The Dark Tower: The Journey Begins #4

The Dark Tower The Gunslinger The Journey Begins 04Opis

Nie-Ludzie i stryczki czekają na Rolanda, gdy ten wraz ze swym wiernym billym bumblerem wkracza do niewątpliwie średniowiecznego Kingstown. Ale szubienice i niewidzialne oprychy są najmniejszym problemem Rolanda, gdy z prochów powstaje twarz będąca dawno temu powierzona płonącemu Charyou tree…

Informacje

  • okładka: Sean Phillips, Richard Isanove
  • Ilustracje: Sean Phillips, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 32
  • data wydania: wrzesień 2010

Dodatki

  • „A Talking Billy – What???” – Robin Furth
  • Art Evolution
  • Szkic okładki

 

Plansze

Recenzja

Gdy pierwszy raz usłyszałem o przedłużeniu serii 'The Dark Tower’ na kolejne 30 zeszytów, w euforii okrzyknąłem to newsem roku. Marvel powoli gasił mój entuzjazm kolejnymi zapowiedziami, ale prawdziwego klina zabił mi dodając do katalogu zeszyt #4. Dziwny opis i najgorsza w historii komiksu okładka sprawiły, że zacząłem się niepokoić. Pierwsze zeszyty nie pomogły w poprawie nastawienia i dopiero #3 coś w tej kwestii zmienił. Przedostatni zeszyt nowej mini-serii podtrzymuje dobre wrażenie po swym poprzedniku, ale całe 'The Journey Begins’ jest dla mnie na chwile obecną nieporozumieniem. O tym jednak w swoim czasie.

Po dziwnej, głupiej, kiepsko wykonanej i ogólnie odrzucającej okładce, oczom naszym ukazuje się całkiem sprawnie narysowana historia. Philips wyraźnie (w przeciwieństwie do swych poprzedników) rozkręca się z zeszytu na zeszyt (jednak już teraz wiemy, że wiele tych zeszytów mu nie pozostało). Trzecia i czwarta odsłona serii to naprawdę bardzo sprawne rzemiosło pod względem graficznym. I choć wizja samego Rolanda mi akurat średnio przypadła do gustu to całe jego tło wykonane jest idealnie.

Sama historia natomiast, i tu należy krzyknąć „Wreszcie!”, zaczyna zmierzać w jakimś konkretnym kierunku. Roland opuszcza ruiny Gilead, gdzie na sam koniec spotyka jeszcze Martena. Tu następuje krótka wymiana zdań (i ołowiu), która teoretycznie wyjaśnia czytelnikowi powód dla którego człowiek w czerni będzie uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim. Problem tkwi jednak w tym… że ja tego powodu do końca nie zrozumiałem. A z tego co się dowiadywałem nie jestem jedyny, więc to raczej nie wina języka. Zostawmy jednak powód. Roland ścigając Martena trafia do kolejnego miasteczka. Tam jest świadkiem egzekucji Not-Mana, który swoją drogą wygląda znacznie lepiej nakryty szmatą i związany łańcuchami. W Kingstown Roland spotyka też nową Susan. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem w jakim kierunku ma to iść, ale sama Susan bardzo mi się podoba :-).

I to z grubsza tyle. Zeszyt #4 jest przyjemny w odbiorze zarówno w warstwie graficznej jak i tekstowej. Problemem jest jednak spójność serii. 'The Journey Begins’ jest po prostu zlepkiem kilku poszarpanych historii, połączonych jakąś cieniutką linią, co nie jest złe, ale po co od razu wrzucać to do jednego worka. Pierwszy zeszyt to wyjaśnienie finału bitwy o Wzgórze Jericho, drugi… ten jest w zasadzie kompletnie zbędny, trzeci powinien być one-shotem, a w czwartym rozpoczyna się jakaś nowa intryga. Problem tkwi w tym, że ten komiks powinien być wstępem do finału serii, a ma się wrażenie jakbyśmy czytali jej otwarcie. Możliwe, że po #5 zmienię zdanie i każdy element łamigłówki wskoczy na swoje miejsce, jednak na chwilę obecną, znając już plany na przyszłość tego projektu (w najbliższym czasie czekają nas same osobne i zamknięte historie), 'The Journey Begins’ zdaje się nie mieć większego sensu.

Na zakończenie mamy jeszcze tradycyjnie garść dodatków. Od razu mówię, że ta część prezentuje się całkiem nieźle. Na początku czeka na nas tekst Robin, w którym autorka w zasadzie kończy z usprawiedliwieniami na temat swych kolejnych pomysłów rozbudowy uniwersum, a wraca do prezentacji Świata Pośredniego. Otrzymujemy kilkustronicowy opis Billy-Bumblerów opatrzony świetnymi grafikami przedstawiającymi różne wizje tego futrzaka. Dopiero w ostatnim akapicie wracamy do usprawiedliwień z serii „Dlaczego wbrew wszelkiej logice wcisnęłam do komiksu Bumblera?”. Dalej dostajemy pokaz powstawania stron komiksu, od rozplanowania, przez szkic, po wersję finalną. W ten sposób zaprezentowano nam dwie pełne strony oraz jedną kompozycję dwustronicową. Zeszyt zamyka szkic kiepskiej okładki, która wystarczająco już psuje dobre wrażenie na wejściu.

Na zakończenie ponownie staję przed problemem zamknięcia oceny zeszytu w jednej cyferce. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż jako oddzielny produkt jest on całkiem przyjemny, lecz jako część większej całości mocno kuleje. A że komiks jest właśnie tym drugim, tak też powinien być oceniany. Mimo wszystko, wiadra z pomyjami zostawię sobie na recenzowanie wydania zbiorczego, a teraz pokażę, że mam gest i wystawię ocenę adekwatną do poziomu rozrywki jakiej dostarczył mi ten jeden konkretny urywek historii Świata Pośredniego.

Autor: Mando
Data: 20.10.2010