Premiera spektaklu „Misery”
Zaproszenie na premierę spektaklu „Misery” dostaliśmy prosto z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. To oni znaleźli nas, a nie my ich, a że premiera kingowego spektaklu teatralnego rzeczą częstą nie jest, grzechem byłoby odmówić. Dość szybko zebraliśmy grupę chętnych. Większość stanowili mieszkańcy południowej Polski, ale byli i tacy co cały kraj mieli do przejechania. Sam wyjazd był natomiast robiony całkowicie „na wariata”, bez noclegu i bez planu (był plan miasta przez kogoś narysowany, ale raczej niepraktyczny). Kilka wejściówek dostaliśmy od ludzi z Teatru, a resztę trzeba było zarezerwować, co rzeczą łatwą nie jest, ale nie niemożliwą dla Stefy. Na miejscu stawiliśmy się w całkiem licznym gronie w składzie:
- Mando
- Pavel
- Ofca
- Amron
- Stefania Król
- fatHER.brush
- ingo
Na miejsce wszyscy dotarli kilka godzin przed przedstawieniem. Spędziliśmy je w Sphinxie. Część z nas zjadła obiad, a część postanowiła odłożyć posiłek na wieczór co jak się potem okazało było bardzo złym pomysłem. Przed Teatrem porozpływaliśmy się trochę w zachwytach nad bannerami reklamowymi, po czym wkroczyliśmy do jego wnętrza na ucztę duchową. Jako, że bilety były załatwiane różnymi drogami, trochę nas porozrzucało po całej Sali. Część siedziała na górze, część w pierwszym rzędzie, a jeszcze inni załapali się gdzieś na środek sali. O tym co zaprezentowali nam aktorzy na scenie mogliśmy dyskutować tylko w czasie przerwy i tak po pierwszym akcie większość kręciła nosem (tylko ingo tradycyjnie był zadowolony), ale po wszystkim zgodnie stwierdziliśmy, że była rewelacja!
Po całym spektaklu zostaliśmy zaproszeni na bankiet i poczęstowani kieliszkiem wina. Mando pił na głodnego i trochę wstydu narobił, bo go szybko ścięło. Jako, że inni czuli dyskomfort sięgając po kolejne kieliszki (szczególnie gdy skończyły się te pełne), Mando wziął sprawy w swoje ręce i zajął miejsce przy dzbankach, nalewając wszystkim, którzy chcieli, jak i tym którzy nie chcieli. Bardzo miła pani oprowadziła nas po całym teatrze. Na scenie zrobiliśmy sobie zdjęcia z wszystkimi rekwizytami, a pani wszędzie zapowiadała nas słowami: „To są fani Kinga. Z całej Polski przyjechali!”. Było nam naprawdę bardzo miło.
Wieczór spędziliśmy ponownie w Sphinxie, a noc na dworcu. Krakowska ekipa opuściła nas zaraz po spektaklu, a my do 7 rano włóczyliśmy się w oczekiwaniu na pociąg. Około 6:00 przyszedł największy kryzys, gdy zahaczyliśmy się w jakimś barku dworcowym, który niestety w godzinach nocnych/rannych nie sprzedawał alkoholu. Rozjechaliśmy się z samego rana, a cały wyjazd, mimo że w końcowej fazie trochę niedopracowany i męczący, okazał się niesamowicie udany.