Marzenia i koszmary odc. 8: Mają tu kapelę jak wszyscy diabli

Recenzje odcinka „Mają tu kapelę jak wszyscy diabli”

Do ostatniego odcinka serialu podchodziłem z wielkimi nadziejami. Opowiadanie 'Mają tu kapelę jak wszyscy diabli’ to kolejny (po 'Dzieciach kukurydzy’ i 'Porze deszczowej’) tekst o małym nawiedzonym miasteczku, i ponownie jest to jedna z ciekawszych, krótkich opowieści Kinga. Dodatkowo w rolę głównego bohatera wcielił się Steven Weber, a gdy ten człowiek występuje w ekranizacjach Kinga, efekt zawsze jest bardzo dobry. Czy mogłem zatem czegokolwiek się obawiać? Nie mogłem, nie obawiałem się i znów się nie zawiodłem.

'You Know They Got a Hell of a Band’ jest bardzo dobrze zrealizowaną ekranizacją. W zasadzie wszystkie wydarzenia opisane w opowiadaniu przeniesiono na ekran, nie dodając tym razem nic od siebie. Całość wykonana jest po prostu wspaniale. W ostatnim epizodzie otrzymujemy najpiękniejsze scenografię i zdjęcia z całego serialu. Wąska leśna dróżka budzi niepokój identyczny jak w opowiadaniu, a tajemnicze miasteczko jest po prostu piękne. Wielu ludzi narzeka na aktorów wcielających się w nieżyjące gwiazdy rocka, ale jeżeli o mnie chodzi, to jestem zadowolony z efektu jaki osiągneli twórcy. Część postaci wygląda jak muzycy żywcem przeniesieni z przeszłości, a druga część ma pewne braki, ale jakoś nie miałem wielkiego problemu z rozpoznaniem o jaką gwiazdę chodzi. Moim zdaniem pod tym względem wszystko w filmie dopięte jest na ostatni guzik. Problem jest natomiast troszkę inny. Czytając opowiadanie odczuwałem nieustanny… strach to może zbyt wielkie słowo, ale niepokój pasuje tutaj idealnie. Gdy gwiazdy rocka wyszły z mojej wyobraźni by pojawić się na ekranie, nie budziły już takiego uczucia. Nie ważne jak wspaniale i wiernie wykonany jest ten odcinek, to co widzimy na ekranie nie robi już tak wielkiego wrażenia jak podczas czytania książki.

Opowiadanie Kinga czytałem z małym opóźnieniem. W momencie gdy zapoznawałem się z tym tekstem znałem już obsadę epizodu. Czytając, przez cały czas próbowałem wyobrazić sobie Webera w roli Clarka i jakoś nie potrafiłem tego zrobić. Ostatecznie okazało się, że aktor ten jest po prostu stworzony do tej roli. Clark Willingham w jego wykonaniu jest po prostu kapitalny. Choć zaznaczyć należy, że rola ta ma sporo z Jacka Torrence’a, którego wcześniej grał Weber. Aby nie skupiać się tylko na jednym człowieku, zaznaczyć trzeba, że aktorstwo (podobnie jak we wcześniejszych odcinkach) jest na bardzo wysokim poziomie. Kim Delaney nie znałem z żadnej wcześniejszej roli, ale to co zaprezentowała na ekranie było wspaniałe.

I to w zasadzie wszystko co można powiedzieć na temat ostatniego epizodu. Jest to świetny film utrzymany w klimacie 'Strefy mroku’, genialna ekranizacja, ale mimo to, w ostatecznej ocenie odejmuję jeden punkcik za brak tego czegoś co miało opowiadanie, a w filmie po prostu tego zabrakło.

Na zakończenie wypadałoby jeszcze podsumować cały projekt o nazwie 'Nightmares and Dreamscapes’. Przez minione 4 tygodnie twórcy rozpieszczali nas wspaniałymi filmami. Prawie każdy odcinek robili inni ludzie jednak całość utrzymana była w jednakowym klimacie i na jednakowym poziomie. Nie był to konkurs indywidualności w stylu 'Masters of Horror’, gdzie każdy odcinek był pod każdym względem inny od pozostałych. W przypadku 'Nightmares and Dreamscapes’ otrzymujemy 8 różnych filmów, ale mimo to wszystkie one stanowią pewną całość. Jeden odcinek może nam się podobać bardziej inny mniej, lecz mimo to ciężko jest ułożyć jakiś konkretny ranking wszystkich epizodów. Dla fana jest to podwójnie trudne, gdyż serial ten zawiera osiem genialnych ekranizacji tekstów Stephena Kinga. Dodatkowym plusem serialu jest fakt, że rozbudził on we mnie zainteresowanie opowiadaniami Kinga. Nie jestem zwolennikiem krótkiej formy w wykonaniu tego autora, jednak podczas tych czterech tygodni odkryłem kilka ciekawych historii, których wcześniej nie znałem i wspaniale bawiłem się zarówno czytając nowe dla mnie teksty jak i odświeżając te, które już kiedyś czytałem. Nie wyobrażam sobie nawet takiej sytuacji, aby serial ten zakończył się na jednym sezonie. Osobiście mam ogromną nadzieję, że jeszcze w następnym dziesięcioleciu będziemy oglądać kolejne serie. Jest to zbyt dobry materiał, aby tak szybko z niego rezygnować.

