The Dark Tower: The Journey Begins #1

The Dark Tower The Gunslinger The Journey Begins 01Opis

Właśnie rozpoczyna się nowy, śmiały rozdział w sadze Stephena Kinga 'Mroczna Wieża’! Minęło 12 lat od brzemiennej w skutkach Bitwy o Jericho Hill i upadku rewolwerowców. Od czasu gdy opór Afiliacji przeciwko Johnowi Farsonowi stał się jedynie słabnącym wspomnieniem. Od czasu gdy przyjaciele stojący u boku Rolanda zostali spaleni na popiół podczas gdy Dobry Człowiek zrównywa Gilead z ziemią. Ale Roland przeżył… i teraz podąża przez pustynię ścigając widmowego Człowieka w Czerni w swojej misji dotarcia pod Mroczną Wieżę. Przyłącz się do Robin Furth, Petera Davida i Richarda Isanove i przywitaj megagwiazdę ilustracji, Seana Philipsa w ka-tet któremu Stephen King powierzył przeniesienie dorosłych przygód jego najbardziej osobistego bohatera w karierze!

Informacje

  • okładka: Sean Phillips, Richard Isanove
  • Ilustracje: Sean Phillips, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 40
  • data wydania: maj 2010

Dodatki

  • „’The Journey Continues…” – Robin Furth
  • sketchbook
  • szkic okładki
  • 5 szkicowych stron z „The Journey Begins” #2

 

Plansze

Recenzja

Informacje o powstaniu kolejnego rozdziału komiksowej Wieży, będącego już jednym wielkim Expanded Universe, przyjąłem z entuzjazmem. Należę do rzadkiego grona odbiorców, który łaknie tego aby świat Rolanda rozrósł się do rozmiarów, choć w małym procencie zbliżonych do tego co można zaobserwować w przypadku Star Wars czy Władcy Pierścieni. Dlatego jestem wielkim zwolennikiem ekranizacji sagi. Nie uważam by filmy mogły zaszkodzić książkom, a zawsze istnieje szansa, że kinowa adaptacja okaże się sukcesem co pociągnie za sobą kolejne cegiełki w rozbudowie tego uniwersum. Może wreszcie jakieś profesjonalne gry, jeszcze więcej komiksów, figurki, zabawki dla dzieci, szklaneczki z Nutelli z Rolandem, tazo z Randallem Flaggiem w chipsach… Mógłbym tak wymieniać bez końca i jestem w stanie nawet zaakceptować słabsze elementy tej układanki. Można by przypuszczać, że podchodzę do tego całkowicie bezkrytycznie, tym bardziej wymowny jest fakt, że pierwszy zeszyt 'The Journey Begins’ ogromnie mnie zawiódł.

Już na wejściu wita nas słaba okładka, która jak się szybko okazuje nie ma nic wspólnego z treścią komiksu. Z entuzjazmem przyjąłem wieść o nowym rysowniku, gdyż początkowo serią miał zajmować się samodzielnie Richard Isanove. Pierwsze próbki zapowiadały się ciekawie i zwiastowały coś czego jeszcze w tym komiksie nie było. Po raz pierwszy mamy przypadki normalnego rozkładu kadrów, nie ograniczając się tylko do panoramicznych rysunków. Dodatkowo jest tu bardziej wyraźne tło i ostrzej zarysowany drugi plan. Niestety samym rysunkom znacznie bliżej do tego co prezentował Isanove niż Lee. Choć zarówno Isanove jak i Sean Phillips ewidentnie wzorują się na stylu wypracowanym przez pierwotnego rysownika serii. Szkoda. Liczyłem na jakiś powiew świeżości, którego niestety nie otrzymałem.

