Bastion
|
|||
OpisKiedy śmiertelna plaga Kapitan Trips zmiata z powierzchni Ziemi niemal całą ludzkość, ci, którzy ocaleli łączą się w dwa obozy dobra i zła, którym przewodzą Matka Abagail i Randal Flagg. Powolna wędrówka a następnie odbudowywanie cywilizacji kończy się konfrontacją obu sił. |
|||
Galeria zdjęć: |
|||
Recenzja„Bastion” z roku 2020 to drugie podejście do najdłuższej powieści Stephena Kinga. W 1994 roku autor napisał scenariusz mini-serialu, który wyreżyserował Mick Garris. Ekranizacja ta trwała niemal sześć godzin i mimo, że bardzo wierna pierwowzorowi, pomijała część wydarzeń powieści. Gdy zapowiedziano drugą ekranizację, którą zaplanowano na aż dziewięć godzin, można było sądzić, że będzie to jeszcze wierniejsze i głębsze pokazanie historii odbudowywanej społeczności po globalnej pandemii i walki dobra ze złem. Dziewięć odcinków serialu to, patrząc na poprzednie podejście do tego tytułu, wystarczająco dużo czasu by poprawnie ją opowiedzieć i wyraźnie nakreślić wieloosobowego bohatera. Jak się okazało, można dostać więcej czasu i pokazać dużo mniej. Twórcy serialu podjęli decyzję o skupieniu się na konkretnej części opowieści, tej już po wybuchu epidemii Kapitana Trippsa, po opowiedzeniu się nielicznych ocalałych po dwóch stronach wielkiego konfliktu i po założeniu obozów w Boulder i Las Vegas. Serial rozpoczyna się od „oczyszczania” Boulder, gdzie widz poznaje kolejno poszczególnych bohaterów za pomocą retrospekcji. Właśnie retrospekcje pozwalają nam dowiedzieć się kim są ocalali i jak dotarli do tego miejsca. Po pierwszym epizodzie uznałem, że to naprawdę świetny pomysł. Mamy już ekranizację, która przedstawia książkowe wydarzenia chronologicznie, prowadzi nas jak po sznurku od początku do końca, słuszną więc wydaje się decyzja, że nie ma sensu tworzyć tego samego. Ukazanie fabuły niechronologicznie za pomocą flashbacków wzorowanych na tych z serialu „Zagubieni” mogło odświeżyć temat i pokazać go z innej perspektywy. Początek serialu tym bardziej mi się podobał, gdyż skupił się na postaci Harolda Laudera, który okazał się najlepszym aktorem i najciekawszym bohaterem „Bastionu” w tym wydaniu. Owen Teague zaliczył trzy lata wcześniej drobną rolę w ekranizacji powieści „To” ale dopiero teraz pokazał mi, że jest znakomitym i bardzo obiecującym młodym aktorem. Kolejnych kilka odcinków to krótkie wizyty w Boulder i dłuższe retrospekcje ukazujące podróż następnych bohaterów. Pojawił się jednak problem, bo ta rwana akcja i przeskoki między postaciami, które pojawiały się by zaraz zniknąć na większość czasu i zrobić miejsce na prezentację kolejnych, poskutkowała tym, że nie byłem w stanie ani dobrze poznać żadnego z nich (poza Haroldem), ani z nikim się zżyć i przejmować kolejnymi wydarzeniami z ich udziałem. Okazało się, że czasu na prezentację tak przecież obszernej palety ocalałych jest bardzo mało, bo od piątego odcinka retrospekcji już nie ma i śledzimy tylko bieżące wydarzenia. I tym sposobem tak ciekawe i sympatyczne osoby jak Nick Andros i jego podróż z Tomem Cullenem zostały totalnie zmarginalizowane. Zdziwienie u widzów nie czytających książki wywołać może na przykład fakt, dlaczego nagle Matka Abagail uznaje Nicka na najważniejszą osobę w nowej społeczności, człowieka, którego praktycznie nie znamy. I tu jest właśnie