Falkon 2011

Falkon to ostatnia tak duża impreza w roku, do tego znacznie oddalona od centrum Polski stąd i niska frekwencja jeśli patrzeć na naszą reprezentację. Tegoroczna edycja była naszym trzecim wspólnym wyjazdem do Lublina, który jednak zwykle ograniczał się do miejscowych i przyjezdnych jednostek. Tym razem, paradoksalnie gdyż program prawie całkowicie rozmijał się z naszymi zainteresowaniami, udało się po raz pierwszy zorganizować coś na kształt mikro zjazdu. W Lublinie stawiło się 7 osób: Tathagatha, Faay, Kaja, Cichy, Mando,ingo, Zimek.

 

Konwent ponownie zgrał się z długim listopadowym weekendem i choć nie był on tak długi jak przed rokiem to impreza i tym razem rozrosła się do czterodniowej. My odpuściliśmy sobie konwentowy czwartek, gdyż ostatnie osoby dotarły na miejsce już po północy, ale też na wstępie trzeba zaznaczyć, że w tym roku nasze drogi bardzo mocno rozmijały się z konwentem. W Interencie każda relacja to pieśń pochwalna dla Falkonu i chyba tylko nasi forumowicze kręcili nosami, ale niestety tegoroczny program prawie w całości nie pokrył się z naszymi zainteresowaniami i mówimy tu o całej grupie. W tym roku z propozycją goszczenia nas, ponownie wyszła Tathagatha i tym razem nie daliśmy jej spokoju przez cały weekend, a nie jak przed rokiem tylko w jedną noc.

 

W piątek dotarliśmy na WySPĘ około południa, ale swój pobyt w szkole konwentowej ograniczyliśmy do dwóch punktów. Pierwszym był Konkurs z wiedzy o Stephenie Kingu prowadzony przez Mando. Plan był taki aby tym razem wcielić w życie konkurs, który gdzieś tam przewijał się w rozmowach od jakiegoś czasu – postawić na łatwość i zabawę również dla laików. Doświadczenie uczy, że na takie konkursy przychodzą w większości osoby, których kontakt z twórczością Kinga był często znikomy, dlatego tym razem postawiliśmy na dość proste pytania i możliwość samodzielnego wybierania książki. Niestety dopiero na kilka dni przed konwentem okazało się, że prawie wszystkie konkursy trwają dwie godziny, a tak długie ograniczanie się do samych pytań zadawanych w nie tak znowu dużym gronie, może trochę znudzić. Ogromnym plusem był natomiast sklepik konkursowy. Organizatorzy w tym roku wreszcie poszli za przykładem choćby Pyrkonu, wprowadzając tzw. walutę konwentową, którą można było wymienić na wybrane przez siebie nagrody. Sam sklepik był natomiast bardzo dobrze zaopatrzony. Ogromna ilość nagród, w których przeważały nowości książkowe.

 

Tego dnia wybraliśmy się także na dwugodzinne spotkanie z Peterem Wattsem jednak był to bardzo źle przygotowany i poprowadzony punkt programu. Brak jakiegokolwiek wprowadzenia, brak moderowanej rozmowy, od początku do końca ograniczenie się tylko do pytań z publiczności i co najważniejsze brak tłumaczenia, co jest niedopuszczalne na spotkaniu z zagranicznym gościem. Książkę Wattsa kupiłem więc połowiczny sukces był, ale sobotnią prelekcję już sobie odpuściłem.

W piątek odbył się też Konkurs filmowy, ale ten z roku na rok staje się coraz bardziej oblegany i niedługo będzie trzeba rezerwować dla niego Aulę :-). W sali konkursowej nie dało się nawet oddychać więc spasowaliśmy na starcie i wróciliśmy do naszej noclegowni.

 

W sobotę odbył się jedyny punkt programu, którego nie prowadził Mando, a który chciała zobaczyć spora część naszej grupy, dotyczącyRobina z Sherwood. Niestety okazało się, że jak się nie nocuje w szkole to jeszcze trudniej zebrać z rana cztery litery by dojechać na konwent i nawet południowa prelekcja była dla nas zbyt dużym wyzwaniem :-). Gdy wreszcie stawiliśmy się na miejscu, większość ekipy zakotwiczyła się w Games Roomie.

 

O 16:00 odbyło się Spotkanie z Jakubem Ćwiekiem, a godzinę później panel dyskusyjny Stephen King a polski horror, w którym uczestniczyć mieli Jakub Ćwiek, Stefan Darda i Marek Huberat, a Mando moderować rozmowę. Niestety dwaj ostatni nie dojechali i panel przerodził się w spontaniczny dialog Mando z Ćwiekiem. Publiczność nie była wielka, gdyż panel zgrał się z innym dość obleganym punktem programu, ale ludzie włączali się w dyskusję, wytrzymali do końca, a rozmowa tak się rozwinęła, że panowie z obsługi musieli nam przerwać po godzinie. W tym roku jednym ze sponsorów konwentu było wydawnictwo Prószyński i S-ka, co było widać po ilości książek Kinga w sklepiku konwentowym oraz promocji plakatowej „Dallas ’63”, a panel dyskusyjny o tym pisarzu był właśnie wymogiem jednego ze sponsorów. Zapewne nie było to coś czego sponsor się spodziewał, ale wyszło zgrabnie mimo wielu przeciwności. Może w przyszłości uda się zrobić panel dyskusyjny z prawdziwego zdarzenia z liczbą dyskutantów większą niż jedna sztuka.

 

Na tym zakończyliśmy nasz pobyt na WySPIE i ponownie udaliśmy się do mieszkania, gdzie tradycyjnie bawiliśmy się niemal do rana, tym razem rozgrywając też długą partię Czarnych Historii Edycji Specjalnej, która dostarczyła nam niekończących się, niekontrolowanych salw śmiechu. Następnego dnia kilka osób udało się jeszcze na konwent, ale większość rozjechała się do domów. Jak widać ciężko tu mówić o typowej relacji z imprezy, gdyż nasz pobyt na niej ograniczył się do absolutnego minimum. Miały na to wpływ różne czynniki, których nie ma sensu wymieniać. Jednak to właśnie Falkon 2011 sprawił, że po raz kolejny w tym roku spotkaliśmy się większą grupą, ustanawiając już dość wysoki rekord. I nawet jeśli to nie konwent był powodem tego, że bawiliśmy się tak dobrze, to spotkaliśmy się ze sobą właśnie dzięki konwentowi. Niestety był to już przedostatni wyjazd w tym roku. Teraz pozostało nam odliczanie do Sylwestra, a potem dłuższa przerwa do marcowego Pyrkonu. W 2012 zapewne powrócimy do Lublina, choć w przypadku tego eventu ciężko jest przewidzieć w jak licznym gronie.