To nie wygląd jest jednak największą wadą komiksu, a jego treść. Ja rozumiem, że w dużych uniwersach są nieścisłości w kanonie. We wspomnianym na początku Star Wars znajdziemy ich multum, z tą różnicą, że Star Wars to jakieś 200-300 książek, ok. 700 komiksów, kilkadziesiąt gier, 10 filmów i kilka seriali telewizyjnych. Mroczna Wieża to póki co 7 książek i nieco ponad 5 komiksów. Nie rozumiem jak można w tak malutkim zbiorze historii tak bardzo rozwalić ten świat. Szczególnie, że nad zgodnością wszystkich treści miała czuwać nie kto inny jak Robin Furth. Kompletnie nie potrafię teraz umotywować sensu zatrudnienia tej osoby. Za scenariusz odpowiada Peter David, a jej robota ogranicza się tylko do utrzymania tego wszystkiego w kupie, podczas gdy w 'Journey Begins’ ma się wrażenie, że twórcy nie czytali ani książek ani nawet poprzednich komiksów. Już wcześniej w tym projekcie były drobne zgrzyty, mocno denerwujące właśnie z powodu Robin, która jest tam tylko po to by zgadzał się nawet kolor skarpetek Rolanda. Teraz jest to już nowa historia, której ja po prostu nie kupuję.

Komiks zaczyna się długim prologiem (podobnie jak to było w 'Gunslinger Born’ tylko tutaj jest to znacznie bardziej rozbudowane). Pierwsza część zeszytu to dość wierna adaptacja książki. Roland ściga przez pustynię człowieka w czerni, który zostawia mu ślady w postaci ideogramów ułożonych ze spalonej trawy. Spotyka trędowatego szaleńca, który wręcza mu kompas dla Jezusa-Człowieka (ta scena w książce jest jedynie wspomniana, a tutaj dość mocno ją rozbudowano), a następnie natrafia na Browna i jego kruka Zoltana. Roland zatrzymuje się u osadnika, by przy kolacji zacząć z nim dyskusję. Jest to książkowa scena bardzo dokładnie przeniesiona na kartki komiksu włącznie z odwzorowaniem całych dialogów, z tą różnicą, że zamiast zacząć opowieść o Tull, Roland relacjonuje wydarzenia ze… Wzgórza Jericho. Na domiar złego, jest to zupełnie inna historia niż to co zaprezentowano w 'Battle of Jericho Hill #5′. Kompletnie tego nie potrafię zrozumieć. Wygląda to tak jakby ekipa zasiadając do nowego komiksu powiedziała sobie „A wiecie co? Może napiszemy to inaczej”. Początkowo myślałem, że można to wytłumaczyć tym, że Roland właśnie w taki sposób zapamiętał wydarzenia po bitwie, ale szybko się okazuje, że nie da się tego tak łatwo usprawiedliwić. To jest zupełnie inna historia, która różni się nawet drobnymi szczegółami (przykładowo jeden z głównych bohaterów, który zginął od strzału w oko, tutaj ma wyraźnie pokazaną twarz bez żadnego defektu).

Wydarzenia po bitwie pokazane są całkowicie inaczej, ale ostatecznie twórcy pogrążyli się finałowym kadrem, w którym okazuje się, że postać zabita w poprzednim zeszycie, żyje i ma się całkiem dobrze.

Dodatki są może na niezłym poziomie, ale niestety wróżą kolejny upadek tej serii. Najpierw publicystyka Robin, która już na samym wstępie drażni mnie używając zwrotu „Constant Reader”. Nie jest to pierwszy raz, ale teraz w ten sposób rozpoczyna swój tekst, a po tak marnym komiksie jestem bojowo nastawiony i autentycznie zły na Robin. „Stały czytelnik” to termin, którym Stephen King od dawna zwraca się do swoich fanów i myślę, że Robin trochę zbyt daleko się zagalopowała w tym momencie. Jakkolwiek ją lubię, tak nie uważam się i nigdy nie będę się uważał za jej stałego czytelnika i myślę, że ktoś powinien jej przypomnieć gdzie jest jej miejsce w szeregu. Następnie dostajemy szkicownik przedstawiający planowy rozkład kadrów i finalną wersję przed nałożeniem kolorów będącą zapowiedzią kolejnego zeszytu. Niestety przedstawione prace są po pierwsze dużo gorsze jakościowo, a po drugie zwiastują kolejną garść niedorzeczności.

Na koniec dodam tylko tyle, że już na zawsze pozostanie dla mnie zagadką w jaki sposób można w tak krótkim czasie tak mocno zepsuć tak świetny projekt. Nie rozumiem jak Peter mógł napisać takie głupoty, jak Robin mogła je zasugerować, a King zatwierdzić. Zaczynam autentycznie żałować, że ten komiks jest kontynuowany.
 

Autor: Mando
Data: 29.05.2010

Inne okładki

wariant limitowany 1:25
Jae Lee