Mroczna Wieża

Opis

„Dawno, dawno temu wszystko było Discordią, z której powstały Promienie, mocne, krzyżujące się w jednym punkcie” – czytamy w powieści Kinga. To właśnie na przecięciu promieni znajduje się Mroczna Wieża. Cykl „The Dark Tower” to historia Rolanda Deschaina, ostatniego żyjącego członka bractwa „rewolwerowców”, który próbuje dostać się do tytułowej Mrocznej Wieży; miejsca będącego centrum wszystkich światów. Długa droga do tego mitycznego miejsca okupiona jest stratą, nadludzkim wysiłkiem i cierpieniem. We wszystkich działaniach Roland posługuje się „Drogą Elda”, kodeksem honorowym, który określa całe jego życie. Tymczasem świat rozpada się, mieszają się czasoprzestrzenie, światy równoległe. Podróż Rolanda ma tylko jeden cel – ocalić świat przed samozagładą.

Twórcy:

  • Reżyseria – Nikolay Arcel
  • Scenariusz – Nikolay Arcel, Akiva Goldsman, Anders Thomas Jensen

Występują:

  • Roland Deschain – Idris Elba
  • Człowiek w czerni – Matthew McConaughey
  • Jake Chambers – Tom Taylor

Info:

  • Tytuł oryginalny: The Dark Tower
  • Data premiery: 2017
  • Czas: 95 minut
  • Sposób dystrybucji: Kino

Galeria zdjęć:

Recenzje

Po wielu zapowiedziach, planach, perturbacjach, zwrotach akcji i wymianie coraz to kolejnych aktorów ról głównych film „Mroczna Wieża” został ostatecznie zrealizowany i trafił na ekrany kin. Film, który czekała ciężka przeprawa z widownią. Z jednej strony saga o Rolandzie nie jest szczególnie znaną historią dla czytelników czyli nazwijmy to „pospolitego” widza. A, że jest to osiem tomów bardzo zróżnicowanych fabularnie, będących tyglem najróżniejszych pomysłów i stylistyk nie jest też lekturą szczególnie przystępną. Świadczy o tym też często przywoływana przez Stephena Kinga anegdotka o tym, jak na spotkaniach autorskich, na których pojawiają się przecież głównie fani, większość „Mrocznej Wieży” nie czytała. Tym samym niekoniecznie film może trafić do szerokiego odbiorcy. Z drugiej strony saga ma może nie bardzo wielką ale mocną grupę fanów hardcorowych, dla których opowieść o podróży do Wieży jest świętością. Robienie filmu, który ma trafić do masowego odbiorcy musi nieść za sobą duże zmiany względem oryginału. I tutaj znów może film nie trafić do tych konkretnych fanów. Pomysł na przeniesienie tak specyficznej historii na język filmowy był zatem nie lada wyzwaniem. Rewolwerowcy, Dziki Zachód, świat postapokaliptyczny, Nowy Jork w czasach obecnych, przenoszenie się w czasie, portale do innych światów, demony, magia. Pierwszy tom liczący 240 stron a siódmy 750. Oczywistym jest, że absolutnie niewykonalnym jest dziwaczne oczekiwanie niektórych by każdą książkę zekranizować osobno. Oczywistym także jest, że nie można całości zawrzeć w jednym filmie. Pomysł by stworzyć trzy filmy zawierające wątki z głównej historii i serial oparty na tomie czwartym przedstawiającym młodość głównego bohatera uważam więc nie tylko za idealny ale właściwie za jedyny rozsądny i możliwy. Gdy okazało się, że filmowa „Wieża” będzie sequelem, nową podróżą Rolanda, początkowo nie byłem pewien co o tym sądzić. Ale szybko doszedłem do wniosku, że to świetny pomysł, przecież znakomicie wpisujący się w ogólny pomysł Kinga na tę sagę. W książkach przyglądaliśmy się jednej z wielu powtarzających się podróży rewolwerowca, w filmie zobaczymy drugą, tym razem z rogiem Elda. Bardzo podobną ale jednak troszeczkę różniącą się od tej, którą znamy. Wydaje się to wręcz rewelacyjnym pomysłem na filmy, twórcy będą mogli elastycznie podejść do bardzo trudnego materiału źródłowego a czytelnicy znający już tę opowieść dostaną też coś nowego.

