„I tak upadł Lord Perth” to słowa, które w trzecim tomie książkowego cyklu wypowiedział Roland napotykając wrak samolotu podczas podróży przez ziemie jałowe. Rewolwerowiec w jednym akapicie tekstu wyłożył swoim współtowarzyszom historię wielkiego wojownika, który jeszcze przed wyruszeniem na wojnę został pokonany przez młodego chłopca, Arthura Elda, który rzuconym kamieniem powalił wielkoluda na ziemię. Historia Arthura Elda i Lorda Perth jest mrocznowieżową wersją znanej nam opowieści o Dawidzie i Goliacie. I tak na dobrą sprawę, ten jeden krótki akapit z książki streszcza nam całość a komiksowa wersja wizualizuje ją tylko, rozbudowując lekko i rozszerzając nieco historię głównego bohatera.
I już na wstępie wypada zaznaczyć, że jest to rzecz raczej niepotrzebna, niczym nie zaskakująca, ale też dość sprawnie napisana i całkiem nieźle przyswajalna. Pomijając absurdalną klamrę czyta się to bardzo sprawnie. Robin na siłę postanowiła jednak wcisnąć starą historię w bieżące wydarzenia więc znów wykorzystuje kompozycję opowieści w opowieści czyniąc to jak dotąd najbardziej nieudolnie, serwując nam niezamierzoną autoparodię. Przebita włócznią Aileen leży w ramionach Rolanda i powoli umiera (Bitwa o Jericho Hill) a ten stwierdza, że jest to doskonały moment by opowiedzieć jej historię młodego Arthura Elda. Aileen grzecznie siedzi koło niego, krztusi się krwią ale wytrzymuje do końca, ładnie dziękuje za opowieść i umiera. Tak jak napisałem, pomijając absurdalną klamrę to jest niezły komiks. Wizualnie to chyba najlepsza rzecz jaką w tym temacie narysował Richard Isanove. W porównaniu z jego pierwszymi samodzielnymi, nieporadnymi próbami tworzenia tego świata, widać ogromny progres. 'So Fell Lord Perth’ to komiks wyglądający świetnie. Do tego dochodzi standardowe zamknięcie z kadrem przedstawiającym wielkie pole róż, Mroczną Wieżą majaczącą na horyzoncie i Rolandem u kresu swej podróży. To jest typowe zamknięcie opowieści i typowe granie ciągle na tych samych akordach, ale tutaj sprawdza się bardzo dobrze. Zresztą na mnie zawsze to działa ale tutaj działa podwójnie bo to miał być ostatni zeszyt, definitywnie kończący komiksową przygodę w Świecie Pośrednim. Dodatkowo, choć to pewnie moja nadinterpretacja, rysunek utrzymany jest w tej samej kolorystyce i z grubsza wygląda tak samo jak jego odpowiednik z 2007 roku, który otwierał pierwszy komiks serii. Wtedy widzieliśmy Rolanda od frontu, patrzącego gdzieś w dal poza kadr, teraz obserwujemy scenę zza pleców rewolwerowca.
Jak przystało na zeszyt pożegnalny, dodatki również utrzymane są w takim tonie. Najpierw dostajemy publicystykę Robin Furth. W tekście pt. 'Dark Tower: How the Journey Began’ autorka wspomina start całej przygody, opisując nam wydarzenia sprzed 8 lat, ale też przeskakując po całej historii komiksowej Wieży. Jest sentymentalnie i tak też powinno być na koniec przygody. Dalej widzimy typowy dodatek graficzny z ewolucją kolejnych kadrów od pomysłu, przez szkic, wersję z nałożonym tuszem po pełne kolory, ale tym razem cały blok zakończony jest stroną z podsumowaniem drugiej osoby, która obok Robin Furth przeszła całą tę drogę od początku do końca. Swoje trzy grosze w temacie dodaje rysownik i kolorysta Richard Isanove i jest to bardzo fajne pożegnanie. Dodatkowo dostajemy trzy miniaturki pierwszej wersji okładki tego komiksu, która byłaby doskonałą kropką nad „i”. Autorzy mieli pomysł by również w tym miejscu dodać trochę nostalgii i umieścić na niej zbiór elementów ważnych dla całej historii, które przewijały się przez nią w ciągu tych wszystkich lat. Szkoda, że nie wykorzystano tej grafiki choćby jako wariant okładkowy albo jako grafika zdobiąca front Omnibusa. Tutaj dodatkowo widzimy proces jej powstania. Od zdjęcia (na którym przykładowo rolę kryształu czarnoksiężnika odgrywa piłka do koszykówki), przez szkic, do finalnej wersji. W swoim tekście Richard pisze, że jest teraz starszy o 1549 stron i to robi wrażenie. Na sam koniec, na wewnętrznej stronie tylnej okładki, żegna się z nami Ralph Macchio. Posłowie opatrzone jest zdjęciem Ralpha ze Stephenem Kingiem, wykonanym w początkowej fazie tego projektu. Macchio dokłada swoją cegiełkę do sentymentalnego, pożegnalnego wydźwięku tego zeszytu.
Nawet jeśli sama historia zawarta w tym komiksie nie powala na kolana, to bardzo miło było dotrzeć do tego miejsca. Gdy zaczynałem recenzować ten tytuł byłem całkowicie innym człowiekiem, żyłem w innym miejscu a moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Pewnie też pisałem źle, bo tak jak autorzy komiksu, tak i ja przez te wszystkie lata wyrobiłem się na swoim polu. Nawet nie chce już teraz czytać recenzji pierwszych zeszytów by nie zacząć ich poprawiać albo nie daj Boże kasować, ale była to dla mnie fantastyczna przygoda i gdybym pisał te słowa przed rokiem, kiedy komiks ukazał się w sprzedaży, to byłoby tu znacznie więcej sentymentalnych wtrąceń. Choć jakość komiksu w jego drugiej odsłonie bardzo często kulała, to i tak cieszyłem się z tej comiesięcznej dawki przygody w Świecie Pośrednim. Wraz z końcem tego rozdziału było mi strasznie smutno ale teraz wiemy już, że nie było to ostatnie słowo twórców i już niebawem wyruszymy na poszukiwanie kolejnych drzwi do tego świata.
Autor: Mando
Data: 26.10.2014
|