Jazda na kuli
|
||
OpisBohaterem „Jazdy na kuli” jest Alan Parker – 21-letni student, którego właśnie rzuciła dziewczyna. Początkowo bohater myśli o samobójstwie, ale przypomina sobie o ukochanej matce, która niedawno przeżyła wylew. Alan pragnie się z nią zobaczyć i w tym celu wyrusza autostopem. Przed nim jazda przez cały stan Maine. Jego pech polega na tym, że podróż wypada w Halloween 1969 roku. Problemy zaczynają się, gdy bohater wsiada do samochodu George’a Stauba. Kierowca byłby niezłym kompanem, gdyby nie to, że jest trupem. |
||
Galeria zdjęć: |
||
Recenzja |
||
Mick Garris, czołowy reżyser, a zarazem bliski przyjaciel Stephena Kinga, postanowił tym razem zmierzyć się z bardzo osobistym opowiadaniem mistrza. 'Jazdę na kuli’, bo o nim tu mowa, można przeczytać w zbiorze opowiadań 'Wszystko jest względne’. Lekturę owej książki polecam nie tylko ze względu na to opowiadanie, znajdziecie tam kilka bardzo dobrych opowiadań, ale co by nie powiedzieć 'Jazda na kuli’ jest jednym z lepszych, jeżeli nie najlepszym (rzecz gustu). Tak więc Mick Garris, reżyser takich obrazów jak 'Lśnienie’ (TV), 'Bastion’ czy też 'Lunatycy’, postawił przed sobą nie lada wyzwanie. Dzięki Bogu, zrobił to Mick Garris.Tuż przed wyjazdem do Toronto na koncert Johna Lennona, Allan Parker zostaje poinformowany telefonicznie o zawale jaki przeszła jego matka. Jeszcze tego samego dnia, pozbawiony samochodu, postanawia wybrać się autostopem do oddalonego o 200 km szpitala. Wycieczka ta pełna będzie niebezpieczeństw i metafizycznych przeżyć.
Mick Garris z ledwo 40 stronicowego opowiadania, zrobił film przeszło półtora godzinny. Wiadome było, że doda co nieco od siebie i zrobił to w pięknym stylu, film nic przez to nie stracił, a wiele zyskał. Można powiedzieć, że King lepiej by tego nie napisał. Ale nie ma się czemu dziwić, w końcu są dobrymi przyjaciółmi i na pewno ostateczna wersja scenariusza był konsultowana. Rozbudowany jest początek i sam środek filmu, czyli podróż autostopem. Allana Parkera napotka więcej postaci i przygód, nim trafi w ręce posłańca śmierci. Jedynym zgrzytem jaki mogę odnotować jest końcowa wizyta w wesołym miasteczku, miała ona głównie na celu przestraszyć widza (wizyta w gabinecie luster, jazda na Kuli oraz spotkanie z matką), wyszło niestety trochę śmiesznie, a klimat gdzieś się ulotnił. Całe szczęście posłaniec śmierci oraz Allan szybko wracają do czerwonego Plymouth Fury ’58. Można powiedzieć, że film jest wierną ekranizacją opowiadania. Mickowi Garrisowi udało się w nietypowy sposób przenieść myśli i rozważania bohatera na taśmę filmową. Z początku może to być frapujące (kilka spojrzeń na jedno wydarzenie, dwóch Allanów), z czasem człowiek się przyzwyczaja, ale nie można Garrisowi odmówić oryginalności. Strona techniczna stoi na dość wysokim poziomie. Na uwagę zasługują zdjęcia oraz muzyka. Bardzo dobrze oddają i budują klimat. Złego słowa nie można powiedzieć o aktorstwie. Obsada została wyjątkowo dobrze dobrana. W błędzie jest ten kto oczekuje rasowego horroru. Jak zaznaczyłem jest to bardzo osobiste opowiadanie Kinga, i taka też jest ekranizacja. Powiedziałbym, że kameralna, oszczędna w środkach. Matka Stephan Kinga umarła na raka, działo się to na oczach rodziny tuż przed premierą 'Carrie’. Dosłownie nikła w oczach, stając się cieniem człowieka z dnia na dzień. Allan Parker, student wydziału artystycznego, ma idylliczne pojęcie o śmierci. W jego obrazach jawi się jako czarna, zakapturzona postać, w jego oczach jest również końcem cierpienia (nieudana próba samobójstwa). Lecz tak naprawdę, o czym przyjdzie mu się przekonać, śmierć odbiera nam to co naprawdę kochamy. Widmo śmierci wisi nad człowiekiem od urodzenia, nie zna on dnia ani godziny. W końcu musi jednak dopuścić do siebie tą myśl, aby czerpać radość z życia i dzielić się nią z innymi. Autor: Pavel |