Marzenia i koszmary odc. 7: Pokój autopsyjny nr 4
Recenzje odcinka „Pokój autopsyjny nr 4”
Od początku troszkę sceptycznie podchodziłem do pomysłu na zekranizowanie tego tekstu w jednym z odcinków serialu. Opowiadanie 'Prosektorium numer cztery” jest swego rodzaju hołdem złożonym innemu serialowi – 'Alfred Hitchcock przedstawia’ – którego jeden z epizodów przedstawiał właśnie taką historię. Oczywiście różnił się szczegółami (bohater odcinka ma wypadek samochodowy, a u Kinga zostaje ukąszony przez węża), ale główny motyw historii jest w zasadzie bez zmian. Jedyne co tak naprawdę odróżniało kingową wersję od jej pierwowzoru z lat pięćdziesiątych, to wspaniałe zakończenie, właśnie w stylu Stephena Kinga. Taki finał idealnie pasował to nasiąkniętej rewelacyjnym czarnym humorem opowieści, niestety od początku było prawie pewne, że nie znajdzie się on w ekranizacji. 'Nightmares and Dreamscapes’ to jednak tylko produkcja telewizyjna, a tego typu filmy mają z góry narzucone pewne ograniczenia. W takim wypadku, ekranizowanie tego tekstu, moim zdaniem trochę mijało się z celem. Jedyne co mogliśmy otrzymać to nową wersję Hitchcocka. Przed ekranem zasiadłem jednak z nastawieniem na dobrą rozrywkę. Dziwne byłoby, gdybym nauczony doświadczeniem, nabytym podczas oglądania sześciu poprzednich odcinków, postąpił inaczej.
W chwili obecnej mogę powiedzieć, że absolutnie się nie zawiodłem. Wybór opowiadania okazał się strzałem w dziesiątkę. Otrzymaliśmy naprawdę bardzo wierną ekranizację tekstu Kinga. Film różni się od opowiadania nieznaczącymi szczegółami, zaś to co naprawdę ważne odtworzono z dbałością o każdy detal. Całość sporządzona jest wyjątkowo sprawnie i co najważniejsze nie nudzi. Wydarzenia opisane przez Kinga zaprezentowano nam krok po kroku, tak jak to zaplanował sam Król. Co za tym idzie, sceny z prosektorium przeplatane są retrospekcjami z pola golfowego oraz nocy spędzonej z narzeczoną (no dobra to jedyny wymysł twórców filmu). W trakcie wymyslonej sceny z narzeczoną dostajemy z kolei bardzo miłą ciekawostkę. Na ekranie telewizora, który miga w tle dostrzec można fragmenty epizodu 'Alfred Hitchcock przedstawia’ opowiadającego właśnie tę historię. Końcową scenę odnalezienia węża przez lekarzy również dość mocno rozbudowano, nadając odcinkowi wspaniałej dramaturgii.
Richard Thomas to aktor, do którego niespecjalnie jestem przekonany. Mimo to bardzo często natrafiam na niego w dobrych filmach. Zagrał m. in. w świetnym odcinku serialu 'Po tamtej stronie’, wcielił się w rolę dorosłego Billa Denbrougha w ekranizacji książki 'To’, a teraz pojawił się w 'Marzeniach i koszmarach’ i tak jak zawsze mam pewne obawy co do tego człowieka, tak on zawsze udowadnia, że to ja się mylę. Jak się okazało, tym razem również nie zawiódł. Na czym tym razem polegały moje obawy? W scenach na polu golfowym aktor sprawdził się wyśmienicie i w to nie wątpiłem od początku, jednak przez większość filmu zmuszony był on grać wyłącznie głosem, a właśnie głos to coś co zawsze drażniło mnie w tym aktorze. Jest to człowiek, który cały czas mówi jakby miał zatkane zatoki. Mimo to udźwignął powierzoną mu rolę i sprawdził się w niej naprawdę kapitalnie. Kiedy trzeba było, prezentował się naprawdę dramatycznie, jeszcze bardziej podkręcając i tak maksymalnie napiętą atmosferę, a gdy sytuacja tego wymagała był tak samo zabawny jak Howard Cottrell stworzony, na kartkach książki, przez Stephena Kinga. Jedynym minusem filmu wydawała mi się właśnie jego narzeczona. Postać ta początkowo sprawia wrażenie wciśniętej na siłę, a momentami po prostu męczy. Dopiero ostatnią sceną rekompensuje wcześniejsze niedociągnięcia.
Moment, który najbardziej mnie zaskoczył to zakończenie odcinka. Jak się okazało twórcy postanowili pójść torem wyznaczonym przez autora tekstu. Oczywiście wszystko to zostało zrobione w bardzo subtelny sposób, na tyle na ile pozwolić może telewizja, jednak z grubsza jest to zakończenie, którego naprawdę się nie spodziewałem. Brakuje trochę „Postscriptum” umieszczonego w opowiadaniu. Ostatnie zdanie dotyczące gumowych rękawiczek to prawdziwy geniusz w wykonaniu Kinga. Mimo to, twórcy filmu również rewelacyjnie podsumowali cały odcinek.
