Robin Furth powiedziała niedawno, że nawet Marsjanie znają Stephena Kinga. Wypowiedź ta była oczywistym żartem, ale nie da się ukryć, że ciężko byłoby znaleźć mieszkańca naszej planety, który nie słyszał o tym pisarzu. Co za tym idzie, oczywistym jest fakt, że również w Marvelu znaleźli się prawdziwi kingowi fanatycy. W ten sposób powstało swego rodzaju ka-tet, które przez najbliższe 3 lata będzie nas raczyć kolejnymi odsłonami obrazkowych przygód ostatniego rewolwerowca z Gilead. Marvel potraktował swój projekt bardzo poważnie i chwała im za to. Od kilku miesięcy fani na całym świecie rozpieszczani byli kolejnymi nowinkami, próbkami szkiców, gotowych rysunków jak i całych stron komiksowych. Nie można mieć za złe twórcom, że z takim entuzjazmem opowiadali o swojej pracy i udostępniali kolejne materiały. W końcu każdy z nich podkreślał, że jest to najważniejszy projekt w ich życiu. Zresztą jako fan Kinga doskonale ich rozumiem. Przez ostatnie miesiące uważałem, że nastał dla nas złoty okres i cieszyłem się razem z twórcami. Teraz nie jestem pewien czy odrobinę nie przesadzono z całą machiną promocyjną. Czytając pierwszy zeszyt serii 'Gunslinger Born’ miałem nieodparte wrażenie, że wszystko co najlepsze, już wiele razy widziałem w dziesiątkach materiałów promocyjnych. Oczywiście sam komiks jest genialny tak jak się tego spodziewałem, a to, że ja nie potrafię się oprzeć i niczym nałogowiec oglądam wszystkie zapowiedzi to już tylko i wyłącznie mój problem 🙂
Zeszyt (niczym baśniowe „Za górami za lasami” czy też nieśmiertelne „Dawno temu w odległej galaktyce”) otwiera strona z zarysem Mrocznej Wieży w tle i napisem „W świecie, który poszedł naprzód”. Następnie przenosimy się na pustynię gdzie dorosły Roland Deschain podąża śladem Człowieka w czerni. Narrator opowiada nam o Rolandzie i jego przeznaczeniu, a my obserwujemy genialne grafiki przedstawiające pustynne klimaty. Seria 'Gunslinger Born’ opowiada o młodości rewolwerowca jednak ciężko wyobrazić sobie inny początek komiksowych przygód niż zdanie otwierające książkowy cykl – „Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim”. Po krótkim wstępie przychodzi czas aby udać się do świata, który jeszcze nie poszedł naprzód. Lądujemy w pięknym Gilead podczas treningu przyszłych rewolwerowców. Poznajemy Rolanda, Cuthberta, Alaina, Tomasa Whitmana i Jamiego DeCurry, którzy wysłuchują dobrze znanych z książkowej sagi głównych prawd rewolwerowców. Jak zapowiadali twórcy, pierwsza seria 'Gunslinger Born’ oparta będzie o znane czytelnikom Kinga wydarzenia, opisane w czwartym tomie sagi – 'Czarnoksiężnik i kryształ’. Pierwszy zeszyt to jednak w większości sceny, które „porozrzucane” były po pierwszym tomie – 'Roland’. I tak, obserwujemy wspomniany trening, widzimy Rolanda powracającego z lekcji, który odkrywa zdradę matki i daje się złapać w sidła zastawione przez Martena, jesteśmy świadkami wyzwania rzuconego nauczycielowi oraz całej walki pomiędzy Rolandem a Cortem, a w konsekwencji pochówku przyjaciela Davida. Dopiero zakończenie komiksu przenosi nas w miejsce nakreślone w 'Rolandzie’, ale dokładnie opisane w 'Czarnoksiężniku’. Wraz z Rolandem stawiamy czoło rozgniewanemu ojcu, który przyszedł skarcić swego syna przebywającego w domu publicznym.
