Wielki kierowca
|
||
OpisTess, popularna autorka powieści kryminalnych, wraca do domu ze spotkania z czytelnikami. Jadąc przez odludne drogi Nowej Anglii, nieoczekiwanie łapie gumę. Kierowca, który zatrzymuje się, żeby jej pomóc, okazuje się zwyrodnialcem. Próbuje w makabryczny sposób zabić Tess, ta jednak uchodzi z życiem. W obawie przed skandalem kobieta nie informuje o zdarzeniu policji. Postanawia na własną rękę odnaleźć i ukarać swojego oprawcę. |
||
Galeria zdjęć |
||
Recenzja |
||
Ekranizacja noweli „Wielki kierowca” była sporym zaskoczeniem. Lata czytania i pisania o powstających filmach pokazują, że od pierwszej informacji na temat planowanej produkcji do momentu obejrzenia filmu upławają lata a w połowie przypadków w ogóle nie dochodzi do prac nad filmem. Ścieżka produkcyjna jest długa, w między czasie zmieniają się scenarzyści, scenariusze, aktorzy, daty itd itp. A nawet gdy film jest już gotowy wcale nie oznacza to, że będzie go można obejrzeć. Wystarczy spojrzeć na pozostałe październikowe premiery ekranizacji Stephena Kinga („A Good Marriage” i „Mercy”) czy Joe Hilla („Rogi”). Wszystkie te filmy były gotowe a nawet pokazane wybranym ludziom już poprzedniej jesieni a mimo tego przeleżały na półkach wiele miesięcy. W tym przypadku obawiałem się jeszcze jednego, pierwowzór to historia, która niemal całkowicie opiera się na jednym bohaterze, w książce „Czarna bezgwiezdna noc”, w której znajduje się „Wielki kierowca” towarzyszymy pisarce Tess Thorne i cały czas czytamy jej myśli. Przełożenie tego na język filmowy nie jest prostym zadaniem i cóż, napiszę od razu, scenarzysta Richard Christian Matheson zrobił to w sposób, którego nie znoszę w kinie. To co w książce postać myśli w filmie wypowiada na głos. I tym sposobem przez pół filmu obserwujemy kobietę, która albo gada do siebie albo czasem dla odmiany mówi do kogoś niewidzialnego. Ale to nie wszystko. Tess mówi też do kota (co jest akurat sensowym wyjściem w tej sytuacji), rozmawia z bohaterką jednej ze swoich książek, która co jakiś czas jej się ukazuje, z nieboszczykami i samochodowym GPSem. Ten ostatni przypadek udanie zastosował King w noweli, po prostu przyglądaliśmy się wyobrażeniom kobiety, jej wewnętrznym rozmowom, pokazanie tego dosłownie w filmie nie sprawdza się już tak dobrze, chociaż i tak jest dużo lepsze niż rozmowa z samą sobą połączona z gestykulacją jakby obok stał drugi rozmówca. Niestety ten aspekt bardzo popsuł mi odbiór filmu. Historia sama w sobie poprowadzona jest całkiem dobrze, jest to taki typowy thriller napędzany zemstą. Twórcy prowadzą widza od punktu A do punktu B po dość prostej linii, nie oferując zakrętów w postaci zaskakujących zwrotów akcji, emocjonujących wydarzeń, które zmieniają postrzeganie czy to bohaterki czy opowiadanej historii. Film nie jest całkowicie pozbawiony takich elementów, bo dwa czy trzy razy malutki twist jest ale nie jest to nic na miarę zrobienia „wow” przez widza. Bardzo fajne jest zakończenie, już ostatnia scena filmu, daje miłe zaskoczenie, ale też jasno muszę powiedzieć, że to taka drobnostka. Jak już wspominałem, „Big Driver” oparty jest na jednej osobie, pisarce odgrywanej przez Marię Bello. Aktorka zagrała już raz w kingowej adaptacji – „Sekretnym oknie” – tam jednak była postacią drugoplanową. Trzeba jej oddać, że w omawianym teraz filmie poradziła sobie bardzo dobrze, pokazała kobietę sukcesu, kobietę brutalnie zgwałconą i pobitą i kobietę wymierzającą swoją sprawiedliwość. Każdą z nich oddała przekonująco chociaż w moich oczach efekt trochę został popsuty przez wspomniane mówienie do siebie czasami podkreślone jeszcze mową ciała co było groteskowe. Ale to już raczej wina Mikaela Salomona, reżysera. Postać kierowcy powierzono Willowi Harrisowi, aktorowi z niewielkim jeszcze dorobkiem ale muszę przyznać, że zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Pierwsza scena, w której się pojawia szalenie mi się podobała bo widz wie, że to on będzie tytułowym kierowcą a jednocześnie Harris jest na początku cudownym misiem, najpoczciwszym chłopakiem w okolicy, marzeniem każdego, kto potrzebuje pomocy na poboczu odludnej drogi. Gdy pokazuje swoją drugą naturę jest równie przekonujący i takim pozostaje do końca. Ta aktorska para to bardzo jasny punkt filmu. Drugim aspektem, który chciałbym pochwalić to zdjęcia. Operator i reżyser stworzyli fantastyczny klimat. Świetne pokazane są tutaj peryferyjne, małomiasteczkowe tereny, ujęcia kamery, kolory nadają obrazowi naprawdę bardzo dobrą otoczkę. Dodatkowo bardzo wyraźnym punktem jest też muzyka ale gdy zobaczyłem nazwisko kompozytora jasnym było, że ten aspekt nie zawiedzie. Jeffa Beala wynosiłem na ołtarze podczas recenzowania kolejnych epizodów serialu „Marzenia i koszmary”, za który dostał zresztą nagrodę Emmy. Ponownie muszę się głęboko pokłonić bo i tym razem zaczarował i oczarował swoimi kompozycjami. Muzyka w jego przypadku nie jest tłem dla filmu a jego głównym składnikiem obok zdjęć, aktorów czy reżyserii. I właśnie muzyka w połączeniu ze zdjęciami dała znakomity efekt, dzięki któremu pod tym względem na film patrzyło mi się z wielką przyjemnością. I to jest właśnie problem omawianego filmu. Ma piękne opakowanie jednak w środku jest już gorzej. Może części z Was nie będzie przeszkadzało mówienie do siebie czy do zjaw głównej bohaterki, mi niestety mocno popsuło przyjemność z seansu. Wydaje mi się, że można było ten aspekt rozwiązać inaczej bo w małej części zostało to właśnie zrobione. Mianowicie poza mówieniem do siebie czy rozmawianiem z GPSem w samochodzie, słyszeliśmy też monolog pisarki z offu. I to dawało dobry efekt, poznawaliśmy przemyślenia bohaterki, ale było to naturalne a nawet mogę powiedzieć nieco efektowne. Gdyby oprzeć aspekt wewnętrznego głosu Tess tylko na tym to film dostałby ode mnie ocenę dużo wyższą i byłby całkiem niezłym, prostym ale niezłym thrillerem. Szkoda. Mikeal Salomon chyba nadal niezbyt dobrze kojarzył się będzie fanom Kinga. Ma na koncie świetny odcinek „Marzeń i koszmarów” „Koniec całego bałaganu” ale też „Miasteczko Salem”, które raczej nie jest zbyt lubiane. Ale oczywiście musicie zadecydować sami. Autor: nocny |