Opis
Znajdujemy się szanowny czytelniku na końcu drogi, która prowadzi do kolejnej. Ale nasz Roland nie jest zwykłym przechodniem, pojmujecie? Przeprawa przez miasto Kingston w pogoni za Człowiekiem w Czerni zamieniła się w dosyć ciężką próbę – dziewczyna Susan (echo jego prawdziwej miłości o nazwisku Delgado) porwana i zabrana do Dogan Starych Ludzi, gdzie trzymane są sekrety Nie-Ludzi. Będzie to bitwa pomiędzy tajemniczą technologią sprzed wieków, a zimną twardą stalą Rewolwerowca. O wyniku tym zdecydują ręce Gana, ręce ka, a one nie znają litości.
|
Od momentu wystartowania komiksowej serii 'The Dark Tower’ minęły prawie 4 lata. W tym okresie najbardziej lubiłem chwile gdy kończyły się poszczególne rozdziały. Od takich zeszytów wymagałem zawsze znacznie więcej, ale też nigdy dotąd się na nich nie zawiodłem. Poziom dotychczasowych finałów oczywiście miał wahania, ale zawsze były to komiksy dostarczające ogromnych emocji. W ciągu tych 4 lat starałem się nie szarżować z maksymalną oceną, by wyróżniać nią właśnie końcowe zeszyty i jak do tej pory każdy komiks zamykający serię dostawał ode mnie najwyższą notę. Niestety 'The Journey Begins’ nie tylko wyłamuje się z tego schematu, ale dodatkowo znacznie obniża średnią ocen. Jest to bowiem najsłabszy zeszyt tej i tak najgorszej dotąd serii.Zacznę od jednej z nielicznych dobrych części tego komiksu – okładki. Choć do tej też mógłbym mieć małe zastrzeżenia, to jednak nie da się ukryć, że jest to najlepsza grafika okładkowa tej serii. Problem w tym, że bardziej przypomina to wydanie limitowane. Jak dotąd nigdy (poza pierwszym zeszytem, ale było uzasadnione) nie było dorosłego Rolanda na zeszytach podstawowych, zaś krótka seria 'The Journey Begins’ uraczyła nas czymś takim aż dwukrotnie. Dorosły Roland pojawiał się zawsze na wariantach okładkowych i z nimi jest kojarzony, nic więc dziwnego, że zeszyt #5 robi takie a nie inne pierwsze wrażenie. Choć sam rysunek jest świetny i temu nie mogę zaprzeczyć.
I to tyle pochwał na jakiś czas. Od 5 minut myślę co mam napisać o fabule i autentycznie nie umiem tego sensownie podsumować. Ta seria jest tak nierówna i pozbawiona logiki, że ja naprawdę nie wiem czym to miało z założenia być i w jakim celu powstało. Zeszyt #5 przenosi nas do Dogan (jak się okazuje jedno z wielu Dogan znajduje się koło nowego miasteczka), gdzie Roland pragnąc uratować nową Susan, staje do walki z bandą Not-Manów, ratując przy tym grupę niewolników przetrzymywanych w doganowych celach. Nie wiem kim oni są, skąd się tam wzięli i jaki ma to związek z całą serią. Na koniec ginie jeszcze jeden z bohaterów, a śmierć ta następuje w identyczny sposób jak w przypadku jego książkowego odpowiednika. Kropka w kropkę kalka książkowej sceny, która nie powiem, jakieś drobne emocje we mnie wzbudziła, ale tylko dlatego, że przed oczami miałem cały czas książkowy pierwowzór. Smutek trwał jednak zaledwie chwilę, a szybko zastąpiła go irytacja. Bardzo nie podoba mi się takie zagranie. Nie wiem czy miało to być mrugniecie okiem do fanów, ale jeśli tak, to ktoś tu chyba nie zdaje sobie sprawy czym ono powinno być. Poza tym jest to kolejna durna śmierć w tej serii komiksowej. W ciągu zaledwie pięciu zeszytów, wprowadzono na scenę dwie bardzo kontrowersyjne postacie, tłumacząc się z tego zagrania na każdym kroku, po czym uśmiercając obie po dwóch zeszytach. Głupie, dziwne, denerwujące… i trochę smutne rozwiązanie scenarzystki.
Samo zakończenie zeszytu równie kiepskie jak cały komiks. Roland ratuje swą ukochaną nr 2, po czym odchodzi z miasteczka bez pożegnania. Nie wiemy kim jest nowa Susan, kim byli niewolnicy i w ogóle o co chodziło w tej serii. Na ostatnich stronach znów przenosimy się do domu Browna, gdzie z rozmowy można wywnioskować, że Roland już w dzieciństwie doszedł do wniosku, że każdy z kim się zwiąże zginie, więc postanowił się z nikim nie wiązać. Taki oto morał z całej serii. Na ostatnim kadrze pojawia się zarys Mrocznej Wieży na horyzoncie, i choć zawsze uwielbiałem takie rysunki, to tym razem byłem zbyt rozczarowany by się nim cieszyć. Swoją drogą nawet w warstwie wizualnej mamy cofnięcie się do początków serii. Po systematycznie coraz lepszej formie rysownika, teraz jesteśmy świadkami powrotu do przeciętności.
Na koniec kilka słów o dodatkach. Tym razem są tylko dwa, ale za to jakie… Na początek oczywiście tekst Robin – 'The Wheel of Ka…’ – w którym tradycyjnie tłumaczy się jak to Stephen zasugerował jej co dalej ma znaleźć się w komiksie i jak to wykonuje jego polecenia odnośnie najważniejszego aspektu świata Mrocznej Wieży – koła Ka. Niestety biedna Robin chyba za bardzo wczuła się w rolę i zamiast kłaść delikatny nacisk na Ka, serwuje nam przerysowaną karykaturę zataczającej koło historii. I tyle na temat Robin. Nie mam ochoty się nad tym dłużej zatrzymywać. Szczególnie, że na zakończenie czeka nas ogromna iskra nadziei. Na złagodzenie bólu zaserwowano nam szkic czterech stron z serii 'The Little Sisters of Eluria’, które wyglądają po prostu niesamowicie. Te kilka czarno-białych stron bije na głowę resztę komiksu. Cieszę się, że najbliższa przyszłość przyniesie nam wreszcie coś dobrego. O 'The Journey Begins’ chcę jak najszybciej zapomnieć i mam nadzieję, że twórcy już więcej takich głupot nam nie zaserwują.
Autor: Mando
Data: 05.11.2010
|