Haven sezon 2 odcinek 1

Recenzja odcinka „A Tale Of Two Audreys”

Zakończenie pierwszego sezonu sprawiło, że ciepło myślałem o tym serialu, rozbudziło apetyt na kolejne epizody, pojawiła się nadzieja na lepszy poziom serii drugiej. Ostatnie sceny naprawdę były świetne a akcja zakończyła się w takim momencie, że nie mogłem się doczekać ciągu dalszego. W Haven pojawia się agentka FBI, która oznajmia, że jest prawdziwą Audrey Parker a kobieta, której towarzyszliśmy przez cały ten czas podszywa się pod nią. I w końcu jest, początek drugiego sezonu 'Haven’. Od razu powiem, że oczekiwałem czegoś innego, naturalnym było dla mnie, że pierwszy odcinek wypełni się kontynuacją wątku zamykającego poprzedni sezon, a tymczasem został on zmarginalizowany, co uważam za mocno nienaturalne. Oczywiście początek to kontynuacja urwanej akcji jednak dość szybko scenarzyści wprowadzają „temat odcinka” czyli konkretną historyjkę jaką posiada każdy epizod. Do omawianego wątku powracamy dopiero na koniec 'A Tale Of Two Audreys’.

Temat przewodni jest dosyć banalny. Oto w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy (no, jesteśmy w Haven więc to całkowicie normalne), ulicą płynie krew, z nieba spada deszcz żab, masowo padają krowy. Audrey i Nathan szybko zdają sobie sprawę, że mają do czynienia z biblijnymi plagami, pozostaje tylko kwestia znalezienia odpowiedzi, co sprowadziło je do Haven.

Mam wrażenie, że twórcy mieli pomysł by wypełnić odcinek efektownym pokazaniem kolejnych plag, a cała reszta nie miała większego znaczenia. Wyjaśnienie zagadki było tak infantylne i szybkie, że w pierwszej chwili nie zaskoczyłem, że to już, że jest po sprawie. Przez pół godziny oglądałem chmary komarów, much, wielki grad czy nastanie ciemności i nagle, jakby na odczepnego, pojawiło się rozwiązanie, którego przedstawienie zajęło moment. Ale niesprawiedliwie opisałbym ten odcinek, pisząc, że dostajemy plagi i nic więcej. W między czasie pojawia się też wielebny Ed Driscoll, który zdaje się będzie jedną z ważniejszych postaci tego sezonu, na co liczę bo aktor wcielający się w tę rolę, Stephen McHattie, naprawdę przykuwa do ekranu za każdym razem gdy się pojawia. Jest oczywiście Duke, czyli moja ulubiona postać 'Haven’, o którym zarówno pozostali bohaterowie jak i widzowie dowiadują się bardzo zaskakującej rzeczy. Jest też wpleciona w te wszystkie wydarzenia sprawa nowej agentki FBI, która utrzymuje, że jest prawdziwą Audrey, ale tak jak pisałem na początku, spodziewałem się, że to właśnie będzie temat przewodni odcinka a nie tło. Chociaż końcówkę epizodu znów skonstruowano tak, że bardzo czekam na kontynuację, z nadzieją, że tym razem dowiemy się więcej w sprawie „nowej Audrey Parker”, tylko, że teraz mamy już więcej „nowych bohaterów”…

Niestety rozpoczęcie drugiego sezonu 'Haven’ nieco mnie rozczarowało, ale to przez to, że miałem bardzo wysokie oczekiwania, no i spodziewałem się czegoś innego. Tymczasem dostaliśmy standardowy odcinek, na typowym, średnim poziomie do jakiego przyzwyczaił nas sezon pierwszy. Cieszę się o tyle, że wątek zapoczątkowany na koniec poprzedniego sezonu będzie nam jeszcze towarzyszył, a jeśli będzie to tak skonstruowane jak w opisywanym odcinku, to kto wie, może się on ciągnąć przez dłuższy czas. I chyba mam taką nadzieję, bo jest to najciekawszy dla mnie motyw 'Haven’.

I jeszcze drobnostka na koniec, dziś dostaliśmy kolejne świetne nawiązanie do twórczości Stephena Kinga, tym razem do powieści 'To’. I nie, nie był to klown, którego mogliśmy zobaczyć w trailerach zapowiadających nowy sezon, to jeszcze przed nami.

Autor: nocny