Pierwszy film musiał wprowadzić w ten rozległy książkowy świat. Nie można było pokazać wszystkiego, twórcy skupili się więc na elementach z trzech tomów: pierwszego, trzeciego i siódmego. Połączyli to w całość tworząc jedną historię, którą będzie można rozbudowywać w kolejnych filmach. Widz poznaje Świat Pośredni, Świat Kluczowy, główną oś fabuły czyli pościg rewolwerowca za człowiekiem w czerni, próby Waltera na zniszczenie wieży i ostateczny (czyżby?) pojedynek. Zaskoczył mnie pomysł na to, by to nie Roland Deschain był najważniejszą postacią filmu a został nim Jake Chambers. Oczywiście Roland jest tutaj głównym bohaterem, jednym z trzech, ale na całość historii widz patrzy przez pryzmat młodego chłopaka. Gdybym wiedział to przed seansem byłbym zaniepokojony, może rozczarowany ale znając już film uważam, że to ciekawy i udany pomysł. Wprowadzenie w równoległe, różniące się od siebie światy pokazane oczami osoby z naszego świata wydaje mi się bardziej przystępne dla widza nieznającego książek.

Kolejną zaskakującą zmianą jest fakt, że Roland jest powiedzmy „nieco” inną postacią niż do tej pory dla fanów był. Kieruje się tutaj zupełnie innymi pobudkami, ma inne wartości. Zmiana zauważalna i istotna tylko dla fanów ale dla nich może być trudna do zaakceptowania. Mnie osobiście taki pomysł na tę postać ani nie rozdrażnił ani nie rozczarował. Wydaje mi się, że jest to podkład pod ukazanie przemiany bohatera w kolejnych dwóch filmach. A jeśli tak to uważam to również za ciekawy i dobry pomysł. Zmianę w podejściu Rolanda do Wieży, w podejściu do życia, właściwie można też wyjaśnić w ten sposób, że jest to kolejna podróż po przekroczeniu drzwi komnaty w Wieży i rewolwerowiec mający już bagaż doświadczeń nieco inaczej patrzy na otaczającą go rzeczywistość.

Chciałbym jeszcze krótko wspomnieć o innej, dość znacznej zmianie jaką wprowadzono w filmie w stosunku do książek. Portale prowadzące do Świata Pośredniego i do Świata Kluczowego to dla mnie strzał w dziesiątkę, chyba najlepsza decyzja jaką podjęto tworząc film. Uważam to za naprawienie błędów Kinga, tego co było dla mnie jednym z największych absurdów, by nie powiedzieć głupot jakie popełnił tutaj pisarz. W książkowym pierwszym tomie Jake przenosi się do świata Rolanda właściwie nie wiadomo jak. Po prostu umiera i budzi się w innym świecie. W drugim tomie Roland idzie sobie plażą i natrafia na stojące zwykłe drzwi, jakby ktoś je wyjął z zawiasów w domku obok i dla hecy postawił na piasku. W trzecim tomie bohaterowie rysują patykiem drzwi na ziemi, które się materializują i otwierają je kluczem wystruganym z patyka. Jedno głupsze od drugiego. W filmie natomiast mamy spójny i zwyczajnie dobry i rozsądny pomysł na portale stworzone przez wymyśloną przecież przez Kinga North Central Positronics.

Nie będę zagłębiał się w kolejne zmiany i nowości chociaż wspomnieć na pewno należy dość znaczący odstęp od pierwowzoru – Człowiek w czerni stara się zniszczyć Wieżę poprzez nadnaturalne moce uwięzionych przez siebie dzieci tak jak to miało miejsce w siódmym tomie jednak kieruje je w samą Wieżę a nie w promienie, tak przecież istotne w całym cyklu. Tu jednak jest pewien problem, bo ewidentnie jest to niedoróbka twórców filmu. Ta kwestia to jedna z kilku pokazująca jak bardzo pocięty został ten film po nakręceniu go. W snach Jake’a i na jego rysunkach promienie są, jednak już w scenach atakowania Wieży ich nie ma. Tutaj niestety duża wpadka spowodowana niezrozumiałymi dla mnie cięciami i zmianami w ostatniej chwili.

