Opis
Ludzie Farsona przybyli! Każdy mężczyzna i chłopiec powyżej jedenastego roku życia jest uzbrojony i przygotowany do walki. Kobiety i dzieci ukrywają się w mieście. I podczas gdy wojna szaleje, zraniony Steven Deschain toruje sobie drogę do domu przez gruzy z jednym, konkretnym postanowieniem… wszystko z nadzieją by ocalić swojego uwięzionego syna Rolanda. Jest to przedostatni rozdział magnum opus Stephena Kinga, który zmieni świat Mrocznej Wieży!
|
Zmiana rysownika 'The Dark Tower’ od początku budziła sprzeczne emocje. Od pierwszego zeszytu było też jasne, że Isanove dobrym artystą nie jest. Zeszyt #5 pokazał natomiast, że Mroczna Wieża może sięgnąć rysunkowego dna. Już na samym wstępie wita nas chyba najgorsza do tej pory okładka. Postać Rolanda, jego poza i ułożenie flagi wyjątkowo nienaturalne (mam wrażenie jakby ktoś rozciągnął oryginalny rysunek bez zachowania proporcji).Co ciekawe, początek komiksu nie zwiastuje nic złego. Pierwsze sceny, na których po raz pierwszy pojawia się Arthur Eld są naprawdę dobre. Dalej mamy powrót rewolwerowców do Gilead i dwie bardzo ważne śmierci i do tej pory Isanove trzyma poziom (swój zaniżony poziom, ale zawsze to coś). Potem na scenę wkracza młodzież i robi się po prostu fatalnie. Od czasu gdy zacząłem obcować z 'The Dark Tower’ przestałem już być chyba komiksowym laikiem. Przeczytałem sporo różnych pozycji w tym wiele bardzo złych i mogę śmiało powiedzieć, że 'Fall of Gilead #5′ jest zdecydowanie jednym z najgorszych komiksów jaki miałem nieprzyjemność oglądać. Niestety podobnie jak w zeszycie #3, wydarzenia rozgrywają się w oświetlonych pomieszczeniach, a Isanove po prostu nie umie rysować postaci. Serię 'The Dark Tower’ zawsze charakteryzowały zacienione twarze. Nawet nieporównywalnie lepszy rysownik jakim był Lee stosował to nagminnie (co wielu nie omieszkało skrytykować). Isanove postanowił złamać tę zasadę i raczy nas swoimi koszmarami. Gdyby ktoś pokazał mi wyrwaną z kontekstu scenę najprawdopodobniej nie poznałbym bohatera, nawet jeśli byłaby to pierwszoplanowa postać. Zresztą jakbym potem zobaczył inny jej rysunek to najprawdopodobniej też nie poznałbym, że to ten sam bohater. Isanove nie umie narysować postaci dwa razy tak samo. Poważnie, nie mam pojęcia jak ten człowiek dostał pracę w Marvelu. Wolałbym czekać rok na 'Fall of Gilead’ gdyby tylko rysował to Lee. Niestety Isanove zepsuł najlepszy jak do tej pory rozdział tej opowieści. Bo sama historia jest autentycznie dobra. Jesteśmy świadkami niesamowicie ważnych scen. Giną kolejni bardzo ważni bohaterowie. Zresztą w komiksie zginęli już prawie wszyscy, którzy mieli zginąć i obie śmierci tym razem autentycznie mnie zaskoczyły. Niestety oprawa wizualna zepsuła efekt po raz kolejny…
Poza dobrą historią zeszyt ratuje zestaw dodatków. Najpierw tradycyjnie głos zabiera Robin choć tym razem niestety nie rozpływam się nad rysunkami Dennisa Calero. Są jedynie dobre, a skoro nawet po koszmarkach Isanove’a nie rzucają na kolana, to mówi samo za siebie. Następnie tradycyjnie kiepski dodatek w postaci planu stron, a dalej tylko jeden szkic z komiksu. Na kolejnych stronach kilka projektów limitowanej wersji okładki, która jest chyba najlepszym elementem tego zeszytu. Zresztą same projekty też bardzo dobre i tym razem logo tytułu jest oryginalnie narysowane a nie jak poprzednio wycięte z innej okładki. Na koniec 3 strony ze szkicami Lee z 'Battle of Jericho Hill’, które są naprawdę wspaniałym lekiem na zszargane nerwy po lekturze:-) Zapowiedź ostatniego już zeszytu zdobi okładka wersji limitowanej (nie wiem czemu cały czas nie ma udostępnionej grafiki podstawowej).
Pozostaje cieszyć się, że jest to już prawie koniec tego koszmaru, a potem już chyba nikt nigdy nie skrytykuje prac Jae’go Lee. Podsumowując: treść komiksu plasuje się w górnej granicy, rysunki z pierwszej połowy zeszytu na środku skali, a druga część osiąga poziom dna. Uśredniając, wystawiam najniższą jak do tej pory notę i cieszę się, że pozostał jeszcze tylko miesiąc z tą serią.
Autor: Mando
Data: 16.09.2009
|