwyczaił nas 'Gunslinger Born’, z czystym sumieniem wystawiłbym maksymalną ocenę. Za dodatki odejmuję jednak jeden punkcik. Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejne odcinki serii i mam nadzieję, że Marvel uraczy nas jeszcze jakimiś niespodziankami, bo sezon zamknięty w pięciu zeszytach (nieważne jak dobrych) to stanowczo za mało.
Autor: Mando
Data: 20.04.2008
|