I tutaj trzeba poruszyć kwestię długości filmu. Chyba wszystkich negatywnie zaskoczyła ta informacja. Półtorej godziny to bardzo mało jak na taką historię ale to już temat na osobną dyskusję o dziwnych zakulisowych działaniach twórców, producentów i studia. Wystarczy powiedzieć, że podczas seansu czasami ewidentnie widać, że czegoś brakuje, że jedna scena nie wynika z drugiej, że coś tu się pomiędzy zagubiło. A wspomnieć też trzeba, że w ostatecznej wersji nie znajdziemy motywów czy wręcz aktorów, o których można było przeczytać w trakcie kręcenia filmu. Szkoda, bo cięcia te wpływają na odbiór filmu.

Zatrzymać się jeszcze muszę przy aktorach. Właściwie mamy tutaj trójkę głównych postaci, reszta jest tłem. Ale ta trójka to potężna zaleta filmu. Przede wszystkim Matthew McConaughey – dla mnie pokazał majstersztyk, genialnie stworzył postać Waltera, właściwie wszystkie sceny, w których się pojawia są najlepszymi w filmie. Jego człowiek w czerni jest jednocześnie niesamowicie charyzmatyczny, pełen magnetyzmu, przerażający i zabawny. Jeśli sprawdzi się to, co powiedział reżyser filmu, Nikolaj Arcel, że postać ta powróci w kolejnym filmie to już jestem podekscytowany, bo to naprawdę bardzo mocny punkt programu. Filmowy Jake zagrany przez Toma Taylora to drugi bardzo mocny strzał osób od castingu. Tom to stuprocentowy Jake, ten młodziutki aktor pokazał naprawdę świetny warsztat, czy też może talent bo w tym wieku i z takim dorobkiem chyba ciężko mówić o warsztacie. Udźwignął fakt, że film opiera się na nim, jest bardzo naturalny i swobodny. No i Idris Elba jako Roland. Temat rzeka od wielu miesięcy. Nie wiem skąd pomysł na obsadzenie go w tej roli, tłumaczenie, że to świetny aktor kompletnie do mnie nie trafia bo są dziesiątki by nie powiedzieć setki świetnych aktorów. Z drugiej jednak strony nie jestem też fanatykiem, który skreśla film bo książkowy biały Roland jest filmowym czarnym Rolandem. Przy innych adaptacjach takiej burzy w ogóle by nie było, czego dowodem chociażby „Skazani na Shawshank” gdzie to fanom właśnie trzeba przypominać, że książkowy Red jest białym Irlandczykiem a filmowy Morgan Freeman jest jak gorzka czekolada. Bardziej zwróciłem uwagę na fakt, że Idris Elba w moich oczach wypadł mniej wyraziście niż dwójka jego partnerów z planu. Zachwyciłem się i Matthew i Tomem a Idris po prostu jest, zagrał w porządku i tyle co mogę powiedzieć.

Cóż, filmowa „Mroczna Wieża” miała mocno pod górkę w trakcie powstawania i nie mniej ciężko ma po pokazach przedpremierowych. Słabe opinie recenzentów spowodowały dużą falę niechęci do tej produkcji. Oceny zwykłych widzów są lepsze ale raczej w większości tylko umiarkowane. Bardzo dobrych ocen jest niestety mniej niż tych negatywnych. Ja osobiście należę do tych nielicznych, którym film podobał się wręcz bardzo. Od pierwszych minut seansu byłem zadowolony i ciągle towarzyszyła mi myśl: „ale mi się podoba”. Co jest dość zaskakujące bo na koniec przyznam, że fanem książek nie jestem. Tym bardziej cieszę się z tego filmu, bo w końcu zacząłem ekscytować się „Mroczną Wieżą”. Bardzo mocno czekam na kolejne filmowe odsłony, wyobrażając sobie, że drugi film mógłby skupić się na tomach drugim i trzecim a film trzeci na tomach szóstym i siódmym. Za rok natomiast czeka nas serial będący dość wierną adaptacją tomu czwartego.