Autor: Mando

Dotarliśmy do ostatniego epizodu serialu. Na koniec mamy ekranizację bardzo udanego opowiadania o miasteczku zamieszkałym przez zmarłe gwiazdy rock 'n’ rolla lat ’50, ’60 i ’70. Wydawać by się mogło, że to humorystyczna historyjka, jednak szybko okazuje się to ułudą. Bohaterowie, którzy przypadkiem trafiają do Nieba Rock 'n’ Rolla stają się ofiarami upiorów z przeszłości. Miałem jednak spore obawy przed obejrzeniem tego odcinka. W końcu większość bohaterów w tym filmie to odwzorowania postaci rzeczywistych i do tego bardzo znanych. Czytając opowiadanie możemy perfekcyjnie wyobrazić sobie każdego muzyka. Reżyser natomiast musi polegać na mniej lub bardziej podobnych sobowtórach.

Cóż, 'You Know They Got a Hell of a Band’ to niesamowicie wierna ekranizacja. Pod tym względem to numer jeden w tym serialu. Wszystko to co przedstawił Stephen King w opowiadaniu, Mike Rob zaprezentował w filmie. Twórcy tym razem nie dopowiadali nic od siebie, nie ma nowych postaci, wątków czy zakończenia. Jednak zabrakło jednej rzeczy i to bardzo ważnej. Gdzieś uleciała ta atmosfera grozy tak silnie wyczuwalna podczas lektury pierwowzoru. Tam gwiazdy rocka budziły strach, w filmie tego nie czułem. Oczywiście w dalszym ciągu obcujemy z historią z dreszczykiem, ale na pewno dużo mniejszym.

Moje obawy co do „sobowtórów” sprawdziły się tylko po części. Mamy całkiem niezłą Janis Joplin, świetnego Roya Orbisona czy idealną kopię Ricky Nelsona. Z kolei Buddy Holly czy Jimi Hendrix musieli mocno nadrabiać strojem. Na szczęście każda z tych postaci była charakterystyczna dzięki ubiorowi czy fryzurze, dzięki temu jedynie możemy poznać mniej znane osobistości jak Ronnie Van Zant czy Duane Allman. Jest jeszcze Otis Redding, postać o której wcześniej nie słyszałem i musiałem sprawdzić kim jest. No i na koniec sam Król, wiecznie żywy Elvis Presley. Cóż, to postać tak charakterystyczna i znana, że widząc nawet bardzo nieudolną podróbkę, każdy wie z kim ma do czynienia. W tym przypadku nie jest źle, choć Ameryka liczy sobie ponad 30 tysięcy sobowtórów jednej z najważniejszych postaci w historii muzyki i na pewno twórcy filmu mogli dobrać kogoś bardziej podobnego. Pochwalić jednak muszę wybranego aktora za specyficzny akcent Elvisa, tutaj popisał się naprawdę talentem. A co z dwójką bohaterów, którzy wpadają z wizytą do piekła o nazwie Niebo Rock 'n’ Rolla? Steven Weber i Kim Delaney wypadli bez zarzutu. Czekałem bardzo na występ Webera, bo raz, że bardzo go lubię, a dwa, staje się on powoli etatowym aktorem ekranizacji Kinga 🙂 To już czwarty film w jakim występuje. Oczywiście poraz kolejny bardzo miło mi się go oglądało.

Odcinek ten zaliczam do bardzo wiernych i całkiem udanych ekranizacji. W tym serialu przynajmniej pięć epizodów podobało mi się bardziej, ale jako, że całość stoi na niezwykle wysokim poziomie, 'Mają tu kapelę jak wszyscy diabli’ spokojnie otrzymuje u mnie ocenę bardzo dobrą.

Kończymy przygodę z serialem 'Marzenia i koszmary’ (przynajmniej na razie nic nie mówi się o kontynuacji), wypada więc podsumować całość kilkoma słowami. Ekranizacje prozy Kinga w powszechnej opinii nie mają zbyt wysokich not, postrzegany jest raczej przez pryzmat tych gorszych filmów, choć przecież nie brakuje w filmografii naprawdę udanych obrazów. Wydaje mi się, że zaszufladkowanie pisarza doprowadziło do tego, że 'Skazani na Shawshank’, 'Zielona mila’ czy 'Kraina wiecznego szczęścia’ nie są powszechnie znane jako „filmy Kinga”. 'Marzenia i koszmary’ dodają osiem nowych ekranizacji i jest to osiem wyśmienitych, wyjątkowo udanych, dopracowanych filmów, które śmiało można polecić i fanom i osobom, które Kinga postrzegają raczej przez pryzmat „cienkich horrorów lat ’80”. Uważam, że nic lepszego nie mogło spotkać Stephena Kinga w świecie filmu.

Autor: nocny