Haven sezon 1 odcinek 8

Recenzja odcinka „Ain’t No Sunshine”

Jak do tej pory średnia moich ocen 'Haven’ to 6/10, sam początek pełen entuzjazmu oceniłem na siedem punktów ale szybko ocena spadła na sześć a zdarzyła się też w między czasie piątka. Czyli wychodzi nam z tego obraz średniego, przeciętnego serialu. Nadszedł jednak epizod ósmy, przez który średnia na wykresie leci w dół. Jest to bowiem odcinek zdecydowanie najsłabszy, dużo gorszy od poprzednich, po którym jak pewnie niektórzy się zorientowali zniechęciłem się do spisywania swoich wrażeń i jesteśmy o dwa odcinki opóźnieni w stosunku do emisji w tv.

Tym razem w miasteczku Haven dochodzi do zabójstw, których sprawca może pozostać bezkarny, nie da się go złapać gdyż nie jest człowiekiem. Nie, nie jest też dzikim zwierzęciem, potworem, Obcym, jest… Zostawię jednak tę zagadkę tym, którzy zdecydują się obejrzeć ten odcinek. No niestety, pomysł na czarny charakter jest dla mnie wyjątkowo nieakceptowalny, poziom absurdu przekroczył w moich oczach wszelkie normy jakie mieszczą się w ogólno pojętej fantastyce. A co gorsza, czym jest zabójca wiemy od pierwszej sceny także jakakolwiek przyjemność czerpana z innych elementów serialu została na starcie zablokowana, gdyż myślałem tylko o tym jak niezamierzenie śmieszne jest to co widziałem na samym początku.

Obok wątku prowadzonego śledztwa mamy tym razem mocno wyeksponowany motyw obyczajowy. Coraz bardziej rozwijające się relacje międy Nathanem i Jess także pozostawiają dużo do życzenia i w pewnym momencie chyba znów niezamierzenie stają się troszeczkę komiczne. Ale prawdopodobnie ten wątek serialu dobiegł wraz z ósmym odcinkiem końca.

Żywię nadzieję, że gorzej już być nie może i jakoś dotrwam bezboleśnie przez następnych pięć epizodów do końca mam nadzieję jedynego sezonu 'Haven’.

Autor: nocny