Gra Geralda
|
|||
OpisGerald Burlingham, chcąc dodać trochę pieprzu do małżeńskiego seksu, zabiera swoją żonę Jessie na odludzie w Maine. Kiedy Jessie przestaje się podobać brutalna zabawa, postanawia ją przerwać. A wtedy domek letniskowy staje się sceną grozy. |
|||
Galeria zdjęć: |
|||
RecenzjaPowieść „Gra Geralda” od zawsze miała opinię „niefilmowalnej”. Książki, która jest tak specyficzna, że nie da się jej atrakcyjnie pokazać na ekranie. Od jej premiery minęło 25 lat i przez cały ten czas nie było żadnych planów na ekranizację. Jak się jednak okazuje jest człowiek, który od dwudziestu lat, od momentu gdy w wieku 19 lat przeczytał powieść Kinga, marzył by stworzyć film na jej podstawie. Jak trudne to zadanie świadczy fakt, że realizacja marzenia zajęła mu dwie dekady. Pierwszym problemem jest fakt, że cała historia to leżąca na łóżku kobieta w domku na odludziu. Koniec akcji. Zapowiada się najnudniejszy film świata. Drugi problem to nieustanna wewnętrzna rozmowa bohaterki, wspominki z życia, postacie z przeszłości, które do niej mówią czy towarzyszący Jassie „duch” męża, który umiera na samym otwarciu opowieści. Nie dość, że nie da się tego zrobić, to wydaje się to całkowicie filmowo nieatrakcyjne. A jednak. Mike Flanagan zaprosił do współpracy scenarzystę Jeffa Howarda i dokonali niemożliwego, powstał film i to film bardzo udany. I co ciekawe, jest to obraz naprawdę wierny pierwowzorowi. Jak to się udało? Wybrano to co najważniejsze z wewnętrznych rozmów czy głosów głównej bohaterki, zdecydowano, że Jassie będzie rozmawiała tylko z samą sobą i mężem, dzięki temu film nie jest chaotyczny. Do tego dodano wspomnienie traumatycznego przeżycia z dzieciństwa podczas całkowitego zaćmienia słońca, dwóch gości jacy pojawiają się w domku letniskowym i to całkowicie wystarczyło by zbudować spójną, atrakcyjną i trzymającą w napięciu fabułę. Twórcy starali się być wierni zarówno historii stworzonej przez Stephena Kinga jak i duchowi i klimatowi jego książki. Widać, że Flanagan jest ogromnym fanem zarówno pisarza jak i powieści, i że darzy wielkim szacunkiem tak twórcę jak i jego dzieło. Pokazał esensję tego co przekazał King, nie obudował jej swoimi pomysłami, nie starał się dopowiedzieć, dorzucić więcej, zaznaczyć swojej obecności. Film jest emocjonalny, przemyca ważne treści dotyczące relacji damsko-męskich, pozycji kobiety, pokazuje też ich siłę. Czy przedstawia mężczyzn jako zło tego świata? Takie pytania się nasuwają. Film tak minimalistyczny, rozgrywający się niemal w jednym pomieszczeniu bardzo silnie opiera się na aktorach. A jeśli tych aktorów można policzyć na palcach jednej dłoni, casting jest w takim wypadku szalenie ważny. Carla Gugino jako Jassie Burlingame to doskonały wybór. Aktorka jest bardzo przekonująca i świetnie pokazała coraz większą rozpacz i bezsilność jaka narastała w niej leżącej przykutej kajdankami do łóżka. Bardzo fajnie było obserwować gdy prowadziła dialog z samą sobą, z jednej strony Jassie zapłakana, z rozmytym makijażem, odwodniona i umęczona a z drugiej ta „wyimaginowana”, atrakcyjna. Bruce Greenwood dostał rolę jej męża, Geralda i także mogę mówić o nim w samych superlatywach. Chociaż trzeba zaznaczyć, że jego zadanie było akurat proste. Bardzo miło było zobaczyć Henry’ego Thomasa, który wcielił się w ojca głównej bohaterki i możemy zobaczyć go w retrospekcjach podczas zaćmienia słońca (aczkolwiek nie tylko). To trzeci występ tego aktora w ekranizacji prozy Stephena Kinga, wcześniej pojawił się w „Desperacji” i serialu „Marzenia i koszmary”. I jego kolejna bardzo udana rola. Film jest bardzo ładnie zrealizowany, brawa dla operatora i montażysty. Także to dzięki nim „Gra Geralda” jest bardzo klimatycznym filmem. Bardzo podobało mi się przeniesienie wydarzeń do przeszłości Jassie, do sytuacji z jej dzieciństwa podczas zaćmienia słońca. Samo zaćmienie to kilka naprawdę urokliwych obrazków. Fani pisarza zastanawiali się czy w filmie pojawi się nawiązanie do tego samego zaćmienia w książce i filmie „Dolores Claiborne”. To kolejna rzecz, która wydawała się nie do zrealizowania czy też po prostu niepotrzebna, a która i tak zauważalna byłaby dla wąskiego grona widzów. Ale na pytanie czy reżyser się na to zdecydował nie odpowiem. Ale pochwalę Flanagana za inne zabawne nawiązanie do twórczości Kinga jakie zamieścił w filmie. Podsumowując, film, który miał nigdy nie powstać, który nie powinien się udać okazał się naprawdę dobrą, solidną, trzymającą w napięciu ekranizacją, zawierającą chyba najbardziej mocną scenę jaką można znaleźć w filmach na podstawie książek Stephena Kinga. Osobiście nie przypominam sobie własnej reakcji na żadnym horrorze takiej jaką miałem tutaj, a „Gra Geralda” to przecież nie jest horror. Na szczęście to kolejny jasny punkt na liście kingowych ekranizacji. Autor: nocny |
|||