Marzenia i koszmary odc. 1: Pole walki

Recenzje odcinka „Pole walki”

Od momentu gdy zacząłem czytać książki Stephena Kinga, marzyłem o porządnej ekranizacji, w postaci serialu, opartego na poszczególnych tekstach autora. Od zawsze byłem wielkim fanem takich serii jak 'Opowieści z krypty’ (było nie było horror pełna gębą), czy nieco bardziej spokojniejszy 'Po tamtej stronie’ – czyli seriale, w których poszczególne epizody opowiadały odrębne, zamknięte historie. Już wiele lat temu układałem sobie w głowie cały cykl kingowych opowiadań, jednak do końca nie wierzyłem, że coś takiego kiedyś ujrzy światło dzienne. Nic dziwnego, że gdy tylko w internecie pojawiły się pierwsze informacje na temat planowanej serii, automatycznie popadłem w stan euforii. Od początku byłem pozytywnie nastawiony do tego projektu, a wszelkie materiały promocyjne, którymi w międzyczasie raczyli nas twórcy, utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że mamy do czynienia z małym arcydziełem.

Opowiadanie 'Pole walki’, na podstawie, którego oparty został scenariusz pierwszego odcinka, to tekst przeznaczony raczej dla wąskiego grona odbiorców. Jeżeli ktoś szuka w literaturze (czy też w tym przypadku w filmie) jakiegoś drugiego dna, ten epizod nie jest przeznaczony dla niego. Jest to zwykła historyjka, stworzona z przymrużeniem oka, opowiadająca o ataku małej armii żołnierzyków. Czyta się to łatwo i przyjemnie i takie właśnie było założenie tego tekstu. Jasne jest, że niczego więcej nie należy oczekiwać po ekranizacji. Jeżeli komuś nie pasuje taki stan rzeczy niech mimo to nie przekreśla z góry tej produkcji. W filmie znajdzie na pewno kilka plusów, o których zaraz opowiem. Wszyscy ci, którzy lubią (bądź uwielbiają jak niżej podpisany) to opowiadanie, nie potrzebują chyba żadnego zaproszenia. Dla nich odcinek 'Battleground’ będzie prawdziwą ucztą.

Serial otwiera genialna czołówka, która bardzo mocno przypomina rozpoczęcie 'Opowieści z krypty’. Pierwsze co rzuca się w oczy (choć ściślej mówiąc, w tym przypadku na uszy) to specyficzny klimat filmu. Przez cały epizod nie zostaje wypowiedziane ani jedno zdanie. Mimo, to daleko mu do filmu niemego. Cały czas odbieramy masę innych dźwięków, począwszy od naturalnego hałasu towarzyszącego bitwom, na bardzo dobrej muzyce skończywszy. Zarówno William Hurt, jak i reszta drugoplanowych aktorów, tworzą niesamowite kreacje biorąc pod uwagę to, że przez przeszło pięćdziesiąt minut grają tylko ciałem. Jednak największym plusem filmu jest jego widowiskowość. To co zrobili specjaliści od efektów specjalnych to prawdziwe arcydzieło. Sceny takie jak np. walka głównego bohatera, stojącego na gzymsie wieżowca, z ostrzeliwującym go helikopterem podwyższą tętno nawet najbardziej wybrednych widzów.

Opowiadanie Kinga liczy sobie zaledwie dziesięć stron, mimo to epizod ten jest naprawdę wierną ekranizacją. Oczywiście niektóre sceny trzeba było nieco rozbudować, ale jest to naturalne posuniecie i wpływa tylko na plus filmu. W tekście morderstwo Morrisa zostało jedynie wspomniane, tutaj otrzymujemy prawie dziesięciominutową scenę obrazującą całą akcję Renshawa. Sceny w łazience podczas których główny bohater opatruje rany podnoszą tylko poziom widowiska. Poważniejsze odstępstwa od pierwowzoru doświadczamy dopiero pod koniec, ale nadal uważam, że są to zmiany pozytywne. Cały fragment z komandosem (czyli scena w basenie i cała końcówka rozgrywająca się w windzie) zostały stworzone na potrzeby filmu. Nie zmienia to faktu, że ostatnie dziesięć minut to materiał, który nie pozwala widzowi wstać z fotela. Finałowa walka Renshawa z komandosem to już prawdziwy majstersztyk. Dodatkowo cieszy, że samo zakończenie (zamykająca scena) w zasadzie pozostało nie zmienione.

Pięćdziesiąt minut temu nie mogłem ustać spokojnie w jednym miejscu, oczekując na projekcje. W chwili obecnej cały czas nie mogę wyjść z podziwu. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe ja wciąż obserwowałem je jak zahipnotyzowany. Jak dla mnie jest to jedna z najlepszych ekranizacji tekstu Stephena Kinga w historii. Rozumiem, że przeciwnicy opowiadania nie będą aż tak zachwyceni, jednak uważam, że zadowolony będzie każdy widz. Nawet jeżeli w ogóle nie lubi człowieka o nazwisku King. Każdy kto lubi oglądać filmy podpisywane tym nazwiskiem musi przyznać, że jest to najlepiej zrealizowana adaptacja z jaką do tej pory mieliśmy do czynienia. Biorąc pod uwagę, że jest to produkcja telewizyjna, pozostaje tylko ściągnąć czapkę z głowy przed twórcami kręcącymi filmy na potrzeby szklanego ekranu. W ostatnich latach na tym polu doszło do małej rewolucji i teraz nie są to już produkcje z dolnej półki, a pełnoprawni konkurenci swych kinowych odpowiedników.