problem, o którym myślałem przez większość czasu jaki spędziłem z serialem. Czy osoby nie znające powieści Kinga będą mogły cieszyć się seansem, czy zrozumieją w ogóle co, kto i dlaczego robi, co kieruje bohaterami i w ogóle kim są dwie ikony obu obozów – Matka Abagail i Randall Flagg. Czytałem tę książkę kilkukrotnie, mini-serial z lat ’90 także widziałem kilkukrotnie i mam nieodparte wrażenie, że tylko dlatego to co oglądałem miało dla mnie sens. Całkiem prawdopodobne, że wyolbrzymiam, że można bezproblemowo podążać za fabułą ale wtedy rodzi się drugie pytanie – czy nawet gdy wszystko jest jasne, fabuła jest na tyle wciągająca by się nią cieszyć. Moim zdaniem zbyt dużo tutaj skrótów, zbyt powierzchowne zaprezentowanie postaci, zbyt słabe nakreślenie konfliktu i ogólnego sensu istnienia Abagail i Flagga. Co na pewno można uznać za sukces serialu to nadanie sensu całej sekwencji finałowej. W książce Stephen King wysyła czwórkę bohaterów z Boulder do Vegas ale ich dotarcie i pobyt tam nie ma większego sensu, niczego nie zmienia, wydarzenia potoczyłyby się identycznie bez ich obecności. W omawianym serialu ich wizyta w obozie Flagga ma wpływ na ostateczne wydarzenia. Podobało mi się też przedstawienie samego obozu Flagga. To jest właśnie takie Las Vegas jakie nam się kojarzy, miasto rozpusty, seksu, pieniędzy, ekstrawagancji, przepychu. Jest to może w kilku momentach posunięte nieco za daleko ale całościowo ten aspekt oceniam bardzo pozytywnie. Tak jak w obozie dobra najlepiej oceniam postać Harolda tak po tej stronie Gór Skalistych bardzo przypadł mi do gustu Lloyd Henreid, w którego wcielił się Nat Wolff. Stworzył on tę postać zupełnie na nowo, jego bohater jest zupełnie inny niż ten z kart powieści, ale naprawdę całkowicie trafiła do mnie ta wizja, bardzo pasuje do tak przedstawionego Vegas. I jeszcze słowo o Flaggu i Matce Abagail. Obie role zostały bardzo dobrze obsadzone ale jednocześnie dano aktorom bardzo mało do zagrania. Szczególnie tyczy się to Whoopi Goldberg, której czas na ekranie jest zaskakująco krótki. Alexander Skarsgarg w roli Flagga wypadł świetnie, chociaż początki tego nie obiecywały, wydawał się zbyt stateczny, spokojny, może nawet nijaki, ostatecznie jednak okazał się być odpowiednim człowiekiem do tej roli. Słów kilka trzeba jeszcze poświęcić ostatniemu odcinkowi, do którego scenariusz napisał Stephen King i zamieścił tam nowy wątek, o którym mówił, że żałuje iż nie znalazł się w książce. Epizod ten może niektórym wydawać się nudnawy jednak po seansie uważam, że jest to fajne domknięcie opowieści, zaskakujące a to wielki plus przy ekranizacji. No i ogromnie ucieszyła mnie ostatnia scena serialu, której nie było w pierwszej ekranizacji, a która jest fantastycznym zamknięciem powieści. „Bastion” roku 2020 to w mojej ocenie średnio udany serial i mocno średnia ekranizacja. Na szczęście jest bardzo dobra produkcja z roku 1994, która na pewno ma lepszy klimat, dużo lepiej nakreślonych bohaterów i zdecydowanie bardziej wciągającą akcję. Chociaż myślę sobie, że gdyby obejrzeć nową wersję w bardziej skondensowany sposób, odbiór mógłby być nieco lepszy. To rozbicie na jeden odcinek tygodniowo sprawił, że całość mocno się rozmywa. Z drugiej strony, przecież jeszcze kilka lat temu właśnie tak oglądaliśmy seriale.
Autor: nocny |
|||