Haven sezon 2 odcinek 10
Recenzja odcinka „Who, What Where, Wendingo?”
Dziesiąty epizod serialu 'Haven’ zabiera nas do lasu. Wielkiego, mrocznego, kryjącego między drzewami coś lub kogoś, przez co lepiej nie zapuszczać się głębiej niż na metr. Mimo to bierzemy strzelbę w jedną dłoń, latarkę w drugą i wraz z grupką przestraszonych ale i zdeterminowanych mieszkańców miasteczka wchodzimy na teren, z którego możemy nie powrócić. Mieliśmy zrobić to w tajemnicy z parą policjantów ale szybko dołączyły do nas kolejne osoby. Musimy kryć plecy dwóch staruszków ale też strzec się duchownego, który ma zupełnie inne plany na rozwiązanie problemu, który przed nami stanął. Jest też nasz stary druh, który z bronią w ręku, ku naszemu zdumieniu, staje po przeciwnej stronie kierując nam lufę między oczy. Wliczając jeszcze zdesperowanego ojca, którego syn prawdopodobnie zginął w lesie i naszego pomocnika, który między drzewami widzi swoją zmarłą córeczkę, wiemy, że wyprawa ta nie będzie łatwą i przyjemną wycieczką. Szczególnie, że dość szybko znajdujemy dowody na to, że w lesie grasuje Wendigo…
A wszystko zaczęło się od kierowcy ciężarówki, który stanął przy małej knajpce słuchając radia. Spiker mówi właśnie o morderstwach, które od kilku tygodni mają miejsce wzdłuż wybrzeża, a kierowca widzi jak odpowiadający rysopisowi podejrzanego goni chłopaka i obaj znikają w lesie. Biegnie więc za nimi lecz jego odwaga to za mało by stawić czoło czemuś więcej niż zwykły przestępca. Zaalarmowani Nathan i Audrey postanawiają ruszyć na poszukiwanie zarówno chłopaka jak i jego prześladowcy, szybko jednak pojawiają się kolejni kandydaci na ekipę ratunkową. I tak dzielna drużyna wchodzi do lasu gdzie napotyka drugą drużynę, której celem jednak nie jest wyłącznie niesienie pomocy.
Odcinek 'Who, What Where, Wendingo?’ od samego początku zapowiadał się klimatycznie. Posępny las przy małym, amerykańskim miasteczku zawsze zwiastuje coś mrocznego, tajemniczego, niebezpiecznego. Tam nigdy nie może być spokojnie, to nie miejsce na wyprawę na grzyby czy zrelaksowanie się po tygodniu pracy na łonie natury. Posępny las otaczający małe, amerykańskie miasteczko to zaproszenie do piekła. Pomysł na kolejną odsłonę serialu był więc bardzo dobry, chociaż oczywiście równocześnie nieoryginalny. Ale jak niejednokrotnie pisałem, mi nie potrzeba oryginalności, mi potrzeba dobrej historii i klimatu. A to dzisiejszy odcinek zaoferował i podał w ładnym opakowaniu. Ponownie ogromnym plusem serialu jest postać wielebnego, świetna postać, która z odcinka na odcinek rośnie w siłę i poszerza swoje wpływy w Haven. Dziś zyskał kolejnego sojusznika, wywołując napięcia i sporo emocji, które chyba prędko nie opadną. Jednak czy faktycznie sojusznika…? W drugim sezonie poza jednoodcinkowymi historyjkami mamy też tę dodatkową, która rozgrywa się w międzyczasie. I dziś mamy jej ciąg dalszy a także absolutnie niespodziewany i ogromny zwrot akcji kończący się odejściem kolejnej w ciągu dwóch epizodów postaci. Na wielkiej tajemnicy i spisku pojawia się coraz więcej pęknięć.
Omawiany epizod to znów udana odsłona naprawdę dobrego drugiego sezonu. Recenzując go bardzo ciężko powiedzieć o którymś odcinku „lepszy od pozostałych” czy „jeden z najlepszych”, „należy do czołówki”. Te dziesięć odcinków jest bardzo równych i co ważne udanych zarówno pod względem treści jak i realizacji. Szkoda, że koniec już bliski.
Autor: nocny