Mikael Salomon nakręcił dwa niesamowite epizody tego serialu i jak dla mnie całkowicie zmył swoje grzechy, po wcześniejszej adaptacji 'Miasteczka Salem’. Od tej chwili nie zamierzam obawiać się już jego ewentualnych, przyszłych projektów związanych z Kingiem. Miejmy nadzieję, że utrzyma już równy poziom jaki zaprezentował w 'Marzeniach i koszmarach’. 'Autopsy Room Four’ dołączył dziś do grona moich ulubionych ekranizacji tekstów Stephena Kinga.
Autor: Mando
Kolejny odcinek serialu to ekranizacja jednego z najlepszych opowiadań w zbiorze 'Wszystko jest względne’. Mimo, że tak naprawdę King skopiował tu pomysł z serialu Hitchcocka, jego wersja trzyma w napięciu a w dodatku zabarwiona jest szczyptą humoru. Jednakże znów pojawiło się przy okazji tego serialu pytanie, czy jest to odpowiedni tekst na ekranizację. Mamy tu sparaliżowanego człowieka uznanego przez lekarzy za zmarłego, który znajduje się w prosektorium, gdzie za chwilę ma odbyć się jego sekcja. Całe opowiadanie to myśli głównego bohatera, jego niezrozumienie sytuacji, lęk, przerażenie… Jak zrobić z tego 45 minutowy film?
Podobne obawy miałem przy okazji omawiania epizodów 'Umney’s Last Case’ i 'The End of the Whole Mess’. W obu przypadkach twórcy serialu wyszli z tego zadania obronną ręką. Tym razem jednak, nie jestem całkowicie przekonany, że wybór opowiadania był trafiony. Tekst czytało mi się świetnie, podczas oglądania byłem troszeczkę znudzony. Wprawdzie scenarzysta i reżyser postarali się urozmaicić swój film poprzez wtrącanie retrospekcji, wprowadzenie zupełnie nowej postaci (żony głównego bohatera), czy dość rozbudowaną scenę odkrycia przez jednego z lekarzy prawdy o stanie pacjenta uznanego za zmarłego, jednak nie towarzyszyło mi to samo uczucie co podczas poprzednich seansów. Czegoś mi brakowało. Może poprostu ta akurat historia lepiej sprawdza się na kartkach książki niż na ekranie? Oczywiście to zupełnie subiektywne odczucie co udowadnia choćby recenzja Manda.
Niemniej jednak odcinek ten to bardzo dobrze zrealizowana produkcja, powielająca większość zalet swoich poprzedników. Tak jak chwilę wcześniej wspomniałem, twórcy dodali kilka elementów od siebie, są one jednak dodatkiem do pomysłów Kinga, które zostały bardzo wiernie przeniesione do scenariusza. Na szczęście został także zachowany humor, który od czasu do czasu pojawia się czy to w kwestiach pacjenta czy lekarzy, czy też w niektórych sytuacjach jakie mają miejsce w prosektorium. Na plus na pewno można zaliczyć też owe dodatkowe sceny, zostały sprawnie wkomponowane i urozmaicają całość. Po raz kolejny mamy też świetną oprawę muzyczną, Jeff Beal w każdym odcinku prezentuje zupełnie coś innego, nowego, specyficznego.
Jak do tej pory w samych superlatywach wyrażałem się o aktorach występujących w serialu. Tym razem jednak mam pewne „ale”. Richard Thomas w 90% filmu gra jedynie głosem. I ten głos mnie nieco irytował. Przy pierwszym seansie bardzo, za drugim razem może trochę mniej, jednak nadal przeszkadzał. Gdyby zatrudniono innego aktora, myślę, że moje podejście do całości zmieniło by się znacznie. Przez cały epizod gdzieś tam w tle głowy czaiła się myśl: „jaki ten facet ma drażniący głos”. To zdecydowanie pogarsza komfort oglądania 😉 Chociaż w jednym momencie akurat to ten głos był powodem mojego szerokiego uśmiechu, Thomas wyrażając swoją radość z tego, że lekarze wpadli na to co naprawdę z nim się dzieje, wypowiada swoje kwestie naprawdę przezabawnie modulując głos.
Pierwszy raz nie rozpływam się w zachwytach nad 'Marzeniami’. Ale bardzo proszę nie traktować tego odcinka za słaby. Absolutnie tak nie jest, po prostu nie jest zachwycający, nie jest bardzo, bardzo dobry jak poprzednie. Jest „tylko” naprawdę dobry. Wahałem się czy dać ocenę 7 czy 8. Ósemkę dałem odcinkowi 'Umney’s Last Case’, który jednak bardziej mi się spodobał od 'Autopsy Room’. Siódemka to chyba jednak za mało. Umówmy się tak, daję 8 ale jest to takie słabe 8, ok?
Autor: nocny