Czarny cadillac

Opis

Ekranizacja kultowego opowiadania Stephena Kinga „Cadillac Dolana”. Tom i Elizabeth są kochającym się, młodym małżeństwem. Podczas konnej przejażdżki, Elizabeth staje się przypadkowym świadkiem zbrodni dokonanej przez lokalnego mafiozo na grupie nielegalnych imigrantów.

Od tego momentu kobieta staje się kolejnym celem bezwzględnego zabójcy, który zrobi wszystko, by jego zbrodnie nie wyszły na jaw. Mimo ochrony FBI mafiozo osiąga swój cel i morduje Elizabeth. Zrozpaczony Tom poprzysięga okrutną zemstę…

Twórcy:

  • Reżyseria – Jeff Beesley
  • Scenariusz – Richard Dooling

Występują:

  • Jimmy Dolan – Christian Slater
  • Tom Robinson – Wes Bentley
  • Elizabeth Robinson – Emmanuelle Vaugier

Info:

  • Tytuł oryginalny: Dolan’s Cadillac
  • Rok produkcji: 2009
  • Czas: 85 minut
  • Sposób dystrybucji: video

Galeria zdjęć:

Recenzja

„Cadillac Dolana” to jedno z moich ulubionych opowiadań ze zbioru „Marzenia i koszmary”. To opowieść o zemście, cierpliwym dążeniu do niej i wyjątkowym jej wykonaniu. Czytelnik poznaje Toma Robinsona, który po śmierci żony zamordowanej przez potężnego mafiozo Jimmy’ego Dolana, pełen bólu i cierpienia układa misterny plan, który realizuje przez lata by na końcu zakopać swoją rozpacz, niemoc, strach, nienawiść i wściekłość. Opowiadanie nie jest szczególnie filmowe, towarzyszymy Robinsonowi w powolnych, dokładnych i długich przygotowaniach do zemsty, tak naprawdę niewiele się dzieje, dopiero znakomity finał przynosi spore emocje i satysfakcję. Kiedy więc po 15 latach podjęto się zekranizowania tej historii, oczywistym było, że trzeba będzie rozbudować tekst dość poważnie.Tego zadania podjął się Richard Dooling, współscenarzysta serialu Stephena Kinga 'Szpital Królestwo’ oraz autor związanej z nim książki 'Pamiętniki Eleanor Druse’. Dooling wprowadził do filmu żonę Robinsona, Elizabeth, która w książce pojawiała się już po śmierci jedynie we wspomnieniach głównego bohatera. W filmie możemy obejrzeć jak doszło do tego, że stała się celem Dolana i jak zginęła. Dość poważnie rozbudowano też wątek tytułowego Dolana, pokazano czym się zajmował, jakie interesy prowadził. Wprowadzono też kilka nowych wydarzeń, jak spotkanie Robinsona z Dolanem na długo przed kulminacyjnymi wydarzeniami na „remontowanej” drodze. Pojawiła się też zupelnie nowa postać, policjant, który prowadził śledztwo w sprawie Dolana i dążył do jego aresztowania. A wprowadzono go by zaserwować pod koniec filmu zaskakujący element, którego nie było w oryginale, rozterki moralne głównego bohatera.Bardzo podoba mi się rozpoczęcie filmu, wprawdzie bardzo oklepane a jednak zrobiło na mnie wrażenie. Głos Robinsona z offu, opowiadającego o Dolanie, na ekranie asfaltowa droga na środku pustyni widziana z jadącego samochodu a w tle fantastyczna muzyka. Na koniec widzimy krzyczącego w grymasie bólu i triumfu Robinsona oraz jadący drogą cadillac Dolana. Natychmiast bardzo pozytywnie to intro nastawiło mnie do filmu. W trakcie seansu niejednokrotnie mamy do czynienia z ciekawym, niesztampowym montażem, powracamy także do monologu Robinsona z offu. To świetny element, który bardzo lubię. Szczególną uwagę zwracam na muzykę. James Mark Stewart stworzył znakomity soundtrack, dla mnie, fana muzyki filmowej to pozycja obowiązkowa, jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w ekranizacjach Stephena Kinga. Podnosi klimat o kilka szczebli wyżej, brawo!A jak wypadli aktorzy? Lubię zarówno Christiana Slatera, który wcielił się w postać Dolana, jak i Wesa Bentleya, tutaj odegrał rolę Robinsona. Oboje wypadli całkiem dobrze, choć też nie stworzyli jakichś wyjątkowych kreacji. Slater dość swobodnie zagrał mafioza, groźny, wygadany, znudzony. Ale też nie miał zbyt dużego pola do popisu, sceny z jego udziałem kilka razy powtarzały się, były zbyt mało różnorodne by mógł on pokazać większy wachlarz gry aktorskiej. Bentley natomiast przez cały film wydaje się być w podobnym nastroju, nieustannie smutny, ciągle zły, bez przerwy zrozpaczony. Ale muszę przyznać, poruszył mnie bardzo w scenie w Rest Stop (w takim miejscu rozgrywa się akcja opowiadania Kinga pod tym samym tytułem w zbiorze 'Po zachodzie słońca’) gdzie doszło do pierwszej konfrontacji głównych bohaterów. Nie sam ból fizyczny ale upokorzenie na jego twarzy naprawdę zrobiło na mnie wrażenie. Uśmiech i żarty w finałowej rozgrywce także były miłą odmianą od przyklejonego cierpienia na twarzy Toma przez cały film.