O świetnych szkicach Jae’go Lee i kapitalnych kolorach nałożonych przez Richarda Isanove można by pisać długo. Wszystko to dane nam było podziwiać już wczesniej, w darmowym 'Sketchbooku’, nieco obszerniejszym 'Marvel Spotlight’ oraz całej serii artykułów i wywiadów internetowych opatrzonych pracami obu panów. To co ostatecznie widzimy w komiksie w niczym nie ustępuje wspaniałym próbkom (choć trzeba przyznać, że twórcy w zapowiedziach pokazali nam prawie wszystkie najlepsze plansze). Rysunki są bardzo dobre, a kolory kapitalne. Niestety jest jedna rzecz, która troszkę mi się nie podobała. Ludzie z Marvela od samego początku podkreślali, że komiks 'The Dark Tower’ jest takim produktem, który trafi do ogromnej ilości czytelników, nie obcujących na co dzień z tego typu sztuką. Jae Lee opowiedział rok temu, że wraz z Johnem Romita rozłożył kadry na stronach tak aby wyglądało to jak najbardziej przejrzyście. Powiedział ponad to: „To co dla nas jest oczywiste, jak na przykład nachodzące na siebie kadry, czy postacie krwawiące poza nimi, mogą niektórych mylić.”. Osobiście uważam, że sugestie Johna były jedynym błędem dotyczącym tego projektu. Nie widzę nic niezrozumiałego w nachodzących na siebie kadrach, ani w postaciach wychodzących poza nie. Nie można mnie nazwać znawcą tematu, a co za tym idzie reprezentuje właśnie tę grupę, o której mówili twórcy. Mimo wszystko właśnie takich zagrań oczekuję po komiksach. Tutaj mamy bardziej coś w rodzaju ilustrowanej historii. Nie ma ani jednej strony, na której dwa kadry znalazłyby się obok siebie w poziomie. Mamy tu sporo plansz zajmujących jedną, a nawet dwie strony, na których w zasadzie nic się nie dzieje. Nie rozumiem po co przeznaczać dwie strony komiksu aby pokazać tylko postać Rolanda. Wszystkie kadry mają szerokość strony i ułożone są jeden pod drugim. Zazwyczaj mamy do czynienia z 3-4 kadrami na stronę. W kilku przypadkach jest tego więcej, ale równie często jest mniej. Wszystko to jest zrobione strasznie prosto, a po komiksach oczekuje zazwyczaj czegoś troszkę innego. Uważam, że twórcy za bardzo przejęli się tym, że muszą dotrzeć do czytelników nie znających tej formy. Efekt końcowy wyszedł przez to znacznie słabiej. Otrzymujemy wspaniałe, bardzo szczegółowe ilustracje ułożone w najprostszy z możliwych sposób. Dodatkowo wszystko to możnaby opisać na o połowe mniejszej ilości stron. Nie jest to jakiś ogromny minus, jednak mam nadzieję, że mamy do czynienia z pojedynczym przypadkiem, zastosowanym tylko po to, aby oswoić nowych czytelników z tą formą.
Po głównej części programu przychodzi czas na dodatki. Jako pierwszą mamy jedną stronę zawierającą krótki tekst Ralpha Macchio zatytułowany 'Chasing the Beam’. Opowiada w nim o tym czym jest seria 'The Dark Tower’, jak doszło do jej powstania i jacy ludzie odpowiedzialni są za ten projekt. Na kolejnych stronach widzimy mapę Nowego Cannan, a dalej krótkie opowiadanie autorstwa Robin Furth – 'The Sacred Geography of Mid-World’ – opatrzone (należy dodać, że również bardzo ciekawymi) ilustracjami Jima Calafiore i June’a Chunga. Jest to opowieść o tym jak Roland, Bert i Alain poznają od Vannaya historię swego świata. W zasadzie bardziej przeznaczone to dla nowych czytelników gdyż ci, którzy mają już za sobą lekturę 'Mrocznej Wieży’ wszystko zdążyli już poznać. Tak czy owak jest to przyjemna historyjka, a sam pomysł dodawania takich opowiastek do każdego numeru uważam za bardzo ciekawy. Na końcu widzimy zapowiedź kolejnego zeszytu – okładkę oraz 3 strony. Cieszę się na każdą wzmiankę o tym projekcie, a jednak mam nadzieję, że teraz, gdy już pierwszy krok mamy za sobą, ludzie z Marvela przystopują troszkę z darmowymi próbkami i zostawią nam coś dobrego na później. Co za tym idzie, mam nadzieję, że jest to juz jedna z ostatnich zapowiedzi tego co czeka nas w drugim zeszycie.
Od kilku miesięcy oczekiwałem premiery tego komiksu, spodziewając się cudu. Muszę przyznać, że nie zawiodłem się. Oczekiwałem arcydzieła i arcydzieło dostałem. Uwypukliłem tutaj kilka minusów, ale nie uważam by były one na tyle duże aby przysłonić to co udało się dokonać twórcom. Młodość Rolanda to jedna z ciekawszych rzeczy, jedynie nakreślona w książkowej sadze. Cieszę się, że teraz będziemy mogli dokładniej się z nią zapoznać. Pierwszy zeszyt zapowiada wspaniałą przygodę i strasznie się cieszę, że przez najbliższe kilka lat będziemy uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Choć jednocześnie trzeba wyraźnie powiedzieć, że jest to pozycja przeznaczona tylko dla fanów Wieży. Jeżeli twórcy chcieli dotrzeć do innych czytelników to nie sądzę aby im się to udało.