Na zakończenie mogę powiedzieć tylko jedno. Oczekiwałem po tym serialu naprawdę bardzo wiele, ale to co zobaczyłem w epizodzie otwierającym serię przerosło moje oczekiwania. Telewizja TNT ma w swoich rękach ogromny przebój i już teraz mogę założyć się, że pierwszy sezon serialu na pewno nie będzie ostatnim. Miejmy nadzieję, że dane nam będzie cieszyć się tą serią jak najdłużej. Jeżeli pozostałe odcinki będą choć na zbliżonym poziomie co ten, to od dziś jestem zagorzałym fanem tego serialu. Lepszego początku nie mogłem sobie wymarzyć.

Autor: Mando

Opowiadanie 'Pole walki’ to dla mnie rysa na twórczości Stephena Kinga. Pomysł uważam za głupkowaty i infantylny, taka historyjka dla siedmioletnich chłopców – płatny zabójca walczący z ożywionymi żołnierzykami zabawkami… Zawiedziony więc byłem bardzo gdy okazało się, że utwór ten będzie częścią serialu. Co więcej, epizod 'Battleground’ został wybrany na zwiastun serii, to właśnie on miał nas wprowadzić w ten nowy projekt.

Jednak już pierwsze przecieki nieco mnie uspokoiły. Zdjęcia prezentowały się bardzo ładnie, krótkie filmiki natomiast zmieniły moje nastawienie do tej ekranizacji całkowicie. Skończyło się na tym, że nie mogłem doczekać się tego odcinka.

Opowiadanie jest bardzo krótkie, ma zaledwie trzynaście stron, scenarzysta musiał poimprowizować tak by wypełnić 50 minut taśmy filmowej. Dostajemy więc zupełnie nowy początek, który przedstawia nam genezę późniejszych wydarzeń. Reinshaw dostaje zlecenie na magnata zabawek. Po zlikwidowaniu go wraca do domu. Jeszcze tego samego wieczoru otrzymuje przesyłkę od firmy, której właścicielem była ofiara zabójcy. W opowiadaniu wydarzenia te zajęły kilka linijek wspomnień głównego bohatera, tutaj wszystko po kolei zostało pokazane. Kolejne wydarzenia ze stron książki są wiernie oddane choć twórcy także dodali coś od siebie. Walka Reinshawa trwa dłużej, dzieje się więcej i ciekawiej. Zakończenie zmieniono zasadniczo, wprowadzono nową postać, z którą nasz główny bohater toczy długą i zawziętą walkę.

Wszystko to wygląda naprawdę wyśmienicie. Specjaliści od efektów specjalnych fantastycznie ożywili żołnierzy, są tak realni jak ludzie a jednocześnie nadal wyglądają jak zwykłe zabawki. Sceny walki zrealizowano na wysokim poziomie, dużą rolę poza efektami odgrywają tu też dźwięk i muzyka, które dodatkowo budują napięcie. William Hurt także odegrał swoją rolę bardzo dobrze. Nie oglądamy go z obojętnością ale czujemy i przeżywamy wszystko wspólnie z postacią, którą wykreował.

Oceniamy tu poszczególne epizody, a nie cały serial, jednak jako, że zaczynamy naszą przygodę z 'Marzeniami’, trzeba wspomnieć o czołówce serialu. A ta jest jedną z najlepszych jakie oglądałem, podążamy korytarzami mrocznej rezydencji a za kolejnymi drzwiami widzimy sceny z poszczególnych epizodów serialu. Świetny montaż i muzyka dają znakomity efekt końcowy.

Trzeba jeszcze zatrzymać się na moment przy muzyce właśnie. Przez cały czas jest ona wysunięta na główny plan, jest bardzo ważnym elementem składowym całej produkcji. Kompozytor Jeff Beal stworzył wyjątkowo ciekawe kompozycje. Nie ma tu mowy o monotonii, tematy, instrumenty, tempo i nastroje zmieniają się co chwila, różnorodność robi wrażenie, a co najważniejsze, świetnie komponuje się to wszystko z obrazem.

Mogę więc powiedzieć, że 'Battleground’ to absolutna czołówka adaptacji prozy Kinga, zdecydowanie wybija się nad niemal wszystkie kingowe filmy jakie do tej pory zrobiono. Szczerze mówiąc, nie znalazłem tu ani jednego minusa. Oczywiście, tak jak napisałem na początku, sama treść jest ogromnym minusem, ale to już jest winą pisarza a nie twórców filmu. I co ciekawe i zaskakujące, na ekranie prezentuje się lepiej niż na kartkach książki. Chyba dopiero poraz drugi uważam, że ekranizacja jest lepsza od pierwowzoru (ten pierwszy raz to 'Skazani na Shawshank’).

Autor: nocny