The Dark Tower: Battle of Jericho Hill #4

The Dark Tower Battle of Jericho Hill 04Opis

Róg Elda spoczął w rękach Rolanda podczas gdy siły Dobrego Człowieka Johna Farsona przygotowują się do wielkiej bitwy przeciwko Afiliacji. Gigantyczny konflikt, który pochłonie królestwo i przejdzie do historii Świata Pośredniego jako Bitwa pod Wzgórzem Jericho! Nie wolno ci tego przegapić!

Informacje

  • okładka: Jae Lee, Richard Isanove
  • Ilustracje: Jae Lee, Richard Isanove
  • scenariusz: Peter David, Robin Furth
  • liczba stron: 40
  • data wydania: luty 2010

Dodatki

  • „’The Great God Amoco Lord of Thunder Lord of Death” – Robin Furth
  • Sketchbook
  • galeria wszystkich okładek „The Dark Tower”

 

Plansze

Recenzja

’Battle of Jericho Hill #4′ to komiks względem którego miałem naprawdę spore oczekiwania. Jest to już wstęp do ostatecznego finału i choć sam projekt będzie kontynuowany to właśnie zamykamy pierwszy wielki rozdział w komiksowym uniwersum Wieży. Już na wejściu wita nas świetna okładka, która na szczęście nie zdradza zbyt wiele treści jak to bywało wcześniej. Każdy kto czytał książkową sagę doskonale wie co czeka na niego w dwóch ostatnich zeszytach i z którymi postaciami będzie trzeba się pożegnać. Jeśli jednak ktoś nie czytał pierwowzoru literackiego, to okładka absolutnie nie zdradzi mu jakie emocje czekają na niego wewnątrz komiksu. Zdecydowanie jedna z najlepszych grafik okładkowych tej serii (szczególnie po słabej trójce) i ośmielę się powiedzieć, że jest to jedna z lepszych okładek z całego 'The Dark Tower’ (choć tutaj naprawdę wiele dobrych rysunków nie znajdziemy więc to niewielki komplement).

Co czeka nas wewnątrz? Po pierwsze kapitalne prace panów Lee i Isanove. Naprawdę ubolewam, że został już tylko jeden zeszyt w wykonaniu tego pierwszego, gdyż 'Battle of Jericho Hill’ jest jak na razie prawdziwą ucztą dla oka (na co zapewne spory wpływ ma też tragiczna wizualnie czwarta seria). Sama treść prowadzi nas w zasadzie do jednego punktu. Owszem odwiedzamy kilka lokacji wraz z różnymi bohaterami, ale tak naprawdę wszystko zmierza do najważniejszej jak do tej pory śmierci jednego z bohaterów. I mimo, że od początku wiedziałem jak to się potoczy (King dość dokładnie opisał to w jednym z tomów) to nie ukrywam, że komiks czytałem z wypiekami na twarzy. Sama scena zabójstwa przedstawiona jest w taki sposób, że może wywołać sporo emocji u czytelnika. Naprawdę kawał świetnej roboty! W zasadzie od pierwszej serii czekałem właśnie na te chwile, gdzie będę mógł zobaczyć wizualizację ostatecznego upadku ka-tet i Afiliacji. I choć 'Fall of Gilead’ obfitowała także w wiele śmierci bardzo ważnych postaci, które w przeciwieństwie do tego co czytamy teraz, były całkowitą nowością, nie potrafiła wywołać takich emocji. Powtarzam to po raz kolejny, ale naprawdę wielka szkoda, że to nie Lee odpowiadał wtedy za rysunki, bo w tym zeszycie mamy dowód jak wiele zależy od rysownika by cała historia miała odpowiedni ładunek emocjonalny.

Poza wspomnianą sceną jesteśmy też świadkami kolejnych zgrzytów w trybach Afiliacji. Zdrada Randolpha zbiera swoje żniwa i spora grupka rewolwerowców wpada w śmiertelną pułapkę. W tym zeszycie jednak proceder ten zostaje definitywnie i bardzo ciekawie zakończony. Wrażenie robi też finałowa scena, w której róg Elda obwieszcza nam rozpoczęcie ostatecznej bitwy. Kadr zamykający zeszyt, na którym widzimy ogromną armię zbliżającą się do Wzgórza Jericho zapiera dech piersiach i może wywołać maślane oczy u wszystkich fanów sagi, którzy od chwili gdy w 2005 roku ogłoszono decyzję o stworzeniu tego komiksu, czekali właśnie na ten moment. Ja czekałem i jestem po prostu zachwycony.

Tradycyjnie na koniec wypada podsumować część z dodatkami. Jak zwykle zaczynamy od opowiadania Robin ozdobionego pracami Dennisa Calero. Niestety ten artysta ostatnio nie robi na mnie takiego wrażenia jak na początku, ale myślę, że to bardziej kwestia scen, które ilustruje, a nie jakości jego prac. Dalej czeka na nas Sketchbook, który składa się z jednego podwójnego kadru otwierającego komiks, szkiców dziewięciu pierwszych projektów okładki wariantu limitowanego, jednego dużego szkicu ostatecznej wersji tej okładki oraz szkicu grafiki, która zdobi front wydania regularnego. Następnie, podobnie jak w poprzednich zeszytach, otrzymujemy dodatek wspominkowy. Dla osoby, która przez ostatnie lata żyła tym projektem, nie jest to nic wielkiego, ale podoba mi się, że część bonusów z ostatniej serii ma właśnie taki klimat. Z przyjemnością obejrzałem sobie miniaturki okładek wszystkich zeszytów 'The Dark Tower’ choć widziałem je już setki razy wcześniej w różnych formatach. Tak czy inaczej, bardzo podoba mi się, że ludzie z Marvela w taki sposób upamiętniają zamknięcie tego rozdziału w świecie Mrocznej Wieży.

Na zakończenie pozostaje mi tylko po raz dwudziesty dziewiąty na łamach tego serwisu (i sam już nie wiem który w innych miejscach) zachęcić fanów Wieży do sięgnięcia po ten komiks. Gdy piszę te słowa jest już dostępny ostatni zeszyt serii więc teraz nie trzeba już dawkować sobie tej przyjemności, a można poświęcić jej całej jeden dzień. Komiksowe 'The Dark Tower’ wprowadziło tyle faktów do tego uniwersum, że nie można już mówić o Mrocznej Wieży wykluczając to medium (co niestety przytłaczająca większość fanów nadal czyni). Jak dla mnie, wprowadzenie tego świata na kartki komiksu, to jedna z najlepszych decyzji jakie nasz ulubieniec podjął w ciągu ostatnich kilku lat.

Autor: Mando
Data: 15.05.2010

Inne okładki

wariant limitowany 1:25
Steve Kurth