Autor: Mando
Data: 07.02.2007
|
Od dłuższego czasu wiele się mówiło o najnowszym projekcie jednego z największych wydawców komiksów na świecie. Fanów Stephena Kinga bardzo cieszył fakt, że ten projekt miał dotyczyć twórczości ich ulubionego autora, a mianowicie sagi „Mroczna Wieża”, najważniejszego dzieła Króla. MARVEL zasypywał nas od dłuższego czasu przeróżnymi materiałami promocyjnymi, a twórcy serii raczyli nas wieloma wywiadami na jej temat. Nic dziwnego, że wymagania co do tego projektu były naprawdę wysokie.Kampania promocyjna była ogromna. MARVEL nie szczędził pieniędzy by odpowiednio wypromować swoje nowe dziecko. Doszło nawet do tego, że premiera tego tytułu odbyła się o północy. Nam, polskim fanom, pozostaje tylko pozazdrościć takich wydarzeń. Nie ma się co łudzić, by ta sytuacja miała się w naszym kraju szybko zmienić. Faktem jest, że nasz rynek komiksowy jest cały czas daleko w tyle, w związku z czym wiele tytułów w naszym kraju nie jest wydawanych. Jak będzie z „Dark Tower”? Na razie trudno powiedzieć…Fabuła żadnego fana nie zaskoczy. Pierwsza mini-seria, zatytułowana „Gunslinger Born” jest oparta na historii opowiadającej o latach młodości Rolanda opisanych głównie w tomie IV. Pierwszy zeszyt przedstawia nam jednak wydarzenia opisane w tomie pierwszym. Głównym punktem jest tutaj walka Rolanda z Cortem. Sam komiks zaczyna się poprzez ukazanie nam pościgu Rewolwerowca za Człowiekiem w Czerni – jest to ewidentny ukłon w stronę fanów Wieży, gdyż dla nowych czytelników mogą być to sceny nie do końca zrozumiałe. Tutaj pojawia się pytanie, czy reszta zeszytu nadaje się dla osób, które o Mrocznej Wieży jeszcze nie słyszeły. Biorąc pod uwagę, że jest to dopiero pierwszy numer serii, która ma się ciągnąć co najmniej 3 lata, logiczne wydaje się być to, że nie wszystko musi być od razu takie jasne. Zeszyt #1 ma za zadanie wprowadzenie nowego czytelnika, do nieznanego mu jeszcze świata. Sądzę, że to zadanie jest w pełni spełnione. Dodatkowo twórcy postanowili przybliżyć nam uniwersum Rolanda za pomocą opowiadania, napisanego przez Robin Furth, umieszczonego pod koniec zeszytu. Robin przybliża nowym czytelnikom pewne fakty dotyczące mitologii związanej z Mroczną Wieżą. Uważam, że było to świetne posunięcie. Dzięki niemu łatwiej będzie odnaleźć się nowicjuszom w świecie wykreowanym przez Kinga.MARVELowi bardzo zależało, by ich nowa seria dotarła również do osób, które na co dzień komiksów nie czytają. Z tego faktu wynika sposób przedstawiania historii. Układ kadrów jest nadzwyczaj prosty. Prawie wszystkie ilustracje są poziome, nie nachodzą na siebie, a wiele z nich zajmuje całe strony zeszytu. Sądzę, że większa różnorodność nie zaszkodziłaby w odbiorze komiksu przez osoby, które nie mają normalnie do czynienia z tą formą przedstawiania historii. Trzeba jednak przyznać, że same ilustracje są wykonane świetnie. Ogląda się je z najwyższą przyjemnością. Narysowane są bardzo szczegółowo, a kolorystyka jest wręcz cudowna. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze świetna narracja. Czytelnik ma wrażenie, jakby czytał tekst napisany przez samego Stephena Kinga. Słownictwo i styl jest dokładnie taki sam jak u Mistrza. Dzięki temu podczas czytania towarzyszy nam nieustannie wspaniały klimat, tak dobrze znany nam z powieści.Końcowe wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Sam zeszyt wydany jest również bez zarzutów. Utwardzana okładka, dobry papier – kolejny dowód na to, że MARVELowi na tym projekcie bardzo zależało. Liczę na to, że następne numery będą miały ten sam wysoki poziom. Sądzę, że mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że doszło do realizacji tego projektu, Dzięki niemu będziemy mogli jeszcze przez wiele lat towarzyszyć Rolandowi w jego wędrówce do Mrocznej Wieży – ja już zdążyłem się za tym stęsknić.
Autor: ingo
Data: 20.02.2007
|