Przyszedł czas na scenę finałową, do której tak naprawdę sprowadza się opowiadanie Kinga. W ekranizacji trwa ona pół godziny, 1/3 filmu! I jest to najlepsza część tego obrazu, naprawdę fantastyczna rzecz! Znakomicie zrealizowana pod względem napięcia, z dodatkowym motywem rozterek moralnych, o których pisałem wcześniej. Zaskoczył mnie ten element i muszę powiedzieć, że to świetny pomysł, wzbogaciło to treść opowiadania. Dodatkowo w filmie mamy czasy współczesne (King napisał to opowiadanie w połowie lat ’80), twórcy wprowadzili więc internet, komórki i laptopy. To otworzyło kilka nowych możliwości, które także uczyniły filmowe zakończenie lepszym od pierwotnego.

Czy zatem jest to idealna ekranizacja i wspaniały film? Na pewno w moim rankingu ekranizacji będzie wysoko. Jednak jako film chyba nie zdobędzie szczególnego uznania u przeciętnego widza. Pierwsza połowa filmu jest troszeczkę zbyt niemrawa, sceny z Dolanem robiącym swoje interesy są zbyt monotonne, ten sam motyw przewija się kilkukrotnie, to może zniechęcić. Jednak mi osobiście ostatnie powiedzmy 45 minut zdecydowanie wystarczy by uznać to za udany film. Dodając do tego fantastyczną oprawę muzyczną, momentami ciekawy montaż, kolorystykę pustyni, gdzie rozgrywa się znaczna część filmu czuję się naprawdę usatysfakcjonowany.

A jeszcze jako ciekawostkę powiem, że w jednej z pierwszych scen filmu pojawia się Polka wypowiadająca jedno zdanie w naszym języku 🙂

Autor: nocny

 

 

Film Jeffa Beesleya był już czwartą próbą zekranizowania opowiadania „Cadillac Dolana”. Co ciekawe, tym razem już od ogłoszenia obsady, budził spore kontrowersje. Obawy jak się potem okazało nie były bezpodstawne, ale osobiście mimo wszystko czekałem na ciekawy film. W końcu za scenariusz wziął się człowiek, który coś tam już dokonał na poletku kingowych ekranizacji. Niestety strasznie się zawiodłem na tej produkcji. 'Cadillac Dollana’ jest jednym z najgorszych filmów opartych na pierwowzorze Króla.

Zacznijmy od wspomnianej już obsady. Jest po prostu koszmarna. Wes Bentley, wcielający się w rolę Robbinsa… dawno nie widziałem takiego drewna na ekranie. Cały film ta sama mina, bez względu na to czy je śniadanie, prowadzi lekcje w szkole, śpi z żoną czy szykuje się do popełnienia morderstwa. Aktorska szkoła na poziomie Stevena Seagala, który swoją drogą wkładał więcej życia w sensacyjne filmy o zemście. Drewno numer dwa to Emmanuelle Vaugier, czyli filmowa żona Robbinsa. Aktorstwo w zasadzie równie koszmarne, ale że krócej jest na ekranie i większość scen na muszli klozetowej spędza, nie dzierży palmy pierwszeństwa. Trzecie miejsce w tej hierarchii beznadziei należy się Christianowi Slaterowi. Zawsze lubiłem tego aktora. Jego młodzieńcze filmy do dziś oglądam z przyjemnością. Rola gangstera to jednak najwyraźniej nie jego bajka. Pozostałe twarze w filmie to w zasadzie tylko tło, nad którym nie ma sensu się rozwodzić. Szczególnie, że w większości jest to tło na poziomie sensacyjnego kina klasy B z lat 80.

