Czwarty zeszyt serii wita nas kolejną świetną okładką, która wraz z poprzednim finałem zwiastuje początek rzezi miasteczka Tull. Jak się jednak szybko okazuje, dałem się nabrać na zakończenie poprzedniego zeszytu, a na nadchodzącą jatkę przyjdzie nam poczekać do ostatniego komiksu. Na wstępie wypada też dać małe sprostowanie. Recenzując poprzedni zeszyt, dałem całą rozpiskę scen, które zostały pomieszane w porównaniu z książką, a które zmienione. Okazuje się jednak, że zmienione póki co nie zostało nic, a twórcy jedynie przetasowali wydarzenia tak by lepiej pasowały do tej formy. W porównaniu z rozbieżnościami, które już pojawiały się we wcześniejszych komiksach, 'The Battle of Tull’ jest naprawdę dobrą adaptacją. Zastosowane roszady, zapowiadane zresztą we wstępie przez twórców, mają na celu uatrakcyjnienie poszczególnych zeszytów, tak by każdy kończył się jakimś mocnym akcentem, a czytelnik czekał na następne odsłony i nie znudził się mimo niezbyt obfitującego w akcję materiału wyjściowego. Moja reakcja na końcówkę zeszytu #3 dowodzi, że zagranie się powiodło.
Komiks rozpoczyna się w kościele, który Roland spokojnie opuszcza, udaje się do stajni, gdzie rozmawia z Kennerlym na temat tego co znajduje się za pustynią. W międzyczasie rewolwerowiec odkrywa też, że znalazł się na ścieżce Promienia prowadzącej bezpośrednio ku Mrocznej Wieży. Dalej Roland żegna się z Alice i udaje się do domu Sylvii Pittson, od której dowiaduje się kolejnych informacji. Postanawia wreszcie opuścić miasteczko, jednak ostatni wielki dwustronicowy kadr pokazuje nam, że łatwo nie będzie. Jak widać, zeszyt #4 zawiera wszystkie pominięte wcześniej sceny, co daje nam naprawdę dobrą, wierną i przekonwertowaną adaptację tego rozdziału książki.
Dodatki zawarte w tym zeszycie prezentują się identycznie jak te przed miesiącem. Najpierw czeka na nas publicystyka Robin Furth, której tematem jest Sylvia Pittson. Tekst opatrzony jest tradycyjnie kilkoma nowymi ilustracjami i tym razem są to całkiem ciekawe prace. Na zakończenie czekają komiksowe strony w różnych fazach produkcji – tak jak przed miesiącem jest to ołówek i tusz.
Do zakończenia kolejnej serii pozostał nam już tylko jeden zeszyt, a ja już teraz mogę powiedzieć, że pomimo początkowego krytycznego nastawienia, twórcy trafili do mnie. Cały czas uważam, że to nie jest najlepsza droga dla tego komiksu (osobiście spodziewałem się, że takie mini-serie Marvel będzie wypuszczał dopiero jak na ekrany wchodzić będzie film), ale ostatecznie, na tym etapie, na którym jestem, oceniam tę serię pozytywnie i polecam nawet osobom, które do tej pory nie miały styczności z tym komiksem.
Autor: Mando
Data: 22.01.2012
|