N. #3

N - 03Opis

Stephen King przedstawia przerażającą opowieść o magii i szaleństwie! Czy możesz zarazić się psychiczną chorobą w ten sam sposób co przeziębieniem? Doktor John Bonsaint dopóki nie spotkał pacjenta N. powiedziałby, że taki pomysł jest śmieszny. Ale podążając za samobójstwem swojego pacjenta, Bonsaint zdaje sobie sprawę, że ciekawy przypadek N. zaczyna go prześladować w dzień i w nocy. Zaczyna dostawać tych samych symptomów co N. – bezsenność, zespół natręctw – i zdaje sobie sprawę z niepohamowanych pytań N.. Ale jak daleko zajedzie on podążając za swym pacjentem i jakie potwory czają się na końcu?

Informacje

  • okładka: Alex Maleev
  • Ilustracje: Alex Maleev
  • scenariusz: Marc Guggenheim
  • liczba stron: 36
  • data wydania: maj 2010

Dodatki

  • Scriptbook – scenariusze 9 stron komiksu

Plansze

Recenzja

Biorąc na warsztat trzeci zeszyt komiksu „N.” zacznę od czegoś o czym dotąd nie wspominałem – okładek. Muszę przyznać, że gdybym przed rokiem, na bieżąco recenzował wszystkie zeszyty, bardzo skrytykował bym tę część komiksu. Okładka zeszytu #1 jeszcze mi się podobała, choć potwór był zbyt „predatorowaty”, a moją uwagę dodatkowo za mocno skupiłem na kiepskim logo. Pozostałe grafiki okładkowe do mnie nie trafiły. Do tego prezentowały zupełnie inny klimat niż sam komiks (nie twierdzę, że gorszy… ale inny). Z tym drugim cały czas się zgadzam jednak okładki zapadły mi przez ten czas na tyle w pamięci, że należy im się kciuk w górę. Jest jednak mały zgrzyt. Zeszyt #3 opowiada w całości historię doktora, a na okładce jest N., który nawet nie pojawia się w tym rozdziale. Zeszyt #2 to opowieść o N., którą zdobi wizerunek szalonego doktora, dodatkowo przedstawiający scenę żywcem wyjętą z #3. Nie do końca rozumiem to zagranie.

O rysunkach pisałem już dwukrotnie więc tym razem krótko – wysoki oraz (co rzadko spotykane) niesamowicie równy poziom. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem wizualnej strony tego projektu. Wydawałoby się, że spora część rysunków była już zrobiona do serialu, ale czytając komiks widać jak wiele rzeczy trzeba było wykonać na nowo. Recenzując pierwszy zeszyt bardzo krytykowałem duże opóźnienie w wydaniu komiksu. Jeśli jednak powód tkwi w tym, że twórcy ze zdwojoną mocą przyłożyli się do swojej pracy, to jestem w stanie zapomnieć o poślizgu. Tak naprawdę dziś i tak nikt już o tym nie pamięta i raczej mało kogo obchodzi czy komiks był wydany równolegle z książką czy z opóźnieniem. Widać natomiast ogrom pracy włożony w ten projekt, co cieszy biorąc pod uwagę, że komiks był wydany przez masowego giganta, a sam tytuł raczej nie trafił do wielkiej rzeszy czytelników.

Przechodząc do treści trzeciego rozdziału najpierw wspomnę o czymś, o czym także dotąd nie pisałem. Strasznie podoba mi się jak w „N.” rozwiązano sprawę wprowadzenia do komiksów. Nie mamy tu do czynienia z bezpłciowym streszczeniem na pierwszej stronie. Za każdym razem gdy twórcy chcą przekazać czytelnikowi dłuższy tekst wplatają go w treść, w postaci notki lekarskiej, artykułu z gazety, listu itd. Po pierwsze wygląda to świetnie, a po drugie doskonale wprowadza w kolejne etapy opowieści.

Skupmy się jednak na zeszycie #3. Twórcy ponownie zaskakują nas konstrukcją komiksu. Każdy zeszyt stanowi osobny fragment układanki, a każdy z nich zaprezentowany jest w zupełnie inny sposób. Tym razem cały zeszyt to jedna długa opowieść doktora, która została napisana w formie listu/notatki, który z założenia miał być pewnie artykułem/książką. Na palcach jednej ręki możemy policzyć dialogi jakie pojawiają się w tym zeszycie. Cała reszta tekstu to zapiski lekarza opatrzone nawet maszynową czcionką. Przyznam, że obawiałem się trochę tego zeszytu. Opowiadanie Kinga w pewnym momencie nabiera tempa, gdy kolejne osoby zaczynają ulegać wpływowi tajemniczego kręgu. Powiedzmy sobie szczerze, że nie jest łatwym zadaniem na 22 stronach zaprezentować proces przejścia od całkowitej normalności do skończonego szaleństwa, by nie popaść przy tym w banał. I tu należy kolejny raz pokłonić się przed scenarzystą, który rozwiązał ten problem w sposób idealny. Nie bawił się w stopniowe przemiany a zastosował metodę „ciosu w brzuch” i chwilowego pozbawienia tchu czytelnika. Na jednej stronie mamy pierwsze symptomy szaleństwa u względnie normalnego człowieka, a na następnej nagiego mężczyznę bełkoczącego i trzęsącego się na podłodze. Dwie strony dalej stajemy przed kolejnym problemem – jak w przekonujący sposób ukazać przejście do normalności na wiosnę i kolejne szaleństwo zimą. I tu znów zastosowano metodę szybkich kroków. Kolejne rysunki przedstawiają kolejne miesiące, dzięki czemu przejeżdżamy przez rok z życia bohatera jak po sinusoidzie. Wyszło to idealnie!

Na koniec pozostaje część z dodatkami, którą także oceniam pozytywnie. W tej serii od początku była to mało rozbudowana, ale wciąż ciekawa część komiksu. Po dwóch numerach, w których zaprezentowano serialowe storyboardy, teraz zdecydowano się na coś nowego. W #3 możemy zobaczyć scenariusz 9 pierwszych stron komiksu opatrzony odpowiednimi rysunkami. Bonus już kilka razy spotykany w innych kingowych komiksach, ale jak dotąd nie serwowany w „N.”, a że to rzecz ciekawa stąd i ocena pozytywna.

„N. #3” otrzymuje ode mnie najwyższą notę, ale jednocześnie zaznaczam, że jest to zeszyt odrobinę słabszy od swych poprzedników. Historia jest jednowątkowa, co może trochę nudzić (szczególnie, że opowiadanie jest tak skonstruowane, że wiele motywów się powtarza), a brak dialogów, choć jest ciekawym zagraniem, nie ułatwia nam poznawania tego segmentu. Dodatkowo zaznaczyć należy, że ponownie w krótkim zeszycie zaprezentowano nam coś co jest zamkniętym spójnym rozdziałem, a jednocześnie elementem większej układanki. Minusem (choć może to złe słowo, ale innego w tym momencie nie mogę znaleźć) jest fakt, że tym razem mamy do czynienia z idealną adaptacją. Komiksowy scenarzysta nie dodał nic od siebie, nie rozbudował tej historii, ale też nic z niej nie usunął. Komiks jest kalką tekstu Kinga odpowiednio przekonwertowaną do nowego medium. Każdemu kto dotąd nie miał okazji sięgnąć po ten tytuł, po raz trzeci gorąco go polecam. To jak dotąd najlepszy komiks z nazwiskiem Stephena Kinga na okładce… a ja mam wrażenie, że zaczynam się powtarzać 🙂

Autor: Mando
Data: 13.02.2011