Kilka zdań o tym jak rozbudowano historię. Oczywistym jest, że trzeba było mocno rozszerzyć wstęp, ale czy tego nie można było zrobić zachowując choć odrobinę logiki? Motyw Elizabeth to jest jakaś kpina. Cały jej wątek poprowadzono po najniższej linii oporu, robiąc z widza skończonego kretyna. Interesy Dolana początkowo zapowiadają się nawet dość ciekawie, ale z każdą chwilą jest to coraz nudniejsze i coraz głupsze. Sama postać natomiast niezbyt mi się podobała. Z zimnego gangstera zrobiono furiata, który stara się stworzyć pozory inteligenta, a okazuje się być najgłupszą postacią w filmie (no może Elizabeth go przebija). Zresztą nawet drobne zmiany wyszły na niekorzyść. W opowiadaniu świetne było to, że Lizy była tylko małym karaluchem na drodze Dolana, którego ten rozdeptał i całkowicie o niej zapomniał. To zgubiło tego gangstera. W filmie Dolan pamięta zarówno Tima jak i jego żonę. Temu pierwszemu nawet daruje życie racząc go pseudo inteligentnymi, filozoficznymi frazesami. Książkowy Robbinson to natomiast bohater, który z zimną kalkulacją, krok po kroku planuje swoją zemstę. W filmie dostajemy zapijaczonego wykolejeńca, który w zasadzie przypadkiem wpada na to co ma zrobić.

Przed całkowitym niepowodzeniem, „Cadillac Dolana” ratuje ostatnie 30 minut. Nie jest to może ideał, ale w porównaniu z godziną wstępu ogląda się całkiem przyjemnie. Bentley zaczyna przejawiać jakieś emocje, a i Slater w obliczu śmierci wypada znacznie lepiej. Scenie na autostradzie towarzyszy też bardzo dobra muzyka. Twórcy filmu wprowadzili kilka innowacji. Robbinson staje przed ciekawym dylematem moralnym. W tym momencie twórcy nie poszli też po najniższej linii oporu i jakoś umotywowali nie działające telefony czy internet, których w opowiadaniu nie było. Można by się czepiać kilku błędów technicznych (choćby zmieniająca się głębokość dołu), ale to drobiazgi, które w każdym filmie się przytrafiają. Bardziej zastanawia mnie czemu do diabła rozbudowano aż tak tę nudniejszą część filmu, ograniczając jednocześnie to co w tej historii najciekawsze.

Niestety dla mnie jest to jedna z najgorszych ekranizacji Kinga. Sięgając wstecz, nie przypominam sobie kiedy tak wynudziłem się na jakimś Kingu. Nowe 'Miasteczko Salem’ było bardzo złe, ale miało przynajmniej świetne, klimatyczne zdjęcia. 'Maglownica’? Może i był to kiepski film, ale ja bawiłem się na nim znacznie lepiej. Jeszcze nigdy aż tak nie męczyłem się przy pierwszym (a także drugim) podejściu i w tym wypadku, nie wiem kiedy sięgnę po ten film ponownie. Prawdę mówiąc, gdyby nie fakt, że jestem fanem Kinga, nie dałbym rady tego obejrzeć. Gdybym trafił na niego przypadkowo w telewizji i nie wiedził co dokładnie oglądam, zmieniłbym kanał przy pierwszej przerwie na reklamy. I co z tego, że ostatnie 30 minut pozostawia lepsze wrażenie? Film ocenia się za całokształt, a nie za kilka ostatnich scen, a ten jako całość wypada bardzo słabo. Żałuję tylko, że nie zdecydowano się na zekranizowanie tego opowiadania do serialu 'Marzenia i koszmary’. Kondensując pierwszą godzinę filmu do 15 minut i pozostawiając ostatnie 30%, mógłby wyjść naprawdę świetny epizod.

Autor: Mando