Autor: nocny

Filmowa „Mroczna Wieża” powstawała w bólach i od początku budziła wiele kontrowersji. Począwszy od castingu, a skończywszy na braku dokładnych informacji, czym jest ten film i jaki materiał źródłowy  ekranizuje. Twórcy nazywali go sequelem i mówili o nowej, alternatywnej podróży Rolanda, a wielu fanów do dnia premiery żyło w mylnym przekonaniu, że film będzie albo ekranizacją pierwszego tomu albo (co gorsza) adaptacją całego ośmioksięgu. Sytuacji nie poprawiły kiepskie recenzje przedpremierowe, które postawiły przysłowiową kropkę nad „i” w przekonaniu ogółu, że będziemy mieli do czynienia z wyjątkowo marnym filmem.

Zacznijmy zatem od tego czym jest filmowa „Mroczna Wieża”. To pewna wariacja na temat książkowego świata. Dość prosta opowieść, osadzona w podobnym uniwersum, czerpiąca garściami zarówno z samej „Mrocznej Wieży” jak i całego kingowego dorobku. Gdybym miał opisać ją w skrócie to porównałbym ją trochę do tego co King wyczyniał w tomach 5-7. I ja rozumiem, że takie podejście do tematu może nie podobać się wielu fanom, ale ten cykl książkowy (i w tej recenzji będę to wielokrotnie podkreślał) jest niemożliwy do przeniesienia na ekran jeden do jednego. Łatwo jest krzyczeć o tym, że powinno być siedem filmów, ale zastanówcie się przez chwilę i wyobraźcie sobie serię filmów opartych na książkach całkowicie innych gatunkowo, inaczej budujących historię, nierównych i niespójnych. Bo nie okłamujmy się, „Mroczna Wieża” Stephena Kinga, pomimo całej miłości jaką ją darzę od 15 lat, jest właśnie takim tworem. Rozpoczynającym się od teatru jednego aktora w pustynnym, postapokaliptycznym świecie dzikiego zachodu, przeskakującym do Nowego Jorku w różnych okresach czasowych, przez walkę o równouprawnienie czarnoskórych po narkomanów, narkotykowych bossów i organizacje przestępcze.  Dalej na całą jedną część zatrzymamy się i cofniemy do opowieści sprzed lat… bo czemu nie? Czwarta część filmowego cyklu byłaby prequelem serii. Potem przeskoczymy do „Siedmiu wspaniałych” z robotami, mieczami świetlnymi i tego typu bajerami. I tak można by wymieniać bez końca. Nie, moi drodzy. Tego nie dałoby się zrobić w ten sposób.

Co zatem dostajemy w ostatecznej wersji? Według światowych recenzentów chaos, spłycenie oryginalnej opowieści, niemożliwość zrozumienia mitologii świata i jeden wielki gulasz z tylu produktów ile udało się wepchnąć do garnka. Po kolei zatem. Pierwsze zarzuty według mnie wykluczają się nawzajem. Chaos dostalibyśmy wtedy gdyby nie spłycono/uproszczono tego świata. I tutaj znów będę się pastwił nad oryginałem ale książkowy cykl pełen jest chaosu i niedomówień. Tak naprawdę „Mroczna Wieża” mogłaby równie dobrze nosić podtytuł „Deus Ex Machina”. King pisał to przez całe życie, bez żadnego planu, poszczególne tomy nie pasują do siebie zarówno pod względem formy jak i treści. King wymyślał rozwiązania na bieżąco, umieszczał kolejne elementy bez uzasadnienia, tylko dlatego, że w danym momencie były mu potrzebne. Przez pierwsze tomy czytelnik kompletnie nie wie do czego to wszystko zmierza, a bohaterowie posuwają się do przodu zaledwie o kilka kroków. King zarzuca nas dziwacznymi nazwami, niezrozumiałym słownictwem (gdzieś nawet zwraca na to uwagę, że redaktorzy próbowali mocno go stopować na tym polu) a fani pokochali ten cykl mino wszystko. Właśnie za jego dziwaczność i wszystkie niedopowiedzenia. I to jest kolejny argument przemawiający za tym, że „Mrocznej Wieży” po prostu nie da się zekranizować. Jeśli twórcy przenieśliby to wszystko na ekran to chaos byłby niewyobrażalny a przypadkowy widz mógłby opuścić salę kinową przed czasem. Jeśli uprościmy tę historię to będzie ona bardziej przystępna ale wtedy podniesie się raban, że spłycono nam ten epickich rozmiarów cykl. W filmie historia jest prostsza, zasady działania świata jednolite a nazwy własne ograniczone do tego stopnia, że tutaj nie padają nawet nazwiska ważnych postaci drugoplanowych.

Przyznaje, że w pierwszych scenach czułem się dziwnie. Wrzucony w ten świat, którego elementy kojarzyłem ale całości nie rozpoznawałem, nie wiedząc w jakim kierunku i dokąd to wszystko zmierza. Zanim zdążymy poznać i polubić Jake’a to już zostajemy zarzuceni jego wizjami. Trzęsienia ziemi, prorocze sny, bezdomni zaczepiają go na ulicy i zdają się wiedzieć wszystko na temat równoległych światów, portal działający na zasadzie podania współrzędnych na konsoli, dom ożywający i atakujący go bez żadnego wyjaśnienia. Ale potem byłem autentycznie zdziwiony, że twórcy układają te elementy na swoim miejscu. Wątek bezdomnego powraca i nabiera sensu, strażnik domu zostaje wyjaśniony, portale są częścią tego świata i ujednolicają go w przeciwieństwie do książkowych przejść, które pojawiały się wtedy kiedy King tego chciał i potrzebował i w takiej formie w jakiej mu akurat pasowało. Przypominam, że w pierwszym tomie Jake pojawił się w Świecie Pośrednim po swojej śmierci. Dlaczego? Bo tak. Ale jak to się stało? Nie ważne. Walter sam sobie rysuje przejścia. Rolandowi drzwi pojawiają się na plaży. „Drugi” Jake przechodzi przez nawiedzony dom. I tak można by wymieniać jeszcze długo. W filmie postawiono na technologię North Central Positronics i to daje nam spójność i jest to dobre rozwiązanie choć oczywiście i tutaj mamy uproszczenia i rozwiązania przyjmowane na wiarę (np. dlaczego magia Waltera nie działa na Rolanda? Bo tak, bo inaczej film by się skończył na początku).

Filmowi twórcy mieli też inny, dużo poważniejszy problem. Bez względu na to czy z góry kręcono by trylogię czy tak jak w tym przypadku pierwszy, zamknięty film (otwarty na ewentualną dalszą rozbudowę uzależnioną od sukcesu finansowego), trzeba zarysować świat przynajmniej w jego podstawowej formie. Musimy mieć tu przeszłość i zarys konfliktu, wytłumaczenie pochodzenia rewolwerowców, zasady rządzące światem oraz motywację i sposób działania antagonisty by wiedzieć z czym przyjdzie się zmierzyć naszemu protagoniście. King rozsypał te informacje po całym cyklu. Tak kluczowe elementy jak Łamacze (tutaj dzieci obdarzone lśnieniem) i ich więzienie dostaliśmy dopiero w finałowym tomie cyklu. Film nie może być zbudowany w taki sposób więc twórcy wyrywają co się da z tej historii i łączą to jak tylko mogą w zrozumiałą całość. I moim zdaniem wyszli tutaj obronną ręką. Choć niestety to też poskutkowało negatywnie. Brak tu uczucia wielkości tego multiwersum. Roland potrzebuje wioski Wiedzących. Żaden problem, jest za tym laskiem. Roland widzi strzał energii z Devar Toi, twórcy mówią nam, że to pół roku marszu ale na ekranie wygląda to inaczej. Skutki wielkiej, ostatniej bitwy Afiliacji z siłami zła wyglądają niczym z niskobudżetowej produkcji telewizyjnej (zapomnijcie o wielkiej bitwie pod Jericho Hill na miarę otwarcia „Władcy Pierścieni”), obsługa i wystrój Devar Toi (Walter, dwoje anonimowych bohaterów i fotel) też mocno trąci tanią telewizją. Gdy po seansie zaczniemy nieco bardziej się nad tym zastanawiać to wiele rzeczy nie będzie się kleić. Gdzie znajduje się ta cała wieża? W jaki sposób spaja wszystkie światy? Dlaczego Jake wielokrotnie rysuje promienie, które ostatecznie wycięto z filmu? Ale powiem to po raz ostatni: to jest taki materiał wyjściowy. Za ten chaos, niespójność i tworzenie mitologii na kolanie tysiące czytelników pokochało ten cykl.

Co się tyczy kluczowych postaci to tutaj mam największe zastrzeżenie i bynajmniej nie jest to kolor skóry Rolanda. Walter wypada świetnie. Jake (który co ciekawe jest głównym bohaterem tego filmu i to na jego barkach spoczywa cała opowieść) jest doskonały. Roland wygląda jak prawdziwy rewolwerowiec. Chemia między Rolandem a Jake’em jest bardzo dobrze odczuwalna. Te relacje są poprowadzone jak należy.  Bohaterowie pasują do siebie zarówno w scenach bardziej dramatycznych jak i humorystycznych (które tez są fajne).  Niestety twórcy postanowili zmienić postać Rolanda i to nie jest drobna a ogromna zmiana. Filmowy Roland to zupełnie inna postać niż ta która wszyscy znamy i ja mam z tym duży problem. A myślę, że dla wielu fanów to będzie niewybaczalne deptanie legendy. Twórcy przedstawiają nam zupełnie innego bohatera, przegranego, z zupełnie inną motywacją i innymi celami. Rolanda, który zapomniał oblicza swego ojca. Serwując jednocześnie historię o odrodzeniu bohatera, o powstaniu z kolan, o ponownym uwierzeniu w wyższe cele. To gra na ekranie ale to jest tak dalekie od książkowego Rolanda jak tylko daleko można od niego odejść. I to jest ogromny minus tego filmu. Co więcej, takie przedstawienie postaci miało by sens gdyby prowadziło do konkretnej puenty, której tutaj nie dostajemy. Roland w finale nie staje przed żadnym wyborem i niby twórcy próbują nam powiedzieć, że Roland przeszedł przemianę ale na ekranie tego do końca nie widać, szczególnie że w finale Roland ratuje dzień w ciągu 5 sekund i nawet nie ma tu miejsca na dalsze budowanie postaci.

Jak zatem oceniam „Mroczną Wieżę”? Zaskakująco pozytywnie. Osobiście już lata temu pogodziłem się z tym, że dostaniemy zupełnie inną, nową historię, czerpiącą jedynie elementy z pierwowzoru. Przez ostatnie lata bardzo rzadko autentycznie bawiłem się na jakimś produkcie podpisanym nazwiskiem Kinga. Zarówno kierunek jaki obrał sam autor na kilka ostatnich książek bardzo mi się nie podobał, jak i jego najnowsze ekranizacje i adaptacje filmowe, pomijając bardzo sporadyczne przypadki, mocno mnie rozczarowały. Na „Mrocznej Wieży” bawiłem się doskonale. Zdaję sobie sprawę z licznych wad tego filmu. Mam z nim kilka problemów (choćby finałowe starcie, będące chyba najgorszą jego częścią, ale też ostatnia scena sugerująca nam nowe przygody niczym z „Doctora Who”), zdaję sobie sprawę, że większość fanów znienawidzi ten film, ale ja bawiłem się naprawdę dobrze. Świat przedstawiony był zrozumiały i ciekawy, główna historia wciągająca a całość pełna fajnych smaczków dla fanów. Na chwilę obecną to nie jest historia epickich rozmiarów, to nie jest film który rzucił mnie na kolana, to bardzo przyjemnie spędzone 95 minut, które postaram się jak najszybciej powtórzyć. Nie wiem ile z tych wrażeń przetrwa z czasem bo mam wrażenie, że „Mroczna Wieża” jest takim odpowiednio przeskalowanym „Przebudzeniem Mocy”, filmem bezpiecznym, uproszczonym, pełnym wszystkiego co dało się upchnąć a jednocześnie prostym i trochę pustym. „Przebudzeniem Mocy” też w pierwszej chwili się zachłysnąłem a po kilku miesiącach niewiele z tego pierwszego zauroczenia zostało. Obawiam się niestety, że w tym przypadku może być podobnie.

Autor: Mando

Pierwszy akapit recenzji filmu będącego ekranizacją takiej historii jaką jest „Mroczna Wieża” powinien zawierać dookreślenie osoby, która spisuje swoje wrażenia z seansu. A więc jestem fanem cyklu Kinga. Jestem również czytelnikiem, który rozumie i akceptuje, że przenoszenie literackiego pierwowzoru w inne medium zazwyczaj wymaga zmian względem materiału źródłowego. Moje oczekiwania wobec ekranizacji były więc następujące: chciałem otrzymać wciągający, ekscytujący film, który będzie czerpać poszczególne elementy ze świata stworzonego przez Kinga i odpowiednio nimi żonglować. Film, który pozostawi mnie chcącego obejrzeć natychmiast kolejne zaplanowane przez twórców części.Już przed seansem było wiadomo, że coś twórcom nie wyszło – po sieci przetoczyła się fala złych recenzji. Tak naprawdę już sama wiedza o czasie trwania filmu mogła budzić spory niepokój. 90 minutowa produkcja o znaczącym budżecie to w obecnych czasach rzadkość. Tym bardziej filmu fantasy o tak bogatej mitologii. Entuzjazm mógł więc opaść, ale nadzieja umierała ostatnia. Niestety dogorywała ona z każdą kolejną minutą seansu.

Całość otwiera bardzo fajne mrugnięcie okiem w stronę czytelników Kinga, następuje ono jeszcze zanim na dobre zacznie się film. Warto zwrócić uwagę, że to nie jedyne takie zagranie twórców w stronę fanów Kinga. Jednak po napisach końcowych można odnieść wrażenie, że chcieli oni tym przyćmić poczynione przez siebie, często niekorzystne, zmiany fabularne względem materiału źródłowego, powiedzieć nam „hej, wiedzieliśmy co robimy, w końcu jesteśmy fanami Kinga i znamy jego twórczość!”.

Już samo rozstawienie Jake’a jako głównej postaci wydaje się być błędem. Zagranie to sprawia, że to co wydawało się najciekawsze, czyli starcie Rolanda z Walterem, wydaje się być mniej istotne. Za bardzo zostaje pomniejszony odbiór tych postaci. Roland jest mało wyrazisty, a dodatkowo zupełnie inne pobudki napędzają go niż przedstawione to było w sadze Kinga… Uważam wręcz, że psuje to całą postać i nie odbieram jej w filmie tak jak robiłem to dotychczas. Walter wypada lepiej, ale to bardziej zasługa Matthew McConaugheya, który całkiem fajnie bawi się tą postacią. Idris Elba na jego tle siłą rzeczy musi wypaść słabiej.

Dużym minusem są aktorzy z całego drugiego i dalszego planu. Momentami towarzyszyło mi poczucie oglądania serialu telewizyjnego wątpliwej jakości albo produkcji filmowej sprzed wielu lat. Bylejakość postaci i sama gra aktorska wręcz raziła.

W tym wszystkim na pewno nie pomaga strona techniczna filmu. Odczuwalny zły montaż, niedobrana i nieciekawa muzyka, słabe efekty specjalne. Odniosłem wrażenie, że produkcja, która z założenia jest epickim fantasy, nie otrzymała wystarczającego budżetu, a scenariusz był dopasowywany do tego jaką kwotę udało się twórcom wyciągnąć od studia. Zgadzałoby się to z doniesieniami jakie docierały do nas kilka lat temu.

Największym minusem jest jednak brak jakiekolwiek klimatu, nuda towarzysząca praktycznie od początku do końca. Nieustanne w środkowym segmencie filmu skakanie pomiędzy naszym światem a Światem Pośrednim sprawia, że widz jest wybijany z rytmu i może mieć problem z utożsamianiem się z czymkolwiek. Zamiast uczestniczyć w kolejnych scenach jedynie je rejestruje.

„Mroczna Wieża” jest filmem, który ciężko jest za cokolwiek pochwalić. Ogólna przeciętność jest przeplatana słabymi elementami i w ostateczności otrzymujemy film, którego nie da się pozytywnie ocenić. Nie na taką ekranizację liczyli fani. Mam jednak nadzieję, że wynik finansowy filmu na tyle zadowoli studio, że plany przeniesienia sagi Kinga nie zakończą się na tej jednej produkcji. Potencjał jest dostrzegalny, trzeba jedynie odważniej podejść do materiału źródłowego i nie ograniczać twórców. Wydaje się, że przyczyna chaosu i niedopracowania pierwszej odsłony tkwiła w zbyt dużej ingerencji studia i producentów w proces powstawania tego filmu.